Wstaję o
4.30. Budzik dzwoni jeden raz - zazwyczaj melodia jeszcze się nie rozpoczyna
kiedy wciskam guzik. Bez drzemki. Biorę zimny prysznic - dosłownie zimny, nie
taki, którego stosowaniem chwali się połowa ludzkości a który ma zazwyczaj
temperaturę sporo wyższą niż pokojowa. W ogóle nie dotykam kurka z ciepłą wodą,
i tak nic to nie da, bo nie mamy ciepłej wody. Po ciemku ubieram sie i wychodzę
z mieszkania, starając się nie hałasować. Broń Boże, jakbym obudził Antka. Matma
by mnie chyba zamordowała i wywiesiła moją skórę na lince na pranie - wczoraj
usypiała go do północy lub dłużej. Buty wkładam dopiero na klatce schodowej.
Biegnę przez całe osiedle. Słońce albo dopiero wstaje albo jeszcze w ogóle nie
odhaczyło się na liście obecności, zależy, za to pewniakiem są wyłączone
latarnie. W co dziesiątym oknie pali się światło, co daje zazwyczaj 15 okien na
cały blok. Lekka poświata z nich pokazuje mniej więcej kolor ścian, ale i tak
mogę z góry założyć, że są beżowe albo brudne. Tak jak wszystkie bloki na
osiedlu pomalowali w różowe wzory z akcentami pomarańczu i błękitu. Skręcam na
nieużytki. Tam widzę lepiej. Na wyboistych, glinianych ścieżkach odbija się
poświata księżyca, latem - delikatne światło wschodzącego słońca. Dużo, dużo
białej mgły, tuż nad ziemią. Biegam dwie godziny. Zazwyczaj w tym czasie zdążę
wyminąć całe osiedle i dobiec aż na skraj lasu. Odpoczywam chwile, opierając
sie o przypadkowy pień, i wracam do cywilizacji. Kiedy wchodzę do domu, matka
kończy pić kawę. Nie patrzy w moją stronę - bieganie jest naszym najczęstszym
powodem awantur.
- Jest
herbata?
- Normalna jest!
- Czyli nie ma.
Herbata -
temat do awantury numer dwa. Piję tylko zimną herbatę. Matka pije ciepłą. Antek
na szczęście nie pije jeszcze żadnej, bo pewnie by się awanturował, że chce
letnią. Przerabialiśmy ten temat już tyle razy, ze nie powtarzam sie już tylko
wlewam trochę gorącej jak samo piekło herbaty do kubka i zalewam zimną wodą.
Potem wstawiam wszystko do garnka wypełnionego wodą do połowy, żeby studziło
się całą powierzchnią.
- Po co tyle wody marnujesz?
Nie
odpowiadam. I tak przez jej głupotę i niezdolność zapamiętania tej jednej,
skromnej rzeczy zaraz spóźnię się do szkoły. Herbata chłodzi sie, a ja na
palcach idę do pokoju. Już przy świetle ubieram wyprasowane wczoraj dżinsy i
koszulę w kratę w ciemnym, niezbyt intensywnym kolorze. Do kieszeni - okulary w
czarnych oprawkach, grubych , ale na tyle cienkich, by nie wyglądały na
hipsterskie. Herbata prawie gotowa. Brzydzę się chlebem, ale nie ma nic innego,
chleb, ser, nie będę przecież wydawał pieniędzy na inne żarcie, są ciekawsze
rzeczy do kupienia. Brzydzę się tą cywilizacją konsumpcji. Najlepiej nic nie
kupię. Antek i tak działa jak malutka, ale skuteczna niszczarka do pieniędzy.
Błąd! Nie zaczynać dnia od myśli o pieniądzach! Na szczęście nie mam czasu, przywołuję
w umyśle obraz kafelka z kuchennej podłogi rozrywanego nagłym wybuchem. Biorę
zostawiony wczoraj w korytarzu plecak i wychodzę na autobus, nie zawiązując do
końca glanów, tylko wciskając sznurowadła do środka. Osiemdziesiątka powinna
być za dwie minuty, więc bieg przez głębokie wykopy, oby nie zrobili od wczoraj
nowego dołu, bo nie mam czasu patrzeć pod nogi. Docieram do przystanku równo z
autobusem, jak zwykle, wolę iść szybciej niż czekać jak głupek. Bez śladu
zadyszki wchodzę do środka i zajmuję głowę jakimiś pożytecznymi myślami. Jeżeli
akurat nie pojawia sie jakiś pomysł na nowy artykuł, nie czuje się na siłach
rozważać wczorajszy przekręt rządu który poznałem na niezależnych stronach w
Internecie skupiam się na ludziach z którymi jadę. Mam dużo czasu, tym
autobusem jadę ok. 20 minut, oczywiście na stojąco, nawet jeżeli jest miejsce.
Na poczwórnym siedzeniu rozwalił sie jakiś typ, dzisiaj on będzie obiektem. Na
pierwszy rzut oka stwierdzam, że nie sposób zaklasyfikować go do rodzaju
ludzkiego. Zakładam, że jest wypełniaczem, może trochę glisdą. Teraz udowadniam
tą tezę. Skoro jedzie autobusem o tak nieludzkiej porze to albo również zna
prawidło, że w PUP'ie nie ma kolejki z rana albo jedzie do pracy. Za druga
opcja przemawia zgorszona, wkurzona mina. Chciałby zapalić, ale nie może, bo
autobus, więc tylko przybiera wyraz gęby zdołowanego mopsa. Ręce, brudne i
popękane, opadają luźno wzdłuż tułowia, współgrając ze zrezygnowaną i męczeńską
gębą. pracuje fizycznie, pewnie w jakimś warsztacie samochodowym. Mogę się
założyć, że w kieszeni jego brudnych, szarych spodni dresowych znajduje się
kilka różnych części samochodowych. Do dresów dobrał rozdeptane adidasy brązowe
od błota - więc mały warsztat, tani, nie stać było na wybetonowane podwórze - i
sweter w kolorowe wzorki modne w latach 90, prujący się całkiem konkretnie w
dwóch miejscach. Kawaler, jestem tego prawie pewien, mieszka sam, czasami wpada
do matki, ale wiele rzeczy musi robić sam, np. prać skarpetki. Te, które
wystają mu z butów są nie do pary, jedna szara, druga brunatna. Jest ohydny.
Właśnie to przemawia za glisdą. Wypełniaczem jest prawie każdy oprócz naprawdę
genialnych umysłów, my mamy za zadanie tylko wyprodukować coś tanio i zniknąć,
wypełniamy ziemię jak papier muszlę klozetową. Glisda dodatkowo jest odrażająca
dla otoczenia i powoduje chęć zdeptania jej obcasem. Odwracam od niego wzrok.
Autobus zakręca, wjeżdża na przystanek, ktoś otwiera drzwi. Jednocześnie z
drugiej strony podjeżdża mój tramwaj, czerwony, obity z jednego boku i niemiłosiernie
brudny. Na szybie ma kilka naklejek. Jedna głosi ,,Zostajesz skazany przez
Polskę podziemną na śmierć za zdradę ojczyzny". Przyglądam sie jej dobrze.
ktoś spartaczył robotę, jest prawie niewidoczna dla przeciętnego obywatela, za
wysoko przylepiona. Ja mam wzrost typowy, ale wiem gdzie patrzeć. Sam nakleiłem
już kilkanaście takich, teraz też czuje jedną w tylnej kieszeni dżinsów.
Rozglądam się powoli, ale to tramwaj w godzinie szczytu, każdy jest zajęty
własną dupą. Nie widzę żadnego dresa ani dziadka - działacza, jedynych ludzi
potencjalnie zainteresowanych sprawą. Wyjmuję naklejkę i ostrożnie przyklejam
tuż koło kasownika, przyklepuję, bo klej zdążył trochę osłabnąć przez pobyt w
kieszeni. Tak jak myślałem, reakcja żadna. Podobno w Niemczech albo Ameryce
jakiś człowiek zaczął strzelać w przepełnionym tramwaju. Wszyscy byli tak
zajęci swoimi telefonami, że zauważyli co sie dzieje dopiero jak ktoś dostał
kulą i zdechł na miejscu. Pewnie natychmiast zrobili mu zdjęcie. Czy jakbym
udusił kogoś w tramwaju zwrócono by mi uwagę? A może to plecak na ramionach
zapewnia mi całkowite bezpieczeństwo. Jestem uczniem. Uczeń jest prawie tak
samo niewidoczny jak żebrak i niegroźny, wszyscy wiedzą, że od ponad 10 lat
znajduje się pod kloszem indoktrynacji i nie ma siły nawet podnieść głowy.
Chyba, że tramwajem zatrzęsie. Tracę równowagę i wpadam w dziurę na schody,
wykręcając sobie nogę. Jakaś babka podnosi na mnie wzrok, prawie wytrąciłem jej
komórkę, no tak, inaczej by nie podniosła. Drzwi się otwierają a ja wysypuje
się na przystanek. Prawie dobry. Nie chce mi się tam wracać, więc idę piechotą.
Im bliżej jestem szkoły, tym dalej własnych zasad, mogę naginać je jak chce,
nawet zasadę czasu.
Pod drzwiami szkoły wpadam na nią. Jest równo
8, jak zwykle udało mi się przyjść na czas, nawet kiedy tego nie chcę. Ona
zawsze przychodzi o 8, mimo że mieszka tuż koło szkoły, za nic nie potrafi
poradzić sobie z czasem. Albo raczej czas nie potrafi ogarnąć jej - mało jest
zjawisk i ludzi, którzy nie wariują po dłuższym przebywaniu z Teą. Ja należę do
niechlubnych wyjątków. Właściwie nie potrzebuje już tej dziewczyny, na początku
technikum była mi niezbędna do zawarcia znajomości z pewną Moniką z 2a lo. Moja
szkoła mieści w jednym budynku technikum i liceum, Tea jest z tej drugiej
szkoły, ale ma znajomości po obu stronach barykady. Z Moniką nic nie wyszło,
stwierdziła, że jej wybranek musi mieć co najmniej 6 z polskiego i musi chodzić
do liceum, cud, że co do profilu nie miała wymagań. Mimo fiasku zadania,
kontakt z Teą pozostał, nudziło jej się tego czasu i zapewne czuła do mnie
jakąś litość z powodu Moniki. Dzięki temu jest na niezwykłej pozycji jedynej
osoby z którą gadam, chociaż na nic nie jest mi potrzebna. Zazwyczaj strasznie
mnie irytuje, ale na wiele spraw mamy podobne poglądy. Trudno ją analizować.
Zawsze mam wrażenie, że ona robi ze mną to samo.
Tea
ubiera się strasznie. Tak jak ja nosi glany, tyle że ona ideologicznie, a ja bo
szkoda wyrzucić dobre, skórzane buty. Spodnie ma zawsze obcisłe, ale bez
przesady, podziurawione i powiewające łatami i naszywkami, przyszytymi tylko
częściowo. Do tego czarna koszulka, za duża parę rozmiarów, z pseudo -
inteligentnym napisem albo kotem w okularach i gigantyczny, szary sweter
robiony przez nią sama na drutach. Nie znam się na ściegach, ale na jednym
takim ciuchu jest ich co najmniej kilka rodzajów. Miejscami spływa jej aż do
kolan. Ma guziki, każdy inny, ale Tea rzadko go zapina, lubi jak powiewa za nią
jak płaszcz superbohatera. Na szczęście rzadko chce jej się nosić biżuterię,
tylko pieszczocha na co dzień a na palcu - pierścionek z różańcem. Włosy
niedawno ścięła na krótko, robi z nimi coś takiego że wyglądają jak stóg siana
i czasami żyją własnym życiem. Wiecznie odgarnia z oczy gigantyczną, ukośną
grzywkę, nie mam pojęcia jak wyhodowało to monstrum. Mimo to nie jest glisdą -
Tea to po prostu wariatka. Czasami mam ochotę po prostu wrzucić ją do jeziora
żeby ogarnęła ten gorący łeb. Zwłaszcza, że tuż koło naszej szkoły płynie
całkiem przyzwoita rzeka.
- Hejka!
Zawsze wkłada
w ten okrzyk tyle radości, że ja bym musiał zbierać jej pokłady całą noc by raz
tak zawołać. Z tego co wiem, wita tak kilkanaście osób dziennie, co daje radość
potrzebną do przeżycia mniej więcej tygodnia. Tea jest ekstrawertykiem - od
każdej osoby z którą przebywa zbiera tyle energii, ile jest w stanie udźwignąć,
po czym natychmiast przelewa ją na innych ludzi. Tym różni sie od tych
wstrętnych typów, wampirów emocjonalnych, co to biorą, a nic nie dają w zamian.
- No hej.
- Ee, masz ten ser co ostatnio? Ten taki
lejący się z lekka i z dziwnym zapachem, pamiętasz, co mówiłeś że paskudny? Po
dłuższej analizie stwierdziłam, że jednak go lubię, mam na wymianę taką papkę
ryżową, nie dla dzieci, no ryż z jakimś tałatajstwem w środku, podobno dobra,
podebrałam bratu. To masz ten ser??
Wspinamy się
po schodach. Zastanawiam się, jakim cudem mam pamiętać taką głupotę jak ser do
kanapki.
- Mam ten co zawsze. Nie wiem jaki brałem.
- Daaj, zrobię ekspertyzę, widzę stąd moją
klasę, jeszcze stoją. Pierwszy polski, wiesz jaka jest Dzika, zje mnie z
plecakiem jak sie spóźnię.
Tea miała z
polskiego 6 (mimo że nie ubiegała sie o względy Moniki z 2a) i zazwyczaj w
ogóle nie schodziła na poziom szkolny, dryfując gdzieś wyżej. Jej polonistka była
jednak zdania, że nie można dać dziewczynie spokoju i chociaż oceny już jej nie
dotyczą, chociaż na lekcje ma chodzić. Gdybym to ja miał zrobioną olimpiadę, to
bym się już w ogóle w szkole nie pokazał.
- Doobry, biorę! Masz, pudełka nie musisz
oddawać, jednorazowe, baj, widzę Dziką! Słuchaj, zaraz ci opowiem jak było
wczoraj, nie uwierzysz, kuuurde, nie zdążę!
Ruszyła
sprintem przez korytarz, ponieważ polonistka wykazała chęć zamknięcia jej drzwi
sali przed nosem. Trochę podbudowany ruszyłem do planu zobaczyć, gdzie mam lekcje.
Po dłuższym wpatrywaniu sie w niego zauważyłem, że stoję pod dobrymi drzwiami,
a ci ludzie dookoła to zapewne moja klasa, która jeszcze nie weszła do sali.
Zapamiętałem z nich wszystkich tylko jedną twarz - Artura, który wczoraj coś
mówił, że nie przyjdzie. Na resztę nie traciłem czasu. Nikt nie reprezentował
sobą nic ciekawszego niż glisda w autobusie. Na szczęście nie wszyscy byli
glisdami. Dzielili się na trzy grupy: szarą masę, ludzi tak nieznacznych, że
nawet mi nie chciało sie ich analizować, takie wypełniacze do potęgi entej.
Grupa druga, czyli zbuntowani i niezależni. Smutne metale poświęcające życie
grze na gitarze w swoim malutkim zespoliku i unikaniu mycia włosów, nerdy z
pustymi spojrzeniami żyjący w świecie gier z niższej półki, awangarda poboczna
w szkole niewyróżniająca się niczym, za to ostro chlejąca po lekcjach, wreszcie
młodzi idealiści i politycy, do której to grupy po części ja się zaliczałem.
Niestety, sami przeciwnicy albo kuce tak durne, że czułem się zdegustowany
każdą rozmową z nimi. Ostatnią grupę tworzyli goście popularni, czyli
schematyczna młodzież gustująca w oglądaniu ,,Szkoły" i ,,Pamiętników z
wakacji". Zazwyczaj dziewczyny oraz kilku gości przypominających
dziewczyny. Nie wiem co robili na tak technicznym profilu i do końca się nie
dowiedziałem, w każdym razie ich skład zmieniał się dość często, odchodzili i
przychodzili. Wspólnym mianownikiem tej grupy był hajs, oczywiście należący do
ich rodziców. Honor nie pozwalał mi zadawać się z kimś, kto zachowuje się tak
totalnie stereotypowo, że nawet ja nie mam o nim za wiele do powiedzenia.
Chociaż... O tej dziewczynie coś wiem. Imienia nie znam, ale moja matka
pracowała kiedyś u jej starych, dlatego zapamiętałem jej twarz. Ona w ogóle się
nie zaczaiła, że chodzi do klasy z synem swojej sprzątaczki. I dobrze, bardzo
dobrze, niech czuje się bezpieczna, jak będę tragicznie potrzebował hajsu to
wiem do kogo się zgłosić.
- Ale
proszę państwa o cierpliwość - usłyszałem nad sobą głos anglicysty, Mietka. -
Dyrekcja miała sprawę do swojego uniżnego sługi a państwo zaraz to
wykorzystują. Proszę zająć miejsca bez rozpoczynania 3 Wojny Światowej.
Usiadłem w
pierwszej ławce i wyprostowałem plecy. Jeszcze nie chciało mi się wyciągać
okularów z kieszeni. Zamiast do etui ręka powędrowała znajomą drogą po
słuchawki. Tam zawsze trafi, skubana. Ale trzeba wykorzystać sytuację. Mam
włosy średniej długości, nie zakryją całego kabelka, ale co to za różnica, z
angielskiego i tak mam 6 i Mietek o tym wie. Za zachowanie nie zaniży mi oceny
aż tak bardzo. Włączam najbardziej satanistyczne gówno jakie mam na składzie i
ponure, energiczne dźwięki przenikają mnie do głębi umysłu. Tekst jest po
angielsku, żaden problem, czasami nawet myślę już po angielsku, niedługo zacznę
czuć w języku sasów. Gitara dodaje długie, jęczące wstawki do rytmu perkusji.
Perkusja ma moc, to jest odpowiedni instrument. Nie bez kozery bębny zawsze
głosiły wojny. Elektroniczne pulsowanie gdzieś z tyłu, nie jest najważniejsze,
za to najbardziej przenika - podgłaśniam nieznacznym ruchem ręki. Kurwa,
bardziej już nie mogę. W domu sobie odbiję na wieży, teraz muszę pocierpieć. O
czym jest ta piosenka? W pewnym sensie o mnie. O smutnym, samotnym człowieczku
który znalazł sobie przyjaciela - szatana. Tyle że ja nigdy nie byłam do końca
zagubiony a samotność to mój własny wybór. Nie potrzebuję towarzystwa całego
tego ścierwa, zwanego potocznie człowiekiem. Hej, panie Nietzsche, wymyśliłeś
chyba najlepszą rzecz ostatnich czasów. Zebrałeś chyba więcej ofiar niż
wszystkie wojny w dziejach. Ja jestem już kolejną ofiara. Cóż za zabawne
uczucie, wiedzieć, że się staczasz i mimo wszystko to robić. To jak toczyć się
po wzgórzu z otwartymi oczami. Co pewien czas, co jeden obrót z zieleni wynurza
się na sekundę czeluść pełna czarnych, zimnych barw. Stooop, czemu czarnych? Ja
widzę dużo błękitu. I nie toczę się wcale po trawie, to nie jest zielone, to
jest piasek....Biały, wyschnięty piasek, gdzieniegdzie kamienie na których
podskakuje moja bezwolna głowa. Widzę stróżkę krwi płynącą spomiędzy gęstych
włosów. Nic sobie z tego nie robię, czuję tylko pęd toczenia się i suchość w
ustach i pod głową. To ten piasek, jest wszędzie, zasypuje wszystko. Przez
chwilę czuje jego uściska na policzku, potem uderza mnie w twarz promień
zimnego słońca, szybki luk na lodową otchłań i znowu piasek. I tak bez końca.
ten ruch powinien mnie uspokoić, a tylko jeszcze bardziej rozwścieczał. Niech
coś wreszcie się stanie!! Niech gdzieś dotrę, gdzieś się zaczepię, choćby o
kamień, niech wreszcie moje ciało stanie w miejscu! Ile można sie toczyć bez
celu?? Nie proszę o ratunek, nie proszę o nic, niech tylko coś sie stanie!
Choćbym się miał stoczyć do tych czeluści - tak, niech wreszcie dotoczę się do
mojego zimnego piekła, niech spadnę na wyostrzony lód, niech skończy się moja
męka! Chcę - zobaczyć. Moje ciało - rozorane, przerwane na pół. Zwisające bezwolnie
ze szklanego brzegu. To dopiero będzie piękno. Całkiem coś innego niż mówią nam
w szkole. Nie spotkałem jeszcze bardziej oszukanej instytucji niż szkoła....
Ktoś trąca mnie w ramię. Gniewnym ruchem
odtrącam jego ramię, ale ściągam jedną słuchawkę.
- Czego,
kurwa? - pytam półszeptem kolesia z którym siedzę w ławce. Nie, nie chciałem z
nikim siedzieć, ale on przylazł w połowie roku i zajął moja przestrzeń
bezpieczeństwa. Co gorsza, cały czas próbował mi sie przylizać, chociaż
wychodziło mu to nadzwyczaj żenująco. Był po prostu tacy jak oni wszyscy,
bezwartościowy śmieć który lubi śmiać się z komedii.
- Mietek się
ciebie pytał - mruknął w moim kierunku z tą szczeniacką, tchórzliwą
konspiracją. No tak, z angola to on ledwo zdaje, to się boi, rany, jak można
nie kumać takich prostych rzeczy....Czego ten człowiek ode mnie chce, może jeszcze
mam go uczyć?
- Tak,
słucham? - mówię w stronę Mietka, nie zdejmując w dalszym ciągu jednej ze
słuchawek. Patrzy na mnie zdegustowany, bo Mieciu nie bywa zły, go tylko
degustują postawy dzisiejszej młodzieży, która nie chce być mądra jak by
wypadało elicie narodu. A przecież jesteśmy elita, najlepsza szkoła w mieście,
tylko dwa licea mogą się z nami równać, ale po naszym technikum łatwiej o
pracę. Jednym słowem, jesteśmy najlepszymi w najlepszych i powinniśmy świecić
przykładem, również jeżeli chodzi o zachowanie. Nie jestem elitą, jestem
rynsztokiem.
- Kowalski,
jak się będziesz tak zachowywał to wylądujesz u pani pedagog - Mietek wchodzi w
groźniejsze tony. Co niby ta babina miałaby mi zrobić? Mnie już nic nie ruszy.
- Mogę wyjść
- proponuję i z własnej, nieprzymuszonej woli wychodzę z sali. Jednak zbyt mnie
wkurzają, nawet Mietek, wszyscy mnie teraz niemiłosiernie wkurzają. Idę się
gdzieś lumpić, cały plan porządnie przeżytego dnia bierze w łeb, znowu się
wkurzyłem, kurde, kurde, kurde, Tea będzie wściekła, kurde, kurde, kurde. Moje
życie jest bez sensu, zakładam słuchawki i idę w głąb parku. Tam nikogo nie
powinno być, najwyżej zniszczę życie jakiejś zakochanej parze, zresztą z czystą
przyjemnością.... Jestem zmęczony, dlaczego znowu wstałem o czwartej? Robię tak
codziennie i codziennie nie rozumiem, dlaczego, po kiego grzyba tak się męczę,
tak udaję porządnego człowieka, skoro każde popołudnie jest takie jak to.
Pozory dla matki? I tak wie, ile mam godzin opuszczonych, widzi, jak późno
wracam do domu.
Nic, nic, nic. jej to nie obchodzi. Ma swoje sprawy.
Ma Antka. Po co jej taki domorosły sadysta jak ja?
......................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................
Siadam na
najbardziej ukrytej ławce. Z prawej strony otaczają mnie gęste krzaki, z lewej
rozłożyste drzewo, pies wie, jakiego gatunku. Pewnie przeszkodzę w życiu
jakiejś zakochanej parze, jak zwykle. Na starym pniu wycięto mnóstwo krzywych
serduszek i inicjałów nieznanych osób. Ciekawe, jaka cześć z nich już nie żyje.
W końcu wypadki się zdarzają, ktoś z tego grona mógł wpaść pod samochód, ktoś
mógł zostać zdradzonym i z rozpaczy popełnić samobójstwo... Nie, zabić się z
miłości - to bujda. Nie można tu mówić o świadomej, odważnej decyzji. Ten kto
się zakochuje jest głupi, z gruntu głupi jak but - w końcu tylko idiota może
wierzyć, że naturalną chęć reprodukcji można nazwać ,,głębokim uczuciem" i
ponosić z tego faktu nie wiadomo jakie wyrzeczenia. No bez jaj, ,,miłość"
to tylko kolejny wymysł człowieka dla zamaskowania swojej podłej natury. Idąc
dalej, człowiek głupi nie może się zabić świadomie, godnie. On działa pod
wpływem chwili, szarpie się jak zwierzę w klatce, jak zamknięty szczur, pędzi
za stadem jak leming, bezmózgie, zaślepione instynktem stworzenie. Ohyda.
Chociaż umierać mogli by godnie. Tacy ,,zakochani" są i żywi, i martwi
obrzydliwi. Jeżeli już się zabijać - to z klasą. Jaki rodzaj śmierci bym
chciał? Chodzi mi po głowie kilka rozwiązań. Od zawsze pociągały mnie wysokie
mosty. Stanąć na poręczy, ile tu trzeba odwagi, ile godności! Spojrzeć w twarz
naturze, rzucić wyzwanie niesamowitemu pejzażowi który rozpościera się przed twoim
wzrokiem. Ogarnąć spojrzeniem mroczne, zatopione we śnie miasto i skoczyć -
czarna, smolista toń przybliża się - wpadasz w jej objęcia, zimna, nieczuła
materia zalewa ci twarz i zamyka się nad tobą jak brama. Gorzej jak wyłowią cię
jako nieczułego, zielonego i obślizgłego trupa. Widziałem kiedyś jak wyciągano
truchło psa z Wisły. Lała się z niego ciemna, śmierdząca woda, ciało było
nabrzmiałe a sierść jakby zgniła, paskudna masa. Ale właściwie to już problem
tych, co mnie będą wyciągać, tylko w trumnie źle wygląda.... Inną godną
śmiercią wydaje się strzał w głowę. To jest coś, śmierć wojskowa, honorowa. Nie
każdego stać na przyłożenie sobie broni do potylicy i naciśnięcie spustu. I
wcześniej mógłbym zagrać w rosyjską ruletkę, jak dawni dżentelmeni. Takich już
teraz nie ma. Niestety, trudno zdobyć broń, kto miałby mi ją dać, matka
przecież nie. Samemu wyrobić pozwolenie, kupić? Ta, matka się dowie i dostanie
szału, przecież po co mi broń, Antek by sobie mógł krzywdę zrobić, już to
widzę, jak mnie zakrzykuje ze złością. Musiałbym czekać aż znajdę pracę,
mieszkanie, usamodzielnię się...Kiedy, jak? To za długo. Nawet rodzaju śmierci
nie mogę sobie wybrać, kurde. I tak nikogo to nie obchodzi.
Kurde,
czy właśnie trafiłem na jakąś wyjątkowo zdesperowaną parę, która chce mnie
bombardować miłością? Ktoś podchodzi do mojej ławki, słyszę jego kroki na wyschniętej
ziemi. Dwie osoby, widzę glany i niskie, czerwone trampki więc wnioskuję, że
para. Podnoszę wzrok i krzywię się. Owszem, para, ale trochę inna niż myślałem.
To w glanach o spodniach z szerokimi nogawkami to dziewczyna. Raczej. Poznaję
tylko po delikatnych rysach twarzy, obszerne, czarne ubranie i agresywne buty
zakrywają wszystkie szczegóły ciała. Włosy związane bandaną w wojskowym stylu
są szare i krótkie. Delikatne, czerwone trampki należą do chłopaka z którym
idzie. Chudy jak śmierć, niezgrabnie porusza się w obcisłych, białych rurkach
kończących się nad kostką. Mimo pewnego chłodu ma tylko czarny T-shirt w
gwiazdki, kratkowaną koszulę przewiesił przez biodra. Nie wiadomo po kiego
grzyba ma na głowie czarne okulary, chyba dla przytrzymania długiej i
sterczącej grzywki. W odróżnieniu od dziewczyny nie posiada kolekcji pryszczy,
ba, ani jednego pryszczaka na gładkiej twarzy. Dostrzegam jeszcze łańcuszek na
szyi, chyba srebrny, błyszczy w słońcu. Bryy. W mojej szkole nie ma takich za
dużo, chyba że w liceum, tak, to głównie licealny pomiot. Do porządnego
technikum taki nie pójdzie, bo by go zniszczyli, zresztą, tam trzeba coś
praktycznie robić, a nie tylko obijanie się i imprezki. Już ja wiem, jak humana
w liceum żyje, kultury nabywa, he he. Ciekawe, czy takie gejo-woje tępią takich
jak ja.
A ja ich tępię? Uruchamiają mi się błyskawiczne
procesy myślowe. Nienawidzenie kogoś przez ze względu na jego ubiór świadczy o
ograniczeniu umysłowym, w skrócie: idiotyzmie. Ten gość nie musi być tępakiem i
słabeuszem, może być bardzo inteligentnym człowiekiem, tyle że lubi ubierać się
tak a nie inaczej, może wydaje mu się to nowoczesne? Dlaczego więc czuję do
niego taką cholerną, prymitywną nienawiść? Bo jest inny? Błagam, to poniżej
mojego intelektu....,,Wcale nie. Jesteś właśnie takim ograniczonym idiotą.
" No zamknij się. Nie mogę być, skoro zdaję sobie z tego sprawę. Może ja
mu po prostu zazdroszczę? Widać, że typowi sie powodzi. Spaceruje se po parku z
dziewczyną, pomijając ciuchy całkiem ładną, tak, twarz ma bardzo wporzo, nogi
też chyba długie. Trampek to za mniej niż 4 stówy nie kupił, koszula wydaje się
chamska, ale pewnie i za nią tyle wyłożył. Okularki markowe, stylowe. Widać, że
ma co chce, o nic nie musi prosić, pracować pewnie też nie. A ja? .....
Kiedy
byłem mały podsłuchałem jak babcia mówi tacie, że kiedy mama była ze mną w
ciąży to ćpała i dlatego jestem taki pokręcony. Miała na myśli moje nietypowe
jak na dzieciaka myśli i mój wygląd, skrzywione plecy i chudą, szarą twarz.
Wyglądałem jak dziecko ze slamsów, młody- stary, już wykończony życiem. W
podstawówce wołali na mnie przez to ,,Dziad". Oczywiście nie uwierzyłem
wtedy babci, wiedziałem, że nie cierpi mnie za bycie synem mojej matki i zmyśliłaby
wszystko, by odciągnąć tatę od nas. Poniekąd jej się to udało, chociaż dopiero
pośmiertnie. W testamencie rozkazała tacie rozwieść się z mamą i dopiero wtedy
on podjął decyzję. Mimo wszystko jakiś cień tych słów pozostał. Wiem, że matka
nigdy nie ćpała. Więc dlaczego jestem taki a nie inny? Pleców nie udało już się
naprawić, jestem krzywy, na szczęście nie tragicznie, dorosła twarz w końcu
przestała przeszkadzać. Całkiem nieźle zasłoniłem ją wąsami, brodą, okularami i
grzywką. Wyglądam jak zabiedzony, ambitny student, to już całkiem nieźle.
Zazdroszczę. Tak prymitywnie zazdroszczę mu
lepszego życia. Choćby za to chętnie bym go zniszczył. Co mi jest winny? A co
ja jestem winny, że rodzice i babka zniszczyli mi życie? Nikt z nas nie ma
winy, nikt nie jest bez winy, każdego można zniszczyć. Tako sobie. Nie umiem
kochać tej rasy i żadnej postaci z niej, bo wszyscy to jedna masa. Jednak
zazdrość.....To trochę poniżej mojego poziomu. Na pewno jestem w czymś lepszy
od niego, tylko w tej chwili nie potrafię sobie tego uświadomić. Już prawie z
sympatią spojrzałem na parę, która usiadła zresztą na ławce dość pobliskiej,
więc mogłem ich cały czas obserwować przez krzaki. zagwizdałem jakąś znaną
tylko sobie nutę i spojrzałem w niebo. Zachmurza się, pięknie te chmury, zawsze
fascynuje mnie ich kłębistość. Tak jak w świecie ludzi wszystko jest takie
sztywne, ma dokładnie określone granice i przestrzeń, kąty proste i figury
geometryczne, tak chmury wyłamują się wszelkim rozkazom, popękane, porysowane,
pogniecione i skłębione. Są piękne jak diabli, o wiele bardziej wolne niż
wszystkie nasze przedmioty. Mogą robić ze sobą co chcą, kłębić się i rozginać,
rozciągać i kurczyć. Nie ogranicza ich żadna forma.
Nudno
trochę. Co robiłem ostatnio?
Wyciągam się
na ławce i wyciągam słuchawki. Zanim szkoła przeszkodziła mi w życiu, słuchałem
przecież muzyki, taaaak, tam czeka na mnie nieskończona piosenka.. Złe by było
zostawienie jej tak samej sobie...
Nie
przypomnę już sobie wizji z poprzedniej piosenki. Jeżeli nie zapisuje ich na
bieżąco, zwiewają błyskawicznie. Właściwie to nie wiem, jakiej piosenki słucham
w tej chwili, wszystkie brzmią podobnie, jednostajny, basowy łomot. Zlewa mi
się w mózgu w jedno, w jeden ryk, tylko w tle, ponieważ mam przestawione eq na
basy, słyszę elektroniczny jazgot i słowa. Poznaje jakieś słowa, ale nie wiem,
o czym to jest. Bądźmy jednak realistami, o czym może być piosenka bełtająca
mózg w tym stopniu co ta? Chyba raczej nie o kwiatkach i drzewkach. W tym
świecie nie ma przyrody, nie ma natury... Wszystko jest zniszczone, szare,
lśniące i czyste, bez skaz spowodowanych tak zwana przyrodą i ,,naturalnym
porządkiem świata". Dlaczego niby drzewo ma być nam bliskie, co kogo
obchodzi drzewo? Jacyś tam naukowcy wpadli już na pomysł, jak przeprowadzać
fotosyntezę sztucznie. Zamiast drzew - całe pola lśniących, srebrnych,
metalowych beczek produkujących nam tlen. A całe te świństwo, niepotrzebną do
niczego zieleń porastającą takie połacie Ziemi - wyciąć w cholerę. Wtedy
wreszcie ten świat będzie czysty, nienaruszony, całkowicie nas i nam
podporządkowany. A raczej nie nam tylko lepszym - mam nadzieję - istotom które
przejmą Ziemię po ludziach. W końcu trwanie tej obrzydliwej rasy nie może trwać
za długo. To będzie dopiero piękne. Całkowite zniszczenie i anarchia. Ciężkie,
czarne chmury niosące radioaktywne, kwaśne ładunki wody się rozpędzi, zakryje
się Ziemię przed tym głupim procesem. Dlaczego niby strugi deszczu, już teraz
tak zanieczyszczone i ohydne, maja padać na ziemię? Niech padają sobie na
tereny niezamieszkane albo w ogóle przepadną, to się na pewno będzie dało
zrobić.
Rytm
jest całkiem chwytliwy, hmmm, nie pamiętam tej piosenki...Kiedy ją ściągnąłem?
Nieważne, wychwytuję jej słowa, jakoś przebijające się przez matowe,
elektroniczne dźwięki.
,,Masz
prawo do nienawiści
i nie daj sobie wmówić, że nie wolno ci
nienawidzić tego skurwiela
chociaż do tego masz prawo
to jedyna wolność na jaką możesz sobie teraz
pozwolić
bo nienawiści nie mogą ci odebrać mali ludzie
bojący się nawet czuć wolno "
Zaczyna się
refren i wszystko zamienia się w jeden skowyt, tracę wątek. Cały czas słyszę
tylko słowo ,,wolność". Lukam w bok i stwierdzam, że robi mi się
niedobrze. Ta para wciąż tam siedzi, nie mają nic ciekawszego do roboty w
życiu? Siedzą i gadają. Czasami myślę strasznie głupio, jakbym miał nałożoną
zasłonę na mózg. Właściwie z jakiej racji mam ich tolerować? Bo wymyśliłem
sobie, że to dobre, że to otwiera horyzonty? To co, jak mi powiedzą że
zabijanie jest teraz w modzie to będę wszystkich mordował w ramach nie ulegania
ciemnocie i zacofaniu? Jakie bzdury, jakie bzdury, to prawda, mam prawo
nienawidzić kogo tylko zapragnę. Można kochać kogo się chce, więc można
nienawidzić, zresztą to uczucia prawie całkiem takie same. I nikt mi tego nie
zabroni. Nienawidzę tego kolesia, bo bezmyślnie ulega modzie, nie ma własnego
zdania tylko jest ograniczonym, tępym idiotą. Potrafi tylko naśladować, co
naćpani ,,projektanci" z Paryża wymyślą. I właśnie za to go nienawidzę.
Wśród tego całego zepsucia w jakim żyjemy on jeszcze dodatkowo psuje wizerunek
mężczyzny, pokazuje i popiera upadek dawnych ideałów, dzięki którym Ziemia
jeszcze nadawała się do życia. Widać po nim, że jest słaby. W ogóle nie ma godności
i honoru, płaszczy się przed tą dziewczyną jakby nie wiadomo kim była, jakby
oczekiwał jej pomocy. To w ogóle żenujące okazywać słabość w miejscu
publicznym. Nie będę szanować takich ludzi, bo tolerując ich, dopuszczam do
zniszczenia, staje się współwinnym ogólnego zidiocenia świata. Jakby go
zaklasyfikować? Jest lemingiem, jak wszyscy idący za tłumem, a jednocześnie po
części płazem, jest bezbronny, słaby i budzi obrzydzenie. Wstaje gwałtownie z
ławki, przypadkiem poruszając krzaki łokciem. Dziewczyna spogląda na mnie,
chyba nie wiedzieli że jestem obok i pewnie właśnie się zastanawiają, ile z ich
rozmowy słyszałem. Uśmiecham się złośliwie i zakrywam słuchawki. Nie dam im tej
satysfakcji, niech się domyślają, niech błądzą....Idę do domu, trzęsąc się trochę
z zimna. Zaraz zacznie padać i dopiero będzie ohydnie. Wskakuję do tramwaju,
jest trochę cieplej, ale o spełnieniu marzeń to nie powiem. Zresztą, ja nie mam
marzeń. Czuję jak rośnie we mnie gniew na ten świat. Jak wrócę do domu to
wysmaruję taki artykuł o ostatnim przekręcie rządu, że redakcji buty spadną.
Może do tego jakieś opowiadanie? Ostatnie całkiem nieźle się sprzedało.
Opowiadanie o tym, dlaczego mamy prawo nienawidzić i zwalczać jakąś frakcje dla
dobra społeczeństwa. Na motywach dzisiejszych wydarzeń. Trzeba uświadamiać
motłoch póki czas, póki jeszcze coś można zmienić... Redaktor pisał, że jako
młody człowiek jestem bardziej autentyczny, ale nie mam pewności, że przyjmie
coś takiego, poprawny politycznie skurczybyk. Do diabła z nim, cały czas tylko
patrzy jak wybić się na moim sukcesie, bo go wszyscy znają jako starego drania
i kłamcę...Muzyka leci sobie dalej, chociaż nie muszę słuchać tego całego
jazgotu dookoła, starczy, że smród musze czuć. mam w plecaku jeszcze jedną albo
dwie naklejki, więc oczywiście spełniam obywatelski obowiązek i umieszczam je
na kasowniku. Z tyłu tryka mnie jakiś gruby, brzydki jak kupa gnoju koleś.
Łaskawie zdejmuję jedną słuchawkę.
-Te, młody co ty tu??
Rzuca się
jakby muchy dobierały mu się do mózgu. Wzruszam ramionami.
- A jadę tu.
- A a co ty tu naklejasz, tu? Tu? Wandalizm,
tfu, polycja, żadnego poszanowania dla starszych, smarkacze, wszystko by tylko
psuli na swoje durnoty, na co my ciężko pracowali, tfu, co ty tu?!!
- Pracowali!
A ty widzisz, co tu jest napisane, he? To ja ci tak powiem, tacy jak ty pierwsi
pójdą do odstrzału - warczę na niego, kątem oka widząc, że zaraz mój
przystanek. - tak żeście pracowali, że my teraz naprawić nie możemy, syf i
burdel wszędzie, już lepiej by było, gdybyście nic całe życie nie robili!
Dobrodzieje, psu na budę z takim dziedzictwem...
Wstaję. Kupa
odbiera to jako prowokację.
- Narzekać
będą, jebane nieroby! Wy wszyscy na naszym utrzymaniu, o -tymi ręcyma my na was
pracujemy! Nikt tu nic nie będzie naklejał, bo policja, bo zdejmować to zaraz!
Pokazuję mu
wymowny znak i wyskakuję z tramwaju. Nie zależy mu aż tak bardzo by mnie gonić,
widzę przez okno, jak rozmawia cały czerwony z jakąś staruszką. Świetnie, ktoś
na jego poziomie, a ja mogę dalej posłuchać muzyki. I tak jestem wściekły, że
taka kupa gnoju nie dała mi w spokoju usłyszeć ulubionego kawałku. Bardzo
wkurzony. Teraz żałuję, że mu nie przywaliłem, ale jednocześnie nie ma co
zniżać się do poziomu takiego ścierwa. Eh, wychodzę z tego interesu, muzyka
robi się coraz bardziej przygnębiająca, ta piosenka jest akurat o śmierci i o życiu
po śmierci. W sensie - gdzie trafisz, kiedy już uda ci się zdechnąć w sposób
samobójczy. Pamiętam z tekstu wielkie ptaki kołujące nad żwirowa pustynią,
gdzie dusze samobójców żywią się pyłem i cierpieniem. To się nazywa Kraina Kur,
chociaż nie ma nic wspólnego z kurczakami. To chyba najbardziej przejmujący i
działający na wyobraźnię opis zaświatów jaki znam. Momentalnie chwyta mnie
przygnębienie i dół. Czekam na tą 80 jak na wyrok, jak na złość czekam dość
krótko. Nie mam sił walczyć o miejsce, zresztą, to poniżej mojej godności,
postoję. Już zaraz dom. Usiądę nad tym artykułem...Gdzie moja bluza? Czemu jej
nie mam? Zaczyna padać. Przez otwarte okno wdzierają się krople wody i opadają
na moją twarz. Pewnie wyglądam jak siódme nieszczęście w tej pogniecionej
koszuli, ledwo utrzymujący równowagę na zakrętach i jeszcze mokry. Ale mało kto
tu wygląda dobrze. Same smętne, szare dusze.
Kiedy
wysiadam na swoim przystanku pogoda pozostaje bez zmian, zmienia się za to
piosenka. Oo, to to ja lubię. Ta sama piosenka co z rana, którą mi przerwano.
Najbardziej satanistyczne gówno jakie mam na komórce, chociaż na pulpicie mam
dorównujące mu. Idealne na wejście do domu i pisanie artykułu, ta nuta po
prostu daje mi moc, daje mi siłę żeby zmierzyć się z matką i politykami. Tych
drani to bym najchętniej pozabijał, a potem napisał o tym cyniczny
artykuł...Taa, to by był hit. Domofon rozwalony od jakiegoś miesiąca, dwóch.
Naklejam na nim ostatnią już naklejkę. Ciekawe, co stara tam warzy, że aż na
parterze czuć. Wciąż jej się wydaje, ze dobrze gotuje, he he, na szczęście
czasami daje mi zamówić pizzę zamiast jeść te trucizny...Hm, drzwi są zamknięte,
a gdzie mój klucz? Przeszukuje wszystkie kieszenie i nic, aż przypominam sobie
moment, kiedy w parku wstałem gwałtownie, czyżby coś srebrnego błysnęło wtedy w
krzakach? Pewnie wywaliłem własne klucze, kurwa, co za dzień! Pukam, najpierw
cicho, ale równie dobrze mógłbym próbować zabić słonia wykałaczką. Walę
mocniej, matka chyba śpi czy co, ale jak to, obiad na gazie? Czy ona już
całkiem głowy nie ma? Wszystkim ja się muszę zajmować....Dzwonię dzwonkiem,
chociaż wiem, że ona tego nienawidzi, ogólnie jest u nas zakaz dzwonienia.
Zgodnie z moimi przewidywaniami, słychać ryk Antka. No, to ją na pewno
zmotywuje to otwarcia mi... Zgadłem, ktoś przekręca klucz w zamku i stara
ukazuje się w drzwiach, z papilotami na głowie, czyli była w łazience i dlatego
nie słyszała, próbowała zrobić się choć trochę ładniejszą niż jest.
- Co ty sobie wyobrażasz? - syczy, wściekła -
obudziłeś Antka! O której godzinie sie wraca? Bo w szkole że nie byłeś to wiem!
Co robiłeś? Czy ty jesteś normalny, ta szkoła to twoja jedyna nadzieja!
- A odwal się - zachowuję lodowaty spokój -
będę robić co mi się podoba. Zresztą, to nauczyciel mnie wyprosił, nie ja
wyszedłem. Chcesz się kłócić na klatce??
Ale ona
wpadła w jakiś dziwny trans, łał, jakby jej pierwszy raz w życiu było wszystko
jedno ,,co sąsiedzi powiedzą".
- Masz się
za jakiegoś geniusza! - krzyknęła na mnie - jaśnie pan nie musi chodzić do
szkoły, a ja mam tu harować za trzech! Szkoła to twój psi obowiązek, jedyny
jaki masz, i dopóki jesteś w tym domu, masz tam chodzić! Od dzisiaj codziennie
kontaktuję się z twoim wychowawcą co do twoich postępów w nauce! I niech się
dowiem, że odwaliłeś coś w szkole!
W tym
momencie tak normalnie to bym odpuścił, ponieważ matka jak już zaczynała sie do
czegoś brać to na poważnie. Co innego gdyby tylko gadała. Niestety, nie
zajarzyłem tego w tej akurat strategicznej chwili, ponieważ wciąż byłem
niemiłosiernie wkurzony, zagrałem więc starymi kartami...
- Wcale nie
musze być w TYM domu - warczę na nią, nie podnosząc głosu, staram się nigdy nie
podnosić głosu żeby nie okazywać słabości - i tak nic miłego mnie tutaj nie
spotyka. W końcu mam jeszcze ojca.
- Świetnie!
- matka stanowczo nad sobą nie panuje, a te papiloty wcale nie dodają jej
powagi. mam ochotę się śmiać - świetnie! Zobaczymy, jak sobie świetnie
poradzisz beze mnie! W końcu jesteś już dorosły!
Po czym
zatrzaskuje mi drzwi przed nosem. Słyszę jak przekręca wszystkie zamki.
Zastygam w bezruchu na dłuższa chwilę. Słyszę,
jak w zawieszonych na szyi słuchawkach gra muzyka. Ała. Tego się nie spodziewałem.
Teraz domyślam się, o co chodziło matce.
Chciała mnie trochę przetrzymać na klatce, bo miała już szczerze dość mojego
pyskowania i tego, ze wiecznie wyciągam argument ojca. Raczej nie chodziło jej
o nic groźnego tylko małą lekcję pokory dla mnie. Niestety, w tamtej chwili
totalnie jej nie miałem.
Muzyka ciągle leci. Wzruszam ramionami i
siląc się na obojętność zbiegam po schodach. Nie zapukam, nie, nie będzie miała
tej satysfakcji, nie będę prosił o wybaczenie...Jak mnie nie chce to droga
wolna, poradzę sobie. Niby to mało jest perspektyw?? Tylko ludzie leniwi i
nieudacznicy nie radzą sobie z tym świecie, a ja przecież jestem zaradny jak
cholera, he, ja miałbym zginąć...Przede wszystkim, myślę sobie, trzeba wrócić
po klucze. Na pewno nie zgubiłem ich na amen. Wejdę do domu w nocy, wezmę kilka
potrzebnych rzeczy, laptopa, forsę, i mogę rozpocząć życie bez zmory matki i
szkoły. Tylko te klucze! Ostatni dzienny autobus postanawia mi zwiać, ale mam
jeszcze szczęście i łapię drania po mistrzowskim sprincie. Czuje, że świat stoi
przede mną otworem i to, że muszę skorzystać z autobusu wydaje mi się wręcz
upokarzające. Potem jeszcze tramwaj... Jestem tak zapatrzony w swoje myśli, że
nie widzę żadnych ludzi dookoła, nie widzę gdzie jadę. Ale oczywiście dojadę na
miejsce, kim ja jestem niby, żeby jak głupia nastolatka zagapić się i dojechać
w tajemniczą dzielnicę, gdzie pewnie spotkała by tajemniczego chłopaka który na
mój gust chce ją zgwałcić, ale ona widzi w tym wyższy sens. No błagam, nie piszemy
tu powieści dla nastolatek klasy d. To moje życie, jasne? I będę w nim
postępował tak, jak chcę. Wysiadam koło swojej szkoły żeby pożegnalnie kopnąć
ją w drzwi, nie licząc się z monitoringiem. Dalej idę piechotą i rozglądam się
po ziemi i krzakach, naprawdę nie jestem pewien, gdzie te klucze zgubiłem.
Wiesz , co zjesz, i tego możesz być pewnym, tyle w temacie. Robi się coraz
ciemniej i zimniej, hmmm, gdzie moja bluza, miałem jakąś? Marznę strasznie w
tej cienkiej koszuli, ale nie okazuję tego. Zaraz znajdę klucze i pojadę w
jakąś długą trasę autobusową, żeby się ogrzać. Na razie na ziemi widać tylko
krzywe płytki chodnika, zielska i co pewien czas buty. Uda mi się poznać po
butach, z kim mam do czynienia? Trampki w wąsy - ja cię, hipsterka jakaś,
kujonica pewnie, bo sznurowadła są śnieżnobiałe, taka pedantyczna, porządna
dziewczynka. Czarne, eleganckie ale lekko brudne i do dżinsów, witamy pana
biurowca. Glany i czerwone tramapeczki....Co? To znowu oni? Ta męcząca para z
parku, hm, w sumie jestem już w parku tylko nie zauważyłem, wgapiając się w
chodnik. Jak na złość, siedzą na tej ławce co ja poprzednio, no tak, jest
ładna, ukryta w krzakach, idealna dla takiej pary. No rzygam tęczą normalnie.
Dobrze, że wpadłem na nich kiedy tylko czytają coś na telefonie, chociaż
odbiera mi to przyjemność kręcenia kompromitujących filmików. Wzruszam
ramionami i na chama zaczynam rozglądać się w okolicach ławki. Ale mają
wytrzeszcza, niee, musze spojrzeć.... Nie odbiorę sobie przyjemności oglądania
ich min, kiedy jakiś obcy koleś pakuje im się bezczelnie w życie. Łapię kontakt
wzrokowy i natychmiast tego żałuję. Tylko dziewczyna podniosła wzrok, ale już
widzę po jej twarzy, ze chce mi coś powiedzieć. Spierdalaj czy będzie milsza?
- Pomóc ci?
Szukasz czegoś, prawda?
Ma głos,
który najchętniej określiłbym jako posągowy. Moja dusza błaga na kolanach, żeby
usłyszeć jej śpiew, ale ją ogarniam. Po kiego grzyba mam się tłumaczyć obcej
babie ze swojej sytuacji życiowej?
- Tak,
szukam - odpowiadam przez zaciśnięte zęby - sensu życia szukam.
Zachowała
się miło więc ma prawo do miłej odpowiedzi. Przynajmniej miłej jak na moje
standardy. Pomijając głos, działa na mnie raczej zniechęcająco, ale zaznaczam,
że wyjąłem słuchawki z uszu. Nie znoszę, kiedy ktoś gada do mnie ze
słuchawkami, choćby jedną. Tak, akurat, wszystko słyszysz, i pewnie jeszcze
zastanawiasz się nad moją wypowiedzią. Po prostu wiem, że taka osoba ma mnie
totalnie w odwłoku. Ale nie za dużo tego dobrego, zakładam słuchawki i ponawiam
poszukiwania. Nie ma, kurde, nigdzie go nie ma! Gdzie te cholerne klucze, jak
mogłem je zgubić? Czuje się coraz gorzej. Moje psyche jest totalnie wymęczone
po tym dniu, ha, żeby tylko dniu, po całym życiu.... Ci ludzie cały czas sie na
mnie gapią, więc robię w tył zwrot i idę na przystanek. Nie dochodzę do niego.
W połowie drogi wale się na jakąś ławkę i dochodzę do wniosku, że każdy kolejny
krok to tylko niepotrzebna strata energii. Nie mam gdzie iść, a moje klucze
diabeł ogonem nakrył czy inne cholerstwo. Krzaki zarosły. Ptaszki porwały. Cisną
mi się na usta bardzo niecenzuralne słowa a zaraz potem przychodzi rozpacz.
Czuję się na łasce losu, czuję, jak totalnie nic mi nie wyszło. Tylko muzyka
może mnie uratować. Chcę się jakoś podbudować do działania, ruszyć z miejsca,
ale wyłapuję wzrokiem smutną, depresyjną piosenkę i nagłym porywem włączam
właśnie ją.
Pięć minut później zwijam się w kulkę i
zasypiam.
Śnię bardzo
głupio. Schizowo. Siedzę w wielkim, metalowym kotle. Ze wszystkich stron
otaczają mnie brudne i lepkie ściany, z trudem daję radę wyciągnąć ręce, ale
nie jest jeszcze klaustrofobicznie. Wysoko, wiele metrów nad moją głową widzę
lśniący sufit. Tak daleko! Próbuje zaprzeć się o ścianki nogami, ale kocioł
jest tak wymierzony, bym żadnym sposobem nie mógł wspiąć się na górę. Robi mi
się zimno. Ze strachu? Nie, to przez lodowata wodę, która wypływa nie wiem skąd
i już sięga mi do kostek! Gryzę wargi z przerażenia i próbuję jeszcze raz
rozpaczliwie wspiąć się na kocioł. Trafiam ręka na coś naprawdę obrzydliwego,
jest czerwone i lepkie, czy to krew? Spadam, zanurzam się wraz z głową w
lodowatej wodzie. Jest tak zimna, że aż mnie parzy. A może po prostu gorąca?
Zamarzam. Tracę czucie w rękach, które pokrywają się białym nalotem. Zamarzam
tu. Woda sięga mi już do pasa, skręcam się w tym zimnie, próbuję ruszać nogami,
ale moje ruchy są tamowane przez opór cieczy. Trzęsę się cały. Z włosów
spływają mi strumienie zimnej wody i zalewają oczy i uszy. Wtedy słyszę muzykę.
Jest jak wybuch. Nagle atakuje mój mózg, pewnie przez ten kocioł, jak on rezonuje,
muzyka jest zamknięta w kotle tak jak ja, ale to ona chce mnie zabić. Chcę
zasłonić uszy rękoma, ale ręce już zamarzły. Są białe i sztywne. Nie mogę
ruszyć prawą nogą, więc skacze na lewej, w kółko, byleby nie słyszeć tej
muzyki, tego łomotu! Zaraz eksploduje mi mózg, tak to jest głośnie, nie do
wytrzymania! Muzyka otacza mnie ze wszystkich stron. Z rozpaczy skaczę na
ściankę kotła, ślizgam się na lodzie i upadam -chlup!
Budzę się pod ławką na której spałem, w
zimnej i brudnej kałuży. Leżę na swoich rękach, więc zdrętwiały mi strasznie -
prawą nogę mam zaplątaną w oparcie ławki. Na uszach słuchawki, w których leci
moja ulubiona piosenka. Panicznie przełączam na inną, uff, ta jest
spokojniejsza chociaż też ma fajny rytm. Ej, trzy połączenia nieodebrane? Tea
próbowała sie do mnie dodzwonić. Oddzwaniam, dźwigając się ciężko na ławkę.
Musze udawać, że wszystko w porządku.
- No, hej.
Co jest?
- Słuchaj,
co z tobą, od godziny sie próbuję dodzwonić, znowu słuchasz muzyki na full? No
wiesz co... Mam problem z angolem, wpaść do ciebie? Ty to jednak ogarniasz
lepiej, no prooszę!
- Tea, teraz
nie mogę, serio. - Jęczę - nie ma mnie w domu...nie, nie włóczę się, u kumpla
jestem, tak, daleko. Na mieście. Nie, nie wrócę na noc do domu. Nie, nie
szczękam zębami, wydaje ci się. No serio!
- Brzmisz bardzo podejrzanie, ale okej, nara.
Chyba sie
wkurzyła. Super. Wydawało mi się, że to przyjaźń. A ona musi się fochać o każdą
głupotę. O, dosłała jeszcze sms'a.
,,Ty ciołku! Nie chodzi o angola, chodzi o
ciebie, baranie! Wiem że coś jest nie tak i muszę z tobą pogadać, a jak nie to
naślę na ciebie egzorcystę. Masz się zjawić o 21 najpóźniej, starych i tak nie
ma."
O kurde.
Tego przejawu przyjaźni nie przewidziałem. Ale podobno rzeczywiście, ludzie
którzy się ,,przyjaźnią" mają w zwyczaju pomagać sobie w kłopotach. Kurde,
kurde, nie dam się tak łatwo! Mi nikt nie musi pomagać, nie jestem jak te
słabe, marne istoty skazane na łaskę innych ludzi. Poradzę sobie sam, całkiem
sam, tak jak całe życie, jeszcze raz udowodnię, ze ,,pomoc" jest wymysłem
słabych glisd.
- Tea.
-Nooo?
- Nic się
nie stało, serio. Siedzę spokojnie u Marka i krytykuję jego grę na gitarze.
Doskonale
wiem, że do marka ona akurat nie ma kontaktu, bo prawie w ogóle go nie zna. To
tylko mój, prywatny kumpel.
- Ten Marek
co na wszystkim gra? Fakt, opowiadałeś mi o nim. To czemu tak cicho w tle?
- Bo siedzę
w łazience, Marek by miał ze mnie zaraz bekę, ze pewnie do dziewczyny dzwonię,
no co ty.
- Faceci -
prychnęła. - czyli nie masz szansy dojechać do mnie? Słuchaj, ty ostatnio
naprawdę świrujesz. Ogólnie jesteś zamknięty w sobie, ale te ucieczki ze
szkoły, włóczenie się, serio nie chcesz zdać matury? No kurde, jeżeli teraz
przerypiesz sobie całe życie.., Wiesz jak to potem trudno naprostować? A
wszystko by się mogło zmienić, gdybyś nie był takim dumnym głąbem i potrafił
powiedzieć, jaki masz problem. Ja nikomu raczej nie potrafię pomóc, ale mam takich
znajomych, cudowni ludzie, też mieli przerąbane w życiu i wyszli na prostą, i
teraz dzielą się swoim doświadczeniem i pomagają innym, serio, są niesamowici.
Gdybyś tylko dał sobie pomóc!
- Tea,
staram się zrozumieć twoją troskę, ale mi jest naprawdę dobrze w obecnym stanie
i wcale nie mam ochoty, żeby nawracała mnie jakaś oświecona para - tłumacze jej
jak głupi - nie lubię szkoły i tyle, a matura to nie koniec świata, zresztą,
mam rok więcej niż ty w szkole, mam jeszcze czas się przyłożyć. A teraz musze
kończyć.
Oczywiście,
nie uwierzyła mi do końca, ale na samą myśl że ktoś miałby mnie
,,nawracać" robi mi się gorąco mimo panującego zimna. Taa, zimno jest
strasznie... Zwłaszcza, że moja i tak nie do końca biała koszula wylądowała w
wodzie, więc nie jest już ani biała, ani ciepła. Ciekawe czy można umrzeć z
wyziębienia? Czuję się jakbym nosił kawałek lodu. Eh, o estetyce to już w ogóle
mogę zapomnieć...
W mojej zmarzniętej głowie zaświtała ponownie
myśl o kluczach. Czy ja już ich szukałem czy nie? Pewnie niedokładnie! Szczerze
mówiąc przez ten sen nie pamiętałem już, na co mi te klucze były, ale wciąż
wiedziałem, że muszę ich szukać. I były pod ławką w parku. Wracam do parku.
Niestety, nie pamiętam którego, a jak na złość w okolicy są dwa, znajduję się
dosłownie pośrodku drogi. Wybieram ten po prawej, ze stawem. Nie przemyślałem
tylko, ze nad stawem będzie jeszcze zimniej, do tego zaczyna się robić ciemno.
Ten park nie ma najlepszej renomy, ale co tam, podgłaśniam muzykę. Może idąc
szybko trochę się ogrzeję? jestem zrezygnowany, ale jakaś siła pcha mnie do
przodu. Instynkt? Wątpię. Widocznie każdy człowiek ma już wbudowane takie coś,
żeby zawsze iść, nie przystawać, nie cofać się tylko żyć dalej, dążyć do czegoś
mimo totalnej beznadziei... Przeszukuję alejkę po alejce, zmieniając tylko
piosenki na telefonie. Nad stawem unosi sie mgła, kaczki pływają w niej jakby
latały w powietrzu... jedna patrzy na mnie dziwnie inteligentnymi oczami i
kwacze głośno. Wydaje mi się, ze słyszę w tym dźwieku moje imię. Co się stało?
Mam zwidy czy co? Nie nie nie nie nie, jestem trzeźwo myślącym człowiekiem, nie
wierzę w takie rzeczy... Mam tak rozstrojone nerwy, że prawie krzyczę,
nadeptując na śpiącego w krzakach człowieka.
- Co tu
robisz? - pyta, odwracając na mnie wielką, porośniętą włosem twarz. -
zabłądziłeś czy jesteś tu nowy?
Czy pod
dalszymi krzakami leży więcej takich ludzkich tłumoków? Dobrze widze? Tak, stos
szmat z prawej strony również podnosi na mnie pusty wzrok. Mokre kudły spływają
mu po twarzy. Cofam się, nadeptuję na krzak i przewracam się w jego kłujące,
mokre ramiona. Wręcz zapadam się we wnętrze krzaku. Oszołomiony, lezę tak
chwile po czym zrywam się i biegnę, nie, przewracam się, nie, jednak idę, no
dobra, raczej popylam na czworaka, ale mam nadzieję, ze nikt nie widzi. Byleby
dalej od tego przeklętego miejsca! Przez krzak jestem jeszcze bardziej mokry i
brudny, wyglądam jak chodzące nieszczęście, gorzej niż ci ludzie w krzakach,
nic dziwnego, że wzięli mnie za kogoś z nich... c o t u s i ę o d p i e r d a l
a ? Nic już nie rozumiem. Brry, przez chwilę wziął nade mną górę instynkt
ucieczki, jakie to podłe uczucie. Biorę głęboki oddech, poprawiam koszulę, ale
brzydzę się otrzepać spodnie z błota, plam od trawy też nie zlikwiduję. wyjmuje
gałązki i zeschnięte liście z włosów i brody. Ogarniam się na tyle, że
przypominam sobie ławkę, i park, i klucze, i siedzącą tam parę. jest już prawie
całkiem ciemno, zimno to nie powiem jak, na pewno już poszli i mogę spokojnie
szukać dalej! Jest nadzieja, ha, mówiłem, że sobie poradze! raźnym krokiem idę
przez ulicę w stronę drugiego parku. Sataram się zapomnieć o tym, co zobaczyłem
w pierwszym, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż tułacze się wredna mysl. Kim byli ci
ludzie? Co tam robili? jak nisko tzreba upaśc, żeby spać po zimnych krzakach w
jakiejś kupie szmat? I wreszcie - jak powinienem do nich podchodzić? Nie wiem,
czy czuję pogardę, czy litośc, czy cokolwiek innego. Na pewno troche
obrzydzenia, ale z drugiej strony coś ściska mnie za serce, nie pozwala tak
tego zostawić, coś nie pozwala mi na p o g a r d ę. Nie nie nie nie nie, walcze
z myslami, otrząsam się z nich, tak przy okazji trzęsąc się z zimna. Mam
wrażenie, że płytki chodnika są z czystego lodu, chyba trochę już za zimno na
moje stare, dziurawe trampki. Ale nastaiwnie ogolnie pozytywne. Dochodze do
wspomnianej ławeczki i zamieram trampkami na betonie. Niech to szlag!! Oni
ciągle tam siedzą, no ile można, ja się pytam, domu nie macie czy co? Powaleni
ludzie, uparli się, zeby utrudnić mi życie, noż kurde. Serio? Nie macie nic
ciekawszego do roboty niż siedzieć na ławce w parku? Życząc im dostanie wilka
chowam się w krzakach i rozważam. Iśc znowu na bezczela? Nie mam siły.
Potrzebuję wsparcia psychicznego pod postacią dużej ilości agresywnej muzyki.
Zakładam słuchawki i przełączam na odpowiedni album. Już po pierwszych
dźwiękach czuję, ze życie mi sprzyja. Przez osłonę krzaków widze, ze chłopak
rozmawia o czyms gwałtownie z dziewczyną po czym wstaje i idzie w przeciwnym
kierunku co ja. jest! Najbardziej irytujący element sie wyeliminował! Z
dziewczyną jakoś sobie poradze. Śmiało wychodzę z krzaków na ścieżke i po raz
kolejny podchodzę do ławki. Nie łapiąc kontaktu wzrokowego zaczynam rozglądac
sie po okolicznych krzakach. Muzyka huczy mi w uszach. jest git, już prawie nie
czuję jak jest mi zimno. W rytm perkusji wbija mi się coś dziwnego. Hm, jeszcze
te krzaki. A moze pod ławką? Tum tum. bardzo fajny rytm. zaraz będzie wejście
klawiszy...
Łup!
Nie
doczekałem wejścia klawiszy. tajemna siła bezpardonowo wyrwała mi słuchawki.
Zaległa taka
cisza, że aż skręciło mnie w żołądku i usłyszałem - gdzieś wysoko na szarym
niebie - cichy śpiew jakiegoś ptaka.
Było tak
cicho jak w zimowy dzień, kiedy z nieba lecą tylko malutkie śnieżynki i
wszystkie domy na wsi wyglądają jak wycięte z pocztówki.
Było, kurde,
dołująco i przygniatająco cicho.
Złapała mnie
lekka panika. Przez tą ciszę.
Telefon się
zepsuł? Słuchawki? Były nowe!
Zgarniam
rozbiegane myśli i ogarniam wzrokiem otoczenie.
No tak, tu
są moje słuchawki. Ta dziewczyna. Ta dziewczyna zabrała mi słuchawki. Serio. No
dobra, nie do końca zabrała, po prostu próbowała coś do mnie powiedzieć dłuższy
czas aż straciła cierpliwośc i chamsko zdjęła mi słuchawki z głowy. Byłem w
porządnym szoku.
Bu! jak
mogła mi to zrobić?
Nie mazgaj się,
no. Zrób porządek z babą. Co za chamstwo.
Patrzę na
nią z góry.
- Nudzi ci
się czy co? - znajduję w repertuarze odzywek taką, która nie jest chamska i nie
jest z internetu (chyba). - To chyba jednak moje słuchawki.
- Czego aż
tak bardzo słuchasz?
Zapytała,
ale chyba retorycznie, bo natychmiast nałożyła moje słuchawki i skrzywiła się.
Najpierw z pogardą, potem zmieła wyraz twarzy, jakby się czegos bała. Szybko
wyjeła je z uszu i pierwszym odruchem chyba chciała po prostu dac nogę, ale coś
ją powstrzymało.
- Słuchasz
tego cały czas? - zapytała - a wiesz, jaką to robi papkę z mózgu?
taaaa,
słyszałem to milion razy.
- Tak,
oczywiście, wiem, jak mogę słuchać takiego satanistycznego gówna, na pewno sam
piekę czarne koty i latam na miotle - warknąłem - słucham tego bo mi się
podobam rozumiesz? Ta muzyka w żaden sposób na mnie nie działa, to tylko trochę
matematycznie ułożonych dźwięków!
- Zabawne.
Tak lubisz tą muzykę i tak nisko ją cenisz? To po co w ogóle tego słuchasz?
- Masz do
mnie jakiś interes czy nie?- Tracę cierpliwość. naprawde nasłuchałem się już dość
pedagogicznych tekstów o mojej muzyce - Czy zaczepiasz mnie tak sobie, z nudów?
Znajdź se jakąś robotę to nie będziesz się nudziła na tej ławce.
- Mówi
człowiek, który siedział tu od rana.
- Ty też.
- Ja miałam
cel.
- Podrywanie
tego geja?
- To mój
przyjaciel, pomagam mu poradzić sobie z depresją.
Zapaliła mi
się czerwona lampka, ale nie mogłem uciekać bez moich słuchawek.
- Super,
dalej ratuj świat, ale ja się do świata nie liczę, jestem niereformowalny, zły,
zepsuty do głębi i pójde do piekła. Nie trać czasu i oddaj mi tego słuchawki.
Odwróciła
się i usiadła na ławce. Moja dusza ucieszyła się, że będzie mogła jeszcze
posłuchać jej mega estetycznego Czasami nie rozumiem tej części mnie...
- Chcę cię
tylko poznać. Powiedzmy, ze też mam w tym interes.
- taa?- usiadłem koło niej - to o ile się
założyłaś w mojej sprawie?
- O honor, cicho.
Aha. Więc
stałem sie przedmiotem zakładu jakiś osobników. Mogę się założyć, że bab,
kolega - gej z depresją na stówę by na coś takiego nie wpadł.
- Jak masz na imię?
- Nie mam. Wszyscy mówią na mnie Chora, tak im
zostało z dawniejszych czasów. A ty?
- Ja jestem Mars, z czasów, kiedy jeszcze
rajcował mnie Kosmos.
- Każdy chłopak chciał być kiedys astronautą?
- Nie, większość wolała by zostać milionerami,
ale ja byłem realistą.
- Dlaczego
nie spełniasz swoich marzeń?
- Bo nie mam
jak?
- A fizyki
się uczysz?
- Niczego
się nie uczę. Jestem złym uczniem.
- Z
lenistwa.
- Nie, przez
wrodzony idiotyzm. Szkoła nie jest dla mnie.
- Widziałeś
kiedyś idiotę? - wkurzyła się
- Tak,
codziennie w lustrze. Codziennie widzę masę idiotów. Właściwie nie spotkałem
jeszcze mądrego człowieka, zakładając, że ktoś z tej rasy w ogóle moze być
inteligentny.
Odpowiadałem
na jej pytania. Czy ktoś już udowodnił naukowo, ze ludzie z łatwością mówią
swoje sekrety obcym osobom, podczas gdy przy przyjaciołach nie chcą im one
przejśc przez gardło? Jestem klasycznym tego przykładem.
- Liczysz na
to, że przekonasz mnie do pilnej nauki? O to się założyłas? Że zrobisz ze mnie
starannego, dobrego ucznia z ambicjami i planami na zycie? To brzmi, jakby
wynajęła cie moja matka.
- Chcę żebyś spojrzał na siebie z dystansem i
zdał sobie sprawę, dokąd dążysz.
- Ale ja to
świetnie wiem! Patrzę na siebie z bardzo daleka i widzę takiego chudego kolesia
z kudłami na twarzy, próbującego stylizowac się na porządnego człowieka przez
codzinne prasowanie jedynej koszuli jaką posiadam, obecnie zniszczonej do cna.
Codziennie obserwuje, jak ten żenujący typ stara się zacząć dzień jak normalny
człowiek a potem puszczają mu nerwy i niszczy wszystko co napotka na swojej
drodze. Widzę nietypowego, destrukcyjnego typa do którego społeczeństwo nie ma
zamiaru się przyznać i po cichu marzy, by wreszcie ze sobą skończył i nie
wymagał płacenia mu zasiłku. Ale do tej pory ten nieudacznik jakoś zachował
swoją godnośc człowieka, wiesz? A wiesz w jaki sposób? On ma po prostu wolną
wolę, może robić co chce ze sobą ze swoim życiem, nie jest przygniecionym nudną
robotą błaznem. Nie jest jak wszyscy, nie należy do tej szarej masy i wiesz co?
To jego chyba najfajniejsza cecha. On nigdy nie prosi o pomoc. Zapamiętaj to.
Jeżeli chcesz mi pomóc - no super, bajeczka, ale ja pomocy nie chcę i nie
potrzebuję, z a w s z e radziłem sobie sam i t a k z o s t a n i e.
Zamilkła, patrząc na mnie uważnie, po czym
wstała.
- A więc to nie ma sensu - powiedziała - idę
do domu, i tak muszę zająć się dzieckiem.
- Dasz mi
spokój na zawsze?
- Aż do
czasu, kiedy sam poprosisz o pomoc. Mój adres: Wyszyńskiego 66 mieszkanie 7.
- Czyli na
zawsze.
- słuchawki
odda ci Tea w szkole.
-
Wiedziałem, że ja znasz! - zawołałem - groziła mi, że naśle mi jakiś świrów!
Dziewczyna
poszła, wybijając ślady glanów w mokrej ziemi. Miała taki piękny głos. A ja
rzuciłem sie na kolana, szukając klucza.
Było cicho.
Bardzo cicho. Byłem gotów puścić sobie muzykę z komórki, ale ta, z wrodzoną
złośliwością przedmiotów martwych, akurat się rozładowała.
Było cicho.
W całkowitej ciszy siedziałem na ławce, trzesąc się i szczękając zębami z
zimna. Po godzinie zdrętwiały mi wszystkie kończyny, więc przespacerowałem się
niezdarnie. Nie wiem, o czym dokładnie myslałem, a był to istny potok myśli,
sytuacji i sprzeczności. Jakby całe wielkie armie biły się w mojej głowie.
Widziałem je. Małe, jednokolorowe ludziki z bronią w mocnych rączkach ganiały
po moich włosach, twarzy i kolanach. Budowały zasadzki, wyrywały się z nich,
ginęły bohatersko, zdradzały się nawzajem, atakowały i uciekały. Czarne
przeciwko białym. Zimno. Bardzo zimno. Czarne były zadowolone. Tak jest
najlepiej, mówiły, jest w porządku. Świat już taki jest, nic na to nie
poradzisz. Ty sam już taki jesteś, przeznaczenie jednych jest żyć radośnie i
optymistycznie, drudzy muszą całe zycie iść w kierunku wielkiej, czarnej dziury
w której na koniec znikną. I to są właśnie osobowości wybitne. Geniusz zawsze
wiąże się z autodestrukcją. Jestem inny i dlatego muszę zginąć, więc chociaż
niech zrobię to z honorem, do końca pewny siebie. Jestem sobą, może złym, ale
własnym, nikogo nie naśladuję i nie staram sie przypodobać. Oni by chcieli,
żebym był słaby. Zebym musiał skamlec o pomoc jak ci wszyscy mali ludzie, te
marne istoty niezdolne do samodzielnej egzystencji które każdego muszą się
radzić,w każdej sprawie. A zupa pomidorowa czy rosół? Co jest teraz bardziej w
modzie? Jaki powiniem być? Do jakiej pracy mam iść? Nie radzę sobie, niech ktoś
mnie uratuje, ah ah ah. Nagle białe przeprowadzają atak z dobrze zamaskowanych
pozycji w moich jasnych włosach. O człowieku, serio podoba ci się takie życie?
Nie zaczyna ci się to nudzić? serio, zostałes stworzony tylko po to żeby
słuchać muzyki w zamglonym aprku? Moze pora spróbować czegoś nowego, skoczyć na
głęboką wodę, zacząć jeszcze raz? gdzie twoja chęć przygody, potrzeba zmian,
gdzie twój szeroki i otwarty umysł? gdzieś go zgubiłem w wędrówce przez życie.
jako dzieciak byłem inny. Miałem jakąś pasję, chęć do życia, z własnej woli -
tak, pamiętam, a miałem wtedy 10 lat najwyżej - kupowałem stare podręczniki do
fizyki i astronomi i uczyłem się z nich, uczyłem się ich na pamięć strona po
stronie, chłonąłem wiedze jak gabka. Co się stało z tamtym człowiekiem? Dorósł,
zgorzkniał, pozbył się marzeń i złudzeń i tak trwa do tej pory... bezczynnie.
Jak długo to jeszcze wytrzymam? jestem czynnym człowiekiem, muszę działać.
Zanim jeszcze do końca popadłem w marazm, zajmowałem sie polityka, stąd choćby
te naklejki. teraz już mnie to nie kręci... A przecież było fajnie. Dlaczego
przestałem pisać, przestałem przychodzić na spotkania? Byłem przecież liderem,
byłem wysoko, miałem szansę zajśc daleko w partii...
I co ja z tym zrobię? nawet gdybym chciał się
zmienić, jakim cudem? Jest noc, a ja siedzę mokry w ciemnym parku, bez szansy
na powrót do domu. Nie mogę zadzwonić do żadnego znajomego, nie znam adresu
Tey, zresztą, ja nie mam już znajomych ani przyjaciół. Stoję w martwym punkcie
i czuję, jak zamarzają mi ręce i noc. Czyżby był przymrozek? jesienią to
całkiem prawdopodobne... Nie mam siły chodzić, tylko tracę ciepło, siadam i
staram się zwinąć jak najciaśniej. Niestety, jestem na tyle mokry że ten manewr
powoduje tylko, że lodowate spodnie przylegają mi do nóg. Jak materiał moze być
tak zimny? Muszę zająć myśli czymś innym....
Poddać się?
.
.
.
Poprosić o pomoc?
.
.
.
To już chyba
byłoby zachowanie w ramach ratowania życia.
Mam sine
ręce. Nagle zdaje sobie sprawę, że właściwie to chcę żyć.
.
.
.
Myśli płyną
coraz wolniej, nie mogę ich pozbierać. Armie rozbiegły się. Jestem tu całkiem
sam, tylko księżyc patrzy na mnie z góry. Ile nocy spędziłem gapiąc się na jego
jasną twarz i marząc, że kiedyś postawię na nim stopę?
.
.
.
Jestem w
dziwnym stanie. rozpadam się na dziesięć tysięcy kawałków w całkowitej ciszy.
Daję radę wstać i iść w kierunku mostu.
Wybrałem ten most już dawno temu jako ten,
który najbardziej lubię i z którego kiedyś chciałbym skoczyć. Po prostu nadawał
się do samobójstwa. Był przecudnie mroczny i z daleka od ludzi mogących mnie
uratować. Stary most kolejowy dawno zamkniętej linii. Dochodzę do niego na
autopilocie nie myśląc nic, ale kiedy siadam na barierce i widzę pod nogami
bezmiar czarnej jak smoła wody przypomina mi się mój sen i czuje uderzenie
gorąca. czy tutaj będzie tak samo jak we śnie? To najczarniejsza woda jaką w
życiu widziałem.
.
.
.
W expresowym
tempie spadam z barierki na deski mostu i biegnę, biegnę jak najdalej. jest mi
zimno. jest strasznie zimno. Dokoła mojej głowy unoszą się białe tumany pary.
Przebiegam kilka przecznic, wkurzam stojącego w oknie psa i straszę dziewczyny
wracające z imprezy. W mdłym świetle latarni wyglądam pewnie na groźnego świra.
Dobiegam do Wyszyńskiego, ale dopiero numer pierwszy. Biegnę dalej. To
dwupasmówka, dokoła osiedle bloków z wielkich płyt, coraz bardziej tracę orientację
w terenie. Zdyszany do granic możliwości zatrzymuje się dopiero pod numerem
60. Dwa bloki dalej, w głębi osiedla widzę wymarzone 66. Podchodzę tam ze
ściśniętym gardłem.
Na pewno tego chcę?
Jest mi
zimno. strasznie zimno. W rozpaczy jestem pewien, że nie przeżyje tej nocy.
Domofon nie działa, więc po prostu wchodzę. To
pierwsze piętro. Przed drzwiami czuję jak ściska mi się żołądek, po czym jednym
ruchem odrzucam wszystkie uczucia i z uczuciem towarzyszącym skazanemu na
szafot pukam do drzwi.
.
.
.
Otwiera mi
dziewczyna z pięknym głosem, trzymając na rękach małe dziecko z bardzo ciemnymi
oczami.
- Jakiej
chcesz herbaty?
Podejrzewałem
raczej, ze usłyszę kpiące : a jednak przyszedłeś albo coś w tym stylu. jej
pytanie totalnie wybija mnie z równowagi, zwłaszcza ze trudno myśleć o
rodzajach herbaty kiedy człowiekowi zęby szczękają jak fortepian w czasie gry.
Tak po prostu wchodzę do jej mieszkania. To
kawalerka, najmniejsza jaką widziałem, całkowicie zagracona, ale bardzo
sympatyczna. Centrum życia jest kuchnia. Kiedy woda się gotuje, dziewczyna
kładzie dziecko do łóżeczka w sąsiednim pokoju i wraca do mnie z czarnym,
męskim polarem. Czuję się mega dziwnie, ale nie mam siły protestować. To
mieszkanie, ta kuchnia oblana ciepły światłem jednej żarówki bez klosza,
wreszcie wszystkie wcześniejsze przeżycia działają na mnie znieczulająco.
Pierwszy raz od kilku lat piję gorąca herbatę i nie czuję się z tym ani
odrobinę źle. Nie istnieję w tym bałaganie. Jestem tylko taka plamą nicości na
wysokim krześle.
Wsłuchuje się w wielobarwną ciszę wielkiego
bloku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz