Nie wiem, czy każdy. Nie przeprowadziłam stosownego wywiadu. Napisze więc tylko o sobie, ale z głębokim przekonaniem, że wielu ludzi z mojego kierunku, z bratnich kierunków, po prostu wielu mniej–więcej humanistycznie wykształconych młodych ludzi podpisałoby się pod tym tekstem. Może po prostu nigdy się nad tym nie zastanawiali.
Ja musiałam się zastanowić, bo los wygnał
mnie na konwent (tak, przy okazji jest to wytłumaczenie mojej straszliwej
nieobecności na blogu – się podróżowało). Czym jest konwent – każdy wie, a
raczej każdemu się wydaje, że wie. Coś w stylu festiwalu fantastyki, a nawet
jeszcze szerzej – popkultury. Nie, nie spotkanie mangozjebów którzy muszą
gdzieś kupić naturalnej wielkości poduszkę ze swoją ulubioną postacią z anime.
Konwent konwentowi nie równy, ten na którym ja byłam – Twierdza w Giżycku – z
racji nietypowej lokacji zgromadził raczej ludzi nie bojących się zimna,
ogniska i spania pod namiotem. (Odbywa się w twierdzy Boyen – cud miód dla
miłośników militariów!) A mnie, poza hipotermią, obdarzył jeszcze refleksją na
temat trudnej roli studenta polonistyki w popkulturze.
Z jednej strony tkwisz w kulturze wysokiej i
z nią wiążesz swoją przyszłość. Przecież jesteś (ciemną) przyszłością narodu,
ostatnim człowiekiem czytającym Pamiętniki
Paska, przechowujesz pamięć o Żmichowskiej, Kochowskim, Trzebińskim i innych,
zapewne wartościowych, ale jakimś dziwnym trafem całkiem zapomnianych ludziach.
Ty jeden wiesz, co miał na myśli Mickiewicz pisząc o czterdzieści i cztery (a
raczej wie to twój profesor, a ty małpujesz po nim) i potrafisz wymienić po
kolei trzy główne mity Wielkiej Improwizacji. A nawet, ośmielę się stwierdzić z
drżącą klawiaturą, po roku, dwóch (trzech, czterech, pięciu) czytania tego, co
ci kazali, twój gust zaczyna się mimowolnie kształtować. Już wcale nie śmieszy
cię zachwyt profesora nad Konradem
Wallenrodem, bo czytając o biednym rycerzu po raz piąty odkrywasz, że to
całkiem.. interesujące. I ładne. I w sumie chwyta za serce. E, może przeczytam
to jeszcze raz w weekend... Kiedy zaczynasz płakać (ze wzruszenia, nie ze
strachu!) nad swoimi lekturami to nieomylny znak, że wsiąkłeś. Jakaś część
ciebie przestała być współczesnym człowiekiem, a zaczęła mówić językiem Pana Tadeusza i czuć sercem człowieka
oświecenia. Już nie gniewasz się na niezrozumiały styl tylko łkasz nad pięknem
13-zgłoskowca. Zaczynasz rozumieć głupie dylematy nieskalanych dziewic w
białych szatach, które nagle przestają wydawać się niepraktyczne i zbyt łatwe
do pobrudzenia. Bardzo wyraźnie czujesz gwałtowne emocje, które dobrotliwy
autor zakrył masa konwencjonalnych, nienaturalnych słów. Tak, w literaturze
pięknej są emocje! Krasicki pisał emocjonalnie, Kochowski wzrusza, Trembecki
opowiadał przerażające historie! Naszpikujesz sobie głowę wszelkimi mądrościami,
rajcują cię wielkie idee romantyków i cięta satyra oświecenia, zachwycają
toporne, gotyckie rzeźby i głębia dialogu mistrza Polikarpa ze śmiercią.
Przyzwyczajasz swój gust do książek najwyższej klasy, najlepszego wiersza,
genialnie dobranych słów. Po czym wracasz na wakacje i postanawiasz przeczytać
coś ,,dla rozrywki".
O laboga, niebo wali ci się na głowę. Jakim
cudem mogłeś kiedyś lubić Wiedźmina?
Przecież to ma tyle błędów. Przesłania poszczególnych opowiadań w sumie
niewiele się różnią. A książki postawione jeszcze niżej? Przerażają cię pseudosłowiańskie
romanse z topornymi scenami erotycznymi, fantastyka naukowa cienka jak barszcz
i naukowa jak buraki, płascy bohaterowie, dialogi przypominające twoje pijackie
bredzenie. Ale przecież miałeś odpocząć, a nie nadrabiać listę lektur (co w
końcu i tak z rozpaczy robisz, bo uzależniłeś się od pochłaniania dwóch książek
dziennie). A przede wszystkim – ty lubisz popkulturę! Interesujesz się tym!
Owszem, masz straszne zaległości w ulubionych komiksach internetowych,
Wiedźmina na pewno nie odpalisz, bo spiracony Ilustrator zajmuje ci za dużo
miejsca a w kinie nie byłeś od roku (ale za to czytałeś recenzje wszystkich
pojawiających się filmów, więc jesteś prawie na bieżąco). Co tu dużo mówić,
ciężko jest. Połowa twojej osobowości tkwi w romantyzmie, a druga próbuje być
porządnym człowiekiem XXI wieku i założyć wreszcie konto na Netflixie. Czy to w
ogóle da sie połączyć?
Na szczęście popkultura jest bardzo szerokim
pojęciem. Po przejrzeniu całego Internetu dwa razy i przemaglowaniu kilku
znajomych wiesz już, jakie były w tym roku najlepsze filmy i książki, a czego pod żadnym pozorem nie ruszać. Może
nawet ktoś ci pożyczy laptopa, bo tego Ilustratora to szkoda trochę usuwać.
Możesz odświeżyć sobie klasykę fantasy – już z punktu widzenia człowieka
,,obytego" – i odkryć, jaki geniusz wcześniej umykał twojej nieostrożnej
lekturze. Przeczytać ponownie Hobbita
i zrozumieć, że to może być temat twojej pracy licencjackiej. Są autorzy,
których doceniają nawet profesorowie – choćby Tolkien, Lem, Dukaj, Pratchett. A przecież
wakacje to idealny czas aby zmierzyć się z trzema tomami Lodu Dukaja. Albo z całością twórczości Lema, chociaż do tego
zadania potrzebujesz kogoś, kto będzie cię co pewien czas ściągał na
ziemię.
Popkultura nie jest gorsza od tak zwanej
kultury wysokiej. To bardzo ważne stwierdzenie, którego zawsze będę bronić.
Jest po prostu całkiem inna i jeszcze nie zweryfikowana przez historię, więc o
wiele trudniej trafić w niej na perełki, a bardzo łatwo ugrzęznąć w syfie źle
używanych przymiotników. Często jest
czytana naprawdę tylko dla rozrywki, co generuje problemy – chciałoby sie pójść
na spotkanie autorskie z ulubionym twórcą, ale przecież ja go czytam tylko dla
beki. A co jeżeli traktuje swoją twórczość śmiertelnie poważnie, a ja mu
wyskoczę ,,czytam pana żeby sie odmóżdżyć przed studiami"? Ludzie siedzący
w popkulturze zazwyczaj siedzą tylko w niej i z przerażeniem patrzą na
delikwenta, który ośmielił się lubić też coś innego. Dlatego trudno połączyć te
dwie kultury. Trzeba wciąż tkwić w rozkroku i mieć nadzieję, że żaden z brzegów
nie zacznie się nagle oddalać i nie będziesz musiał wybierać, na który
wskoczyć, a któremu dać zniknąć.
*
Na szczęście są konwenty,
czyli nic innego jak generator niesamowitych i inspirujących ludzi
udowadniających ci, że można łączyć nawet najbardziej absurdalne rzeczy i
dobrze się przy tym bawić. Wiem, że nie wszystko jest możliwe, ale mam
nadzieję, że w moim polonistycznym życiu zawsze będzie miejsce na zdrowy łyk
popkultury.
Na zdjęciu kolekcja mojej mamy Światy równoległe. Od razu widać, kto mnie zaraził fantastyką...
Na zdjęciu kolekcja mojej mamy Światy równoległe. Od razu widać, kto mnie zaraził fantastyką...
Mnie akurat lektury wciągały praktycznie od zawsze, zatem i wzruszały. Nie rozumiałam więc narzekania na nie, czy na "dziwne" monologi postaci. Ale poza lekturami w czasach szkolnych (bo obecnie studiuję) niewiele czytałam, więc może zaczęłam sobie trochę wyrabiać taki gust, zdarzało mi się też np. podebrać starszemu bratu lekturę itp. A po przeczytaniu Pana Tadeusza to faktycznie rymy aż same się potem tworzą!
OdpowiedzUsuńLubię więc poczytać coś z górnej półki, ale poza tym gustuję także w czymś bardziej pospolitym, zwłaszcza w kryminałach. I właściwie podoba mi się ta różnorodność, nie chciałabym zamykać się na żadną ze stron. ;)
Ja należę raczej do umysłów ścisłych, więc niewiele mam do powiedzenia w tej kwestii. Ale przyjemnie się czytało, jakby nie było. :D
OdpowiedzUsuńUmysł ścisły nie oznacza dożywotniego zakazu na literaturę piękną, tak samo jak umysł humanistyczny nie zabrania lubić matematyki :) To tylko kwestia chęci, nie pomniejszaj możliwości swojego umysłu bo się zdemotywuje biedak :)
UsuńTrwanie pomiędzy jednym a drugim nie jest niczym złym :) Im więcej w człowieku jakichś sprzeczności, tym bardziej jest ciekawszy :)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest. Odkąd sięgam po książki z trochę, nazwijmy to, wyższej półki, kiedy wracam do niegdyś ukochanych young adult, trudno mi się przestawić i widzę o wiele więcej wad :') Jednak nie zmienia to faktu, że lekkie książki przecież też bardzo lubię. Literatura to również rozrywka.
OdpowiedzUsuńWłaściwie zauważyłam ostatnio w moim doborze lektur (dość chaotycznym, bo sięgam po wszystko, co mnie zaciekawi, czy to fantasy, czy to non-fiction, czy to dziewiętnastowieczna obyczajówka, czy to poezja; tyle rzeczy mnie interesuje, jest tyle wspaniałych książek do przeczytania!) pewną prawidłowość: przeplatam sobie książki poważniejsze książkami lżejszymi. Na przykład jakiś czas temu pochłonęłam radośnie ,,Szóstkę wron" i mimo jej wad, mimo naiwności, bawiłam się przednio. Potem były wiersze Emily Dickinson, których do niczego nie porównuję, bo dla mnie to jest absolutne arcydzieło, to poezja, która idealnie trafia w moją wrażliwość i kiedy ją czytam, to aż mam ciarki i serduszko mi szybciej bije, jest niesamowita. Potem jeszcze ,,Czterdzieści i cztery" Piskorskiego (które akurat, jak wiesz, było trochę rozczarowujące). Potem ,,Małe życie" i opowiadania Karen Blixen. I tak to idzie.
Mimo że czytam odkąd nauczyłam się rozszyfrowywać literki a głęboką miłość do wszelkiego rodzaju opowieści żywię praktycznie od zawsze, to jest multum, multum rzeczy, których nie przeczytałam, a chcę. No bo przecież właściwie wszystko przede mną. I mimo że lista fantastycznych książek do przeczytania rośnie w zastraszającym tempie, że aż sama się w tym gubię, że mam duże czytelnicze zaległości, że tonę pod stertą nieprzeczytanych książek, kupionych (bo okazja była! Bo ta książka patrzyła na mnie tak, że musiałam ją kupić!) i z biblioteki, to jest to tak niesamowicie ekscytujące. To tak niesamowicie ekscytujące, że tyle fantastycznych czytelniczych przeżyć przede mną.
Wiele klasyków uwielbiam, ,,dziwny" język mi nie przeszkadza i masz rację - w nich jest przecież tyle emocji! Potrafią wzruszać, potrafią bawić, potrafią wciągać. Chociażby znienawidzony przez tylu ,,Pan Tadeusz" - mnie urzekło piękne portretowanie przyrody i spora doza dystansu i ironii do własnych bohaterów, nawet leciutka satyra (?). W ogóle nigdy nie miałam szczególnego problemu z lekturami (nie licząc ,,W pustyni i w puszczy", ,,,,Szewczyka Dratewki", którego bezlitośnie ośmiałam, wykpiłam i oplułam w drugiej klasie podstawówki :')) jako takimi, przeciwnie, często w ten sposób trafiałam na świetne książki (,,Buszujący w zbożu", ,,Władca much", ,,Folwark zwierzęcy" ♥).
,, Popkultura nie jest gorsza od tak zwanej kultury wysokiej" - DOKŁADNIE! To przykre, że ludzie albo siedzą po uszy w kulturze popularnej i nie wyściubiają z niej nosa, dziwnie patrząc na tych, którzy sięgają też po coś innego, albo uważają, że tylko kultura wysoka coś znaczy i z politowaniem zerkają na miłośników fantastyki albo seriali.
Ten komentarz jest bardzo chaotyczny pewnie :')
Pozdrawiam ciepło!
P.
Ja sobie wypraszam: "mangozjeb" to fan jak każdy inny, nie zależnie czy jest się fanem literatury polskiej, fanem amerykańskich filmów, czy japońskich komiksów. :) Nie mówcie błagam "mangozjeby", czy ja muszę mówić "książkozjeb" lub "filmozjeb"? :)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci tak, to trochę kontrowersyjny tekst, bo wielu z nas czytających może się poczuć przy Tobie "zwyczajnym człowiekiem", natomiast rozumiem Twoje myślenie, miałam podobnie z muzyką i popkulturą, a raczej mylonym z nią, zainteresowaniem Japonią. Gdzie dla mnie najważniejsze są język, rozmowa z drugim człowiekiem z krańców świata, wymiana kulturowa i podróże, co raczej mija się z popkulturą, która obecnie kręci się wokół anime, mangi, seriali i cosplay(ów)... O muzyce nie wspomnę, bo zwyczajnie nie słucham radia i nie wiem co jest teraz "modne w słuchawkach" (wiem że lama w pokoju xD), ale popkultura...
Nie rozumiem kształtowania się jej w odniesieniu do książek. To znaczy rozumiem. Fakt faktem odmóżdżające książki typu "Wiedźmin" do niej m.in. należą, ale że nie stał się nią właśnie np. "Pan Tadeusz"? Przecież każdy to czytał, a przynajmniej powinien lub wie o czym to było (ja, ty, tysiące przyszłych maturzystów, obecnych studentów, nasi rodzice, dziadkowie...). W związku z tym, że każdy to czytał, to powinno być to swego rodzaju "popkulturą polską", bo o to w tym chodzi, "kultura masowa" - masowo czytany powinien być "Pan Tadeusz" w szkołach, cała Polska powinna go znać. A jednak tak nie jest.
Uważam, że zarówno kulturę masowa jak i elitarną, każdy powinien doświadczyć. Żeby wiedzieć co jest dla niego dobre, co lubi, czy być może nie zmieni frontu, a nuż opera będzie ciekawsza od koncertu popowego?
Bardzo ciekawy tekst, mnie on zastanowił, ale podeszłam do tematu z trochę innej strony.
Pozdrawiam :)
Akurat dla mnie ,,mangozjeb" to określenie pozytywne, tylko bardzo mocne :) Tutaj użyłam go po prostu jako stereotypu, bo fani mangi i anime są chyba najbardziej dręczeni przez niezrozumienie ogółu (widziałam na tegorocznym Coperniconie dziewczynę z pięknym napisem na koszulce ,,To nie są pier#*$one chińskie bajki").
OdpowiedzUsuńMyślę, że ,,Pan Tadeusz" nigdy nie będzie należał do popkultury, bo ona zmienia się zbyt szybko. Potrzebuje ciągle nowych rzeczy, a przynajmniej - współczesnych, pisanych w duchu popkultury. Więc nawet gdybym wszyscy go czytali i kochali (bo samo czytali nic nie da, zaraz potem jest ,,i zapomnieli") raczej nie pojawiłby się na konwentach (chociaż jest to ciekawa wizja, chciałabym zobaczyć te tłumy w cosplayach Zosi :D)
Zdecydowanie dobrze trafiłaś z tym postem. Myślę, że to stanie w rozkroku to w ogóle taka trochę metafora życia, w którym zawsze znajdą się dwie drogi, z których życie każe wybierać tylko jedną, a ty niekoniecznie masz ochotę się na to godzić. Ja za Panem Tadeuszem nie przepadam, przy takich ksiazkach nie płaczę, ale rozumiem piękno i zdecydowanie doceniam ludzi, którzy widzą w tych książkach więcej ode mnie.
OdpowiedzUsuń