Nie lubię

Wstaję o 4.30. Budzik dzwoni jeden raz - zazwyczaj melodia jeszcze się nie rozpoczyna kiedy wciskam guzik. Bez drzemki. Biorę zimny prysznic - dosłownie zimny, nie taki, którego stosowaniem chwali się połowa ludzkości a który ma zazwyczaj temperaturę sporo wyższą niż pokojowa. W ogóle nie dotykam kurka z ciepłą wodą, i tak nic to nie da, bo nie mamy ciepłej wody. Po ciemku ubieram sie i wychodzę z mieszkania, starając się nie hałasować. Broń Boże, jakbym obudził Antka. Matma by mnie chyba zamordowała i wywiesiła moją skórę na lince na pranie - wczoraj usypiała go do północy lub dłużej. Buty wkładam dopiero na klatce schodowej. Biegnę przez całe osiedle. Słońce albo dopiero wstaje albo jeszcze w ogóle nie odhaczyło się na liście obecności, zależy, za to pewniakiem są wyłączone latarnie. W co dziesiątym oknie pali się światło, co daje zazwyczaj 15 okien na cały blok. Lekka poświata z nich pokazuje mniej więcej kolor ścian, ale i tak mogę z góry założyć, że są beżowe albo brudne. Tak jak wszystkie bloki na osiedlu pomalowali w różowe wzory z akcentami pomarańczu i błękitu. Skręcam na nieużytki. Tam widzę lepiej. Na wyboistych, glinianych ścieżkach odbija się poświata księżyca, latem - delikatne światło wschodzącego słońca. Dużo, dużo białej mgły, tuż nad ziemią. Biegam dwie godziny. Zazwyczaj w tym czasie zdążę wyminąć całe osiedle i dobiec aż na skraj lasu. Odpoczywam chwile, opierając sie o przypadkowy pień, i wracam do cywilizacji. Kiedy wchodzę do domu, matka kończy pić kawę. Nie patrzy w moją stronę - bieganie jest naszym najczęstszym powodem awantur.
- Jest herbata?
 - Normalna jest!
 - Czyli nie ma.
Herbata - temat do awantury numer dwa. Piję tylko zimną herbatę. Matka pije ciepłą. Antek na szczęście nie pije jeszcze żadnej, bo pewnie by się awanturował, że chce letnią. Przerabialiśmy ten temat już tyle razy, ze nie powtarzam sie już tylko wlewam trochę gorącej jak samo piekło herbaty do kubka i zalewam zimną wodą. Potem wstawiam wszystko do garnka wypełnionego wodą do połowy, żeby studziło się całą powierzchnią.
 - Po co tyle wody marnujesz?
Nie odpowiadam. I tak przez jej głupotę i niezdolność zapamiętania tej jednej, skromnej rzeczy zaraz spóźnię się do szkoły. Herbata chłodzi sie, a ja na palcach idę do pokoju. Już przy świetle ubieram wyprasowane wczoraj dżinsy i koszulę w kratę w ciemnym, niezbyt intensywnym kolorze. Do kieszeni - okulary w czarnych oprawkach, grubych , ale na tyle cienkich, by nie wyglądały na hipsterskie. Herbata prawie gotowa. Brzydzę się chlebem, ale nie ma nic innego, chleb, ser, nie będę przecież wydawał pieniędzy na inne żarcie, są ciekawsze rzeczy do kupienia. Brzydzę się tą cywilizacją konsumpcji. Najlepiej nic nie kupię. Antek i tak działa jak malutka, ale skuteczna niszczarka do pieniędzy. Błąd! Nie zaczynać dnia od myśli o pieniądzach! Na szczęście nie mam czasu, przywołuję w umyśle obraz kafelka z kuchennej podłogi rozrywanego nagłym wybuchem. Biorę zostawiony wczoraj w korytarzu plecak i wychodzę na autobus, nie zawiązując do końca glanów, tylko wciskając sznurowadła do środka. Osiemdziesiątka powinna być za dwie minuty, więc bieg przez głębokie wykopy, oby nie zrobili od wczoraj nowego dołu, bo nie mam czasu patrzeć pod nogi. Docieram do przystanku równo z autobusem, jak zwykle, wolę iść szybciej niż czekać jak głupek. Bez śladu zadyszki wchodzę do środka i zajmuję głowę jakimiś pożytecznymi myślami. Jeżeli akurat nie pojawia sie jakiś pomysł na nowy artykuł, nie czuje się na siłach rozważać wczorajszy przekręt rządu który poznałem na niezależnych stronach w Internecie skupiam się na ludziach z którymi jadę. Mam dużo czasu, tym autobusem jadę ok. 20 minut, oczywiście na stojąco, nawet jeżeli jest miejsce. Na poczwórnym siedzeniu rozwalił sie jakiś typ, dzisiaj on będzie obiektem. Na pierwszy rzut oka stwierdzam, że nie sposób zaklasyfikować go do rodzaju ludzkiego. Zakładam, że jest wypełniaczem, może trochę glisdą. Teraz udowadniam tą tezę. Skoro jedzie autobusem o tak nieludzkiej porze to albo również zna prawidło, że w PUP'ie nie ma kolejki z rana albo jedzie do pracy. Za druga opcja przemawia zgorszona, wkurzona mina. Chciałby zapalić, ale nie może, bo autobus, więc tylko przybiera wyraz gęby zdołowanego mopsa. Ręce, brudne i popękane, opadają luźno wzdłuż tułowia, współgrając ze zrezygnowaną i męczeńską gębą. pracuje fizycznie, pewnie w jakimś warsztacie samochodowym. Mogę się założyć, że w kieszeni jego brudnych, szarych spodni dresowych znajduje się kilka różnych części samochodowych. Do dresów dobrał rozdeptane adidasy brązowe od błota - więc mały warsztat, tani, nie stać było na wybetonowane podwórze - i sweter w kolorowe wzorki modne w latach 90, prujący się całkiem konkretnie w dwóch miejscach. Kawaler, jestem tego prawie pewien, mieszka sam, czasami wpada do matki, ale wiele rzeczy musi robić sam, np. prać skarpetki. Te, które wystają mu z butów są nie do pary, jedna szara, druga brunatna. Jest ohydny. Właśnie to przemawia za glisdą. Wypełniaczem jest prawie każdy oprócz naprawdę genialnych umysłów, my mamy za zadanie tylko wyprodukować coś tanio i zniknąć, wypełniamy ziemię jak papier muszlę klozetową. Glisda dodatkowo jest odrażająca dla otoczenia i powoduje chęć zdeptania jej obcasem. Odwracam od niego wzrok. Autobus zakręca, wjeżdża na przystanek, ktoś otwiera drzwi. Jednocześnie z drugiej strony podjeżdża mój tramwaj, czerwony, obity z jednego boku i niemiłosiernie brudny. Na szybie ma kilka naklejek. Jedna głosi ,,Zostajesz skazany przez Polskę podziemną na śmierć za zdradę ojczyzny". Przyglądam sie jej dobrze. ktoś spartaczył robotę, jest prawie niewidoczna dla przeciętnego obywatela, za wysoko przylepiona. Ja mam wzrost typowy, ale wiem gdzie patrzeć. Sam nakleiłem już kilkanaście takich, teraz też czuje jedną w tylnej kieszeni dżinsów. Rozglądam się powoli, ale to tramwaj w godzinie szczytu, każdy jest zajęty własną dupą. Nie widzę żadnego dresa ani dziadka - działacza, jedynych ludzi potencjalnie zainteresowanych sprawą. Wyjmuję naklejkę i ostrożnie przyklejam tuż koło kasownika, przyklepuję, bo klej zdążył trochę osłabnąć przez pobyt w kieszeni. Tak jak myślałem, reakcja żadna. Podobno w Niemczech albo Ameryce jakiś człowiek zaczął strzelać w przepełnionym tramwaju. Wszyscy byli tak zajęci swoimi telefonami, że zauważyli co sie dzieje dopiero jak ktoś dostał kulą i zdechł na miejscu. Pewnie natychmiast zrobili mu zdjęcie. Czy jakbym udusił kogoś w tramwaju zwrócono by mi uwagę? A może to plecak na ramionach zapewnia mi całkowite bezpieczeństwo. Jestem uczniem. Uczeń jest prawie tak samo niewidoczny jak żebrak i niegroźny, wszyscy wiedzą, że od ponad 10 lat znajduje się pod kloszem indoktrynacji i nie ma siły nawet podnieść głowy. Chyba, że tramwajem zatrzęsie. Tracę równowagę i wpadam w dziurę na schody, wykręcając sobie nogę. Jakaś babka podnosi na mnie wzrok, prawie wytrąciłem jej komórkę, no tak, inaczej by nie podniosła. Drzwi się otwierają a ja wysypuje się na przystanek. Prawie dobry. Nie chce mi się tam wracać, więc idę piechotą. Im bliżej jestem szkoły, tym dalej własnych zasad, mogę naginać je jak chce, nawet zasadę czasu.
  Pod drzwiami szkoły wpadam na nią. Jest równo 8, jak zwykle udało mi się przyjść na czas, nawet kiedy tego nie chcę. Ona zawsze przychodzi o 8, mimo że mieszka tuż koło szkoły, za nic nie potrafi poradzić sobie z czasem. Albo raczej czas nie potrafi ogarnąć jej - mało jest zjawisk i ludzi, którzy nie wariują po dłuższym przebywaniu z Teą. Ja należę do niechlubnych wyjątków. Właściwie nie potrzebuje już tej dziewczyny, na początku technikum była mi niezbędna do zawarcia znajomości z pewną Moniką z 2a lo. Moja szkoła mieści w jednym budynku technikum i liceum, Tea jest z tej drugiej szkoły, ale ma znajomości po obu stronach barykady. Z Moniką nic nie wyszło, stwierdziła, że jej wybranek musi mieć co najmniej 6 z polskiego i musi chodzić do liceum, cud, że co do profilu nie miała wymagań. Mimo fiasku zadania, kontakt z Teą pozostał, nudziło jej się tego czasu i zapewne czuła do mnie jakąś litość z powodu Moniki. Dzięki temu jest na niezwykłej pozycji jedynej osoby z którą gadam, chociaż na nic nie jest mi potrzebna. Zazwyczaj strasznie mnie irytuje, ale na wiele spraw mamy podobne poglądy. Trudno ją analizować. Zawsze mam wrażenie, że ona robi ze mną to samo.
  Tea ubiera się strasznie. Tak jak ja nosi glany, tyle że ona ideologicznie, a ja bo szkoda wyrzucić dobre, skórzane buty. Spodnie ma zawsze obcisłe, ale bez przesady, podziurawione i powiewające łatami i naszywkami, przyszytymi tylko częściowo. Do tego czarna koszulka, za duża parę rozmiarów, z pseudo - inteligentnym napisem albo kotem w okularach i gigantyczny, szary sweter robiony przez nią sama na drutach. Nie znam się na ściegach, ale na jednym takim ciuchu jest ich co najmniej kilka rodzajów. Miejscami spływa jej aż do kolan. Ma guziki, każdy inny, ale Tea rzadko go zapina, lubi jak powiewa za nią jak płaszcz superbohatera. Na szczęście rzadko chce jej się nosić biżuterię, tylko pieszczocha na co dzień a na palcu - pierścionek z różańcem. Włosy niedawno ścięła na krótko, robi z nimi coś takiego że wyglądają jak stóg siana i czasami żyją własnym życiem. Wiecznie odgarnia z oczy gigantyczną, ukośną grzywkę, nie mam pojęcia jak wyhodowało to monstrum. Mimo to nie jest glisdą - Tea to po prostu wariatka. Czasami mam ochotę po prostu wrzucić ją do jeziora żeby ogarnęła ten gorący łeb. Zwłaszcza, że tuż koło naszej szkoły płynie całkiem przyzwoita rzeka.
 - Hejka!
Zawsze wkłada w ten okrzyk tyle radości, że ja bym musiał zbierać jej pokłady całą noc by raz tak zawołać. Z tego co wiem, wita tak kilkanaście osób dziennie, co daje radość potrzebną do przeżycia mniej więcej tygodnia. Tea jest ekstrawertykiem - od każdej osoby z którą przebywa zbiera tyle energii, ile jest w stanie udźwignąć, po czym natychmiast przelewa ją na innych ludzi. Tym różni sie od tych wstrętnych typów, wampirów emocjonalnych, co to biorą, a nic nie dają w zamian.
 - No hej.
 - Ee, masz ten ser co ostatnio? Ten taki lejący się z lekka i z dziwnym zapachem, pamiętasz, co mówiłeś że paskudny? Po dłuższej analizie stwierdziłam, że jednak go lubię, mam na wymianę taką papkę ryżową, nie dla dzieci, no ryż z jakimś tałatajstwem w środku, podobno dobra, podebrałam bratu. To masz ten ser??
Wspinamy się po schodach. Zastanawiam się, jakim cudem mam pamiętać taką głupotę jak ser do kanapki.
 - Mam ten co zawsze. Nie wiem jaki brałem.
 - Daaj, zrobię ekspertyzę, widzę stąd moją klasę, jeszcze stoją. Pierwszy polski, wiesz jaka jest Dzika, zje mnie z plecakiem jak sie spóźnię.
Tea miała z polskiego 6 (mimo że nie ubiegała sie o względy Moniki z 2a) i zazwyczaj w ogóle nie schodziła na poziom szkolny, dryfując gdzieś wyżej. Jej polonistka była jednak zdania, że nie można dać dziewczynie spokoju i chociaż oceny już jej nie dotyczą, chociaż na lekcje ma chodzić. Gdybym to ja miał zrobioną olimpiadę, to bym się już w ogóle w szkole nie pokazał.
 - Doobry, biorę! Masz, pudełka nie musisz oddawać, jednorazowe, baj, widzę Dziką! Słuchaj, zaraz ci opowiem jak było wczoraj, nie uwierzysz, kuuurde, nie zdążę!
Ruszyła sprintem przez korytarz, ponieważ polonistka wykazała chęć zamknięcia jej drzwi sali przed nosem. Trochę podbudowany ruszyłem do planu zobaczyć, gdzie mam lekcje. Po dłuższym wpatrywaniu sie w niego zauważyłem, że stoję pod dobrymi drzwiami, a ci ludzie dookoła to zapewne moja klasa, która jeszcze nie weszła do sali. Zapamiętałem z nich wszystkich tylko jedną twarz - Artura, który wczoraj coś mówił, że nie przyjdzie. Na resztę nie traciłem czasu. Nikt nie reprezentował sobą nic ciekawszego niż glisda w autobusie. Na szczęście nie wszyscy byli glisdami. Dzielili się na trzy grupy: szarą masę, ludzi tak nieznacznych, że nawet mi nie chciało sie ich analizować, takie wypełniacze do potęgi entej. Grupa druga, czyli zbuntowani i niezależni. Smutne metale poświęcające życie grze na gitarze w swoim malutkim zespoliku i unikaniu mycia włosów, nerdy z pustymi spojrzeniami żyjący w świecie gier z niższej półki, awangarda poboczna w szkole niewyróżniająca się niczym, za to ostro chlejąca po lekcjach, wreszcie młodzi idealiści i politycy, do której to grupy po części ja się zaliczałem. Niestety, sami przeciwnicy albo kuce tak durne, że czułem się zdegustowany każdą rozmową z nimi. Ostatnią grupę tworzyli goście popularni, czyli schematyczna młodzież gustująca w oglądaniu ,,Szkoły" i ,,Pamiętników z wakacji". Zazwyczaj dziewczyny oraz kilku gości przypominających dziewczyny. Nie wiem co robili na tak technicznym profilu i do końca się nie dowiedziałem, w każdym razie ich skład zmieniał się dość często, odchodzili i przychodzili. Wspólnym mianownikiem tej grupy był hajs, oczywiście należący do ich rodziców. Honor nie pozwalał mi zadawać się z kimś, kto zachowuje się tak totalnie stereotypowo, że nawet ja nie mam o nim za wiele do powiedzenia. Chociaż... O tej dziewczynie coś wiem. Imienia nie znam, ale moja matka pracowała kiedyś u jej starych, dlatego zapamiętałem jej twarz. Ona w ogóle się nie zaczaiła, że chodzi do klasy z synem swojej sprzątaczki. I dobrze, bardzo dobrze, niech czuje się bezpieczna, jak będę tragicznie potrzebował hajsu to wiem do kogo się zgłosić.
  - Ale proszę państwa o cierpliwość - usłyszałem nad sobą głos anglicysty, Mietka. - Dyrekcja miała sprawę do swojego uniżnego sługi a państwo zaraz to wykorzystują. Proszę zająć miejsca bez rozpoczynania 3 Wojny Światowej.
Usiadłem w pierwszej ławce i wyprostowałem plecy. Jeszcze nie chciało mi się wyciągać okularów z kieszeni. Zamiast do etui ręka powędrowała znajomą drogą po słuchawki. Tam zawsze trafi, skubana. Ale trzeba wykorzystać sytuację. Mam włosy średniej długości, nie zakryją całego kabelka, ale co to za różnica, z angielskiego i tak mam 6 i Mietek o tym wie. Za zachowanie nie zaniży mi oceny aż tak bardzo. Włączam najbardziej satanistyczne gówno jakie mam na składzie i ponure, energiczne dźwięki przenikają mnie do głębi umysłu. Tekst jest po angielsku, żaden problem, czasami nawet myślę już po angielsku, niedługo zacznę czuć w języku sasów. Gitara dodaje długie, jęczące wstawki do rytmu perkusji. Perkusja ma moc, to jest odpowiedni instrument. Nie bez kozery bębny zawsze głosiły wojny. Elektroniczne pulsowanie gdzieś z tyłu, nie jest najważniejsze, za to najbardziej przenika - podgłaśniam nieznacznym ruchem ręki. Kurwa, bardziej już nie mogę. W domu sobie odbiję na wieży, teraz muszę pocierpieć. O czym jest ta piosenka? W pewnym sensie o mnie. O smutnym, samotnym człowieczku który znalazł sobie przyjaciela - szatana. Tyle że ja nigdy nie byłam do końca zagubiony a samotność to mój własny wybór. Nie potrzebuję towarzystwa całego tego ścierwa, zwanego potocznie człowiekiem. Hej, panie Nietzsche, wymyśliłeś chyba najlepszą rzecz ostatnich czasów. Zebrałeś chyba więcej ofiar niż wszystkie wojny w dziejach. Ja jestem już kolejną ofiara. Cóż za zabawne uczucie, wiedzieć, że się staczasz i mimo wszystko to robić. To jak toczyć się po wzgórzu z otwartymi oczami. Co pewien czas, co jeden obrót z zieleni wynurza się na sekundę czeluść pełna czarnych, zimnych barw. Stooop, czemu czarnych? Ja widzę dużo błękitu. I nie toczę się wcale po trawie, to nie jest zielone, to jest piasek....Biały, wyschnięty piasek, gdzieniegdzie kamienie na których podskakuje moja bezwolna głowa. Widzę stróżkę krwi płynącą spomiędzy gęstych włosów. Nic sobie z tego nie robię, czuję tylko pęd toczenia się i suchość w ustach i pod głową. To ten piasek, jest wszędzie, zasypuje wszystko. Przez chwilę czuje jego uściska na policzku, potem uderza mnie w twarz promień zimnego słońca, szybki luk na lodową otchłań i znowu piasek. I tak bez końca. ten ruch powinien mnie uspokoić, a tylko jeszcze bardziej rozwścieczał. Niech coś wreszcie się stanie!! Niech gdzieś dotrę, gdzieś się zaczepię, choćby o kamień, niech wreszcie moje ciało stanie w miejscu! Ile można sie toczyć bez celu?? Nie proszę o ratunek, nie proszę o nic, niech tylko coś sie stanie! Choćbym się miał stoczyć do tych czeluści - tak, niech wreszcie dotoczę się do mojego zimnego piekła, niech spadnę na wyostrzony lód, niech skończy się moja męka! Chcę - zobaczyć. Moje ciało - rozorane, przerwane na pół. Zwisające bezwolnie ze szklanego brzegu. To dopiero będzie piękno. Całkiem coś innego niż mówią nam w szkole. Nie spotkałem jeszcze bardziej oszukanej instytucji niż szkoła....
  Ktoś trąca mnie w ramię. Gniewnym ruchem odtrącam jego ramię, ale ściągam jedną słuchawkę.
- Czego, kurwa? - pytam półszeptem kolesia z którym siedzę w ławce. Nie, nie chciałem z nikim siedzieć, ale on przylazł w połowie roku i zajął moja przestrzeń bezpieczeństwa. Co gorsza, cały czas próbował mi sie przylizać, chociaż wychodziło mu to nadzwyczaj żenująco. Był po prostu tacy jak oni wszyscy, bezwartościowy śmieć który lubi śmiać się z komedii.
- Mietek się ciebie pytał - mruknął w moim kierunku z tą szczeniacką, tchórzliwą konspiracją. No tak, z angola to on ledwo zdaje, to się boi, rany, jak można nie kumać takich prostych rzeczy....Czego ten człowiek ode mnie chce, może jeszcze mam go uczyć?
- Tak, słucham? - mówię w stronę Mietka, nie zdejmując w dalszym ciągu jednej ze słuchawek. Patrzy na mnie zdegustowany, bo Mieciu nie bywa zły, go tylko degustują postawy dzisiejszej młodzieży, która nie chce być mądra jak by wypadało elicie narodu. A przecież jesteśmy elita, najlepsza szkoła w mieście, tylko dwa licea mogą się z nami równać, ale po naszym technikum łatwiej o pracę. Jednym słowem, jesteśmy najlepszymi w najlepszych i powinniśmy świecić przykładem, również jeżeli chodzi o zachowanie. Nie jestem elitą, jestem rynsztokiem.
- Kowalski, jak się będziesz tak zachowywał to wylądujesz u pani pedagog - Mietek wchodzi w groźniejsze tony. Co niby ta babina miałaby mi zrobić? Mnie już nic nie ruszy.
- Mogę wyjść - proponuję i z własnej, nieprzymuszonej woli wychodzę z sali. Jednak zbyt mnie wkurzają, nawet Mietek, wszyscy mnie teraz niemiłosiernie wkurzają. Idę się gdzieś lumpić, cały plan porządnie przeżytego dnia bierze w łeb, znowu się wkurzyłem, kurde, kurde, kurde, Tea będzie wściekła, kurde, kurde, kurde. Moje życie jest bez sensu, zakładam słuchawki i idę w głąb parku. Tam nikogo nie powinno być, najwyżej zniszczę życie jakiejś zakochanej parze, zresztą z czystą przyjemnością.... Jestem zmęczony, dlaczego znowu wstałem o czwartej? Robię tak codziennie i codziennie nie rozumiem, dlaczego, po kiego grzyba tak się męczę, tak udaję porządnego człowieka, skoro każde popołudnie jest takie jak to. Pozory dla matki? I tak wie, ile mam godzin opuszczonych, widzi, jak późno wracam do domu.
 Nic, nic, nic. jej to nie obchodzi. Ma swoje sprawy. Ma Antka. Po co jej taki domorosły sadysta jak ja?
......................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................
Siadam na najbardziej ukrytej ławce. Z prawej strony otaczają mnie gęste krzaki, z lewej rozłożyste drzewo, pies wie, jakiego gatunku. Pewnie przeszkodzę w życiu jakiejś zakochanej parze, jak zwykle. Na starym pniu wycięto mnóstwo krzywych serduszek i inicjałów nieznanych osób. Ciekawe, jaka cześć z nich już nie żyje. W końcu wypadki się zdarzają, ktoś z tego grona mógł wpaść pod samochód, ktoś mógł zostać zdradzonym i z rozpaczy popełnić samobójstwo... Nie, zabić się z miłości - to bujda. Nie można tu mówić o świadomej, odważnej decyzji. Ten kto się zakochuje jest głupi, z gruntu głupi jak but - w końcu tylko idiota może wierzyć, że naturalną chęć reprodukcji można nazwać ,,głębokim uczuciem" i ponosić z tego faktu nie wiadomo jakie wyrzeczenia. No bez jaj, ,,miłość" to tylko kolejny wymysł człowieka dla zamaskowania swojej podłej natury. Idąc dalej, człowiek głupi nie może się zabić świadomie, godnie. On działa pod wpływem chwili, szarpie się jak zwierzę w klatce, jak zamknięty szczur, pędzi za stadem jak leming, bezmózgie, zaślepione instynktem stworzenie. Ohyda. Chociaż umierać mogli by godnie. Tacy ,,zakochani" są i żywi, i martwi obrzydliwi. Jeżeli już się zabijać - to z klasą. Jaki rodzaj śmierci bym chciał? Chodzi mi po głowie kilka rozwiązań. Od zawsze pociągały mnie wysokie mosty. Stanąć na poręczy, ile tu trzeba odwagi, ile godności! Spojrzeć w twarz naturze, rzucić wyzwanie niesamowitemu pejzażowi który rozpościera się przed twoim wzrokiem. Ogarnąć spojrzeniem mroczne, zatopione we śnie miasto i skoczyć - czarna, smolista toń przybliża się - wpadasz w jej objęcia, zimna, nieczuła materia zalewa ci twarz i zamyka się nad tobą jak brama. Gorzej jak wyłowią cię jako nieczułego, zielonego i obślizgłego trupa. Widziałem kiedyś jak wyciągano truchło psa z Wisły. Lała się z niego ciemna, śmierdząca woda, ciało było nabrzmiałe a sierść jakby zgniła, paskudna masa. Ale właściwie to już problem tych, co mnie będą wyciągać, tylko w trumnie źle wygląda.... Inną godną śmiercią wydaje się strzał w głowę. To jest coś, śmierć wojskowa, honorowa. Nie każdego stać na przyłożenie sobie broni do potylicy i naciśnięcie spustu. I wcześniej mógłbym zagrać w rosyjską ruletkę, jak dawni dżentelmeni. Takich już teraz nie ma. Niestety, trudno zdobyć broń, kto miałby mi ją dać, matka przecież nie. Samemu wyrobić pozwolenie, kupić? Ta, matka się dowie i dostanie szału, przecież po co mi broń, Antek by sobie mógł krzywdę zrobić, już to widzę, jak mnie zakrzykuje ze złością. Musiałbym czekać aż znajdę pracę, mieszkanie, usamodzielnię się...Kiedy, jak? To za długo. Nawet rodzaju śmierci nie mogę sobie wybrać, kurde. I tak nikogo to nie obchodzi.
  Kurde, czy właśnie trafiłem na jakąś wyjątkowo zdesperowaną parę, która chce mnie bombardować miłością? Ktoś podchodzi do mojej ławki, słyszę jego kroki na wyschniętej ziemi. Dwie osoby, widzę glany i niskie, czerwone trampki więc wnioskuję, że para. Podnoszę wzrok i krzywię się. Owszem, para, ale trochę inna niż myślałem. To w glanach o spodniach z szerokimi nogawkami to dziewczyna. Raczej. Poznaję tylko po delikatnych rysach twarzy, obszerne, czarne ubranie i agresywne buty zakrywają wszystkie szczegóły ciała. Włosy związane bandaną w wojskowym stylu są szare i krótkie. Delikatne, czerwone trampki należą do chłopaka z którym idzie. Chudy jak śmierć, niezgrabnie porusza się w obcisłych, białych rurkach kończących się nad kostką. Mimo pewnego chłodu ma tylko czarny T-shirt w gwiazdki, kratkowaną koszulę przewiesił przez biodra. Nie wiadomo po kiego grzyba ma na głowie czarne okulary, chyba dla przytrzymania długiej i sterczącej grzywki. W odróżnieniu od dziewczyny nie posiada kolekcji pryszczy, ba, ani jednego pryszczaka na gładkiej twarzy. Dostrzegam jeszcze łańcuszek na szyi, chyba srebrny, błyszczy w słońcu. Bryy. W mojej szkole nie ma takich za dużo, chyba że w liceum, tak, to głównie licealny pomiot. Do porządnego technikum taki nie pójdzie, bo by go zniszczyli, zresztą, tam trzeba coś praktycznie robić, a nie tylko obijanie się i imprezki. Już ja wiem, jak humana w liceum żyje, kultury nabywa, he he. Ciekawe, czy takie gejo-woje tępią takich jak ja.
  A ja ich tępię? Uruchamiają mi się błyskawiczne procesy myślowe. Nienawidzenie kogoś przez ze względu na jego ubiór świadczy o ograniczeniu umysłowym, w skrócie: idiotyzmie. Ten gość nie musi być tępakiem i słabeuszem, może być bardzo inteligentnym człowiekiem, tyle że lubi ubierać się tak a nie inaczej, może wydaje mu się to nowoczesne? Dlaczego więc czuję do niego taką cholerną, prymitywną nienawiść? Bo jest inny? Błagam, to poniżej mojego intelektu....,,Wcale nie. Jesteś właśnie takim ograniczonym idiotą. " No zamknij się. Nie mogę być, skoro zdaję sobie z tego sprawę. Może ja mu po prostu zazdroszczę? Widać, że typowi sie powodzi. Spaceruje se po parku z dziewczyną, pomijając ciuchy całkiem ładną, tak, twarz ma bardzo wporzo, nogi też chyba długie. Trampek to za mniej niż 4 stówy nie kupił, koszula wydaje się chamska, ale pewnie i za nią tyle wyłożył. Okularki markowe, stylowe. Widać, że ma co chce, o nic nie musi prosić, pracować pewnie też nie. A ja? .....
  Kiedy byłem mały podsłuchałem jak babcia mówi tacie, że kiedy mama była ze mną w ciąży to ćpała i dlatego jestem taki pokręcony. Miała na myśli moje nietypowe jak na dzieciaka myśli i mój wygląd, skrzywione plecy i chudą, szarą twarz. Wyglądałem jak dziecko ze slamsów, młody- stary, już wykończony życiem. W podstawówce wołali na mnie przez to ,,Dziad". Oczywiście nie uwierzyłem wtedy babci, wiedziałem, że nie cierpi mnie za bycie synem mojej matki i zmyśliłaby wszystko, by odciągnąć tatę od nas. Poniekąd jej się to udało, chociaż dopiero pośmiertnie. W testamencie rozkazała tacie rozwieść się z mamą i dopiero wtedy on podjął decyzję. Mimo wszystko jakiś cień tych słów pozostał. Wiem, że matka nigdy nie ćpała. Więc dlaczego jestem taki a nie inny? Pleców nie udało już się naprawić, jestem krzywy, na szczęście nie tragicznie, dorosła twarz w końcu przestała przeszkadzać. Całkiem nieźle zasłoniłem ją wąsami, brodą, okularami i grzywką. Wyglądam jak zabiedzony, ambitny student, to już całkiem nieźle.
  Zazdroszczę. Tak prymitywnie zazdroszczę mu lepszego życia. Choćby za to chętnie bym go zniszczył. Co mi jest winny? A co ja jestem winny, że rodzice i babka zniszczyli mi życie? Nikt z nas nie ma winy, nikt nie jest bez winy, każdego można zniszczyć. Tako sobie. Nie umiem kochać tej rasy i żadnej postaci z niej, bo wszyscy to jedna masa. Jednak zazdrość.....To trochę poniżej mojego poziomu. Na pewno jestem w czymś lepszy od niego, tylko w tej chwili nie potrafię sobie tego uświadomić. Już prawie z sympatią spojrzałem na parę, która usiadła zresztą na ławce dość pobliskiej, więc mogłem ich cały czas obserwować przez krzaki. zagwizdałem jakąś znaną tylko sobie nutę i spojrzałem w niebo. Zachmurza się, pięknie te chmury, zawsze fascynuje mnie ich kłębistość. Tak jak w świecie ludzi wszystko jest takie sztywne, ma dokładnie określone granice i przestrzeń, kąty proste i figury geometryczne, tak chmury wyłamują się wszelkim rozkazom, popękane, porysowane, pogniecione i skłębione. Są piękne jak diabli, o wiele bardziej wolne niż wszystkie nasze przedmioty. Mogą robić ze sobą co chcą, kłębić się i rozginać, rozciągać i kurczyć. Nie ogranicza ich żadna forma.
  Nudno trochę. Co robiłem ostatnio?
Wyciągam się na ławce i wyciągam słuchawki. Zanim szkoła przeszkodziła mi w życiu, słuchałem przecież muzyki, taaaak, tam czeka na mnie nieskończona piosenka.. Złe by było zostawienie jej tak samej sobie...
  Nie przypomnę już sobie wizji z poprzedniej piosenki. Jeżeli nie zapisuje ich na bieżąco, zwiewają błyskawicznie. Właściwie to nie wiem, jakiej piosenki słucham w tej chwili, wszystkie brzmią podobnie, jednostajny, basowy łomot. Zlewa mi się w mózgu w jedno, w jeden ryk, tylko w tle, ponieważ mam przestawione eq na basy, słyszę elektroniczny jazgot i słowa. Poznaje jakieś słowa, ale nie wiem, o czym to jest. Bądźmy jednak realistami, o czym może być piosenka bełtająca mózg w tym stopniu co ta? Chyba raczej nie o kwiatkach i drzewkach. W tym świecie nie ma przyrody, nie ma natury... Wszystko jest zniszczone, szare, lśniące i czyste, bez skaz spowodowanych tak zwana przyrodą i ,,naturalnym porządkiem świata". Dlaczego niby drzewo ma być nam bliskie, co kogo obchodzi drzewo? Jacyś tam naukowcy wpadli już na pomysł, jak przeprowadzać fotosyntezę sztucznie. Zamiast drzew - całe pola lśniących, srebrnych, metalowych beczek produkujących nam tlen. A całe te świństwo, niepotrzebną do niczego zieleń porastającą takie połacie Ziemi - wyciąć w cholerę. Wtedy wreszcie ten świat będzie czysty, nienaruszony, całkowicie nas i nam podporządkowany. A raczej nie nam tylko lepszym - mam nadzieję - istotom które przejmą Ziemię po ludziach. W końcu trwanie tej obrzydliwej rasy nie może trwać za długo. To będzie dopiero piękne. Całkowite zniszczenie i anarchia. Ciężkie, czarne chmury niosące radioaktywne, kwaśne ładunki wody się rozpędzi, zakryje się Ziemię przed tym głupim procesem. Dlaczego niby strugi deszczu, już teraz tak zanieczyszczone i ohydne, maja padać na ziemię? Niech padają sobie na tereny niezamieszkane albo w ogóle przepadną, to się na pewno będzie dało zrobić.
  Rytm jest całkiem chwytliwy, hmmm, nie pamiętam tej piosenki...Kiedy ją ściągnąłem? Nieważne, wychwytuję jej słowa, jakoś przebijające się przez matowe, elektroniczne dźwięki.



  ,,Masz prawo do nienawiści
  i nie daj sobie wmówić, że nie wolno ci nienawidzić tego skurwiela
  chociaż do tego masz prawo
  to jedyna wolność na jaką możesz sobie teraz pozwolić
  bo nienawiści nie mogą ci odebrać mali ludzie bojący się nawet czuć wolno "

Zaczyna się refren i wszystko zamienia się w jeden skowyt, tracę wątek. Cały czas słyszę tylko słowo ,,wolność". Lukam w bok i stwierdzam, że robi mi się niedobrze. Ta para wciąż tam siedzi, nie mają nic ciekawszego do roboty w życiu? Siedzą i gadają. Czasami myślę strasznie głupio, jakbym miał nałożoną zasłonę na mózg. Właściwie z jakiej racji mam ich tolerować? Bo wymyśliłem sobie, że to dobre, że to otwiera horyzonty? To co, jak mi powiedzą że zabijanie jest teraz w modzie to będę wszystkich mordował w ramach nie ulegania ciemnocie i zacofaniu? Jakie bzdury, jakie bzdury, to prawda, mam prawo nienawidzić kogo tylko zapragnę. Można kochać kogo się chce, więc można nienawidzić, zresztą to uczucia prawie całkiem takie same. I nikt mi tego nie zabroni. Nienawidzę tego kolesia, bo bezmyślnie ulega modzie, nie ma własnego zdania tylko jest ograniczonym, tępym idiotą. Potrafi tylko naśladować, co naćpani ,,projektanci" z Paryża wymyślą. I właśnie za to go nienawidzę. Wśród tego całego zepsucia w jakim żyjemy on jeszcze dodatkowo psuje wizerunek mężczyzny, pokazuje i popiera upadek dawnych ideałów, dzięki którym Ziemia jeszcze nadawała się do życia. Widać po nim, że jest słaby. W ogóle nie ma godności i honoru, płaszczy się przed tą dziewczyną jakby nie wiadomo kim była, jakby oczekiwał jej pomocy. To w ogóle żenujące okazywać słabość w miejscu publicznym. Nie będę szanować takich ludzi, bo tolerując ich, dopuszczam do zniszczenia, staje się współwinnym ogólnego zidiocenia świata. Jakby go zaklasyfikować? Jest lemingiem, jak wszyscy idący za tłumem, a jednocześnie po części płazem, jest bezbronny, słaby i budzi obrzydzenie. Wstaje gwałtownie z ławki, przypadkiem poruszając krzaki łokciem. Dziewczyna spogląda na mnie, chyba nie wiedzieli że jestem obok i pewnie właśnie się zastanawiają, ile z ich rozmowy słyszałem. Uśmiecham się złośliwie i zakrywam słuchawki. Nie dam im tej satysfakcji, niech się domyślają, niech błądzą....Idę do domu, trzęsąc się trochę z zimna. Zaraz zacznie padać i dopiero będzie ohydnie. Wskakuję do tramwaju, jest trochę cieplej, ale o spełnieniu marzeń to nie powiem. Zresztą, ja nie mam marzeń. Czuję jak rośnie we mnie gniew na ten świat. Jak wrócę do domu to wysmaruję taki artykuł o ostatnim przekręcie rządu, że redakcji buty spadną. Może do tego jakieś opowiadanie? Ostatnie całkiem nieźle się sprzedało. Opowiadanie o tym, dlaczego mamy prawo nienawidzić i zwalczać jakąś frakcje dla dobra społeczeństwa. Na motywach dzisiejszych wydarzeń. Trzeba uświadamiać motłoch póki czas, póki jeszcze coś można zmienić... Redaktor pisał, że jako młody człowiek jestem bardziej autentyczny, ale nie mam pewności, że przyjmie coś takiego, poprawny politycznie skurczybyk. Do diabła z nim, cały czas tylko patrzy jak wybić się na moim sukcesie, bo go wszyscy znają jako starego drania i kłamcę...Muzyka leci sobie dalej, chociaż nie muszę słuchać tego całego jazgotu dookoła, starczy, że smród musze czuć. mam w plecaku jeszcze jedną albo dwie naklejki, więc oczywiście spełniam obywatelski obowiązek i umieszczam je na kasowniku. Z tyłu tryka mnie jakiś gruby, brzydki jak kupa gnoju koleś. Łaskawie zdejmuję jedną słuchawkę.
 -Te, młody co ty tu??
Rzuca się jakby muchy dobierały mu się do mózgu. Wzruszam ramionami.
- A jadę tu.
 - A a co ty tu naklejasz, tu? Tu? Wandalizm, tfu, polycja, żadnego poszanowania dla starszych, smarkacze, wszystko by tylko psuli na swoje durnoty, na co my ciężko pracowali, tfu, co ty tu?!!
- Pracowali! A ty widzisz, co tu jest napisane, he? To ja ci tak powiem, tacy jak ty pierwsi pójdą do odstrzału - warczę na niego, kątem oka widząc, że zaraz mój przystanek. - tak żeście pracowali, że my teraz naprawić nie możemy, syf i burdel wszędzie, już lepiej by było, gdybyście nic całe życie nie robili! Dobrodzieje, psu na budę z takim dziedzictwem...
Wstaję. Kupa odbiera to jako prowokację.
- Narzekać będą, jebane nieroby! Wy wszyscy na naszym utrzymaniu, o -tymi ręcyma my na was pracujemy! Nikt tu nic nie będzie naklejał, bo policja, bo zdejmować to zaraz!
Pokazuję mu wymowny znak i wyskakuję z tramwaju. Nie zależy mu aż tak bardzo by mnie gonić, widzę przez okno, jak rozmawia cały czerwony z jakąś staruszką. Świetnie, ktoś na jego poziomie, a ja mogę dalej posłuchać muzyki. I tak jestem wściekły, że taka kupa gnoju nie dała mi w spokoju usłyszeć ulubionego kawałku. Bardzo wkurzony. Teraz żałuję, że mu nie przywaliłem, ale jednocześnie nie ma co zniżać się do poziomu takiego ścierwa. Eh, wychodzę z tego interesu, muzyka robi się coraz bardziej przygnębiająca, ta piosenka jest akurat o śmierci i o życiu po śmierci. W sensie - gdzie trafisz, kiedy już uda ci się zdechnąć w sposób samobójczy. Pamiętam z tekstu wielkie ptaki kołujące nad żwirowa pustynią, gdzie dusze samobójców żywią się pyłem i cierpieniem. To się nazywa Kraina Kur, chociaż nie ma nic wspólnego z kurczakami. To chyba najbardziej przejmujący i działający na wyobraźnię opis zaświatów jaki znam. Momentalnie chwyta mnie przygnębienie i dół. Czekam na tą 80 jak na wyrok, jak na złość czekam dość krótko. Nie mam sił walczyć o miejsce, zresztą, to poniżej mojej godności, postoję. Już zaraz dom. Usiądę nad tym artykułem...Gdzie moja bluza? Czemu jej nie mam? Zaczyna padać. Przez otwarte okno wdzierają się krople wody i opadają na moją twarz. Pewnie wyglądam jak siódme nieszczęście w tej pogniecionej koszuli, ledwo utrzymujący równowagę na zakrętach i jeszcze mokry. Ale mało kto tu wygląda dobrze. Same smętne, szare dusze.
  Kiedy wysiadam na swoim przystanku pogoda pozostaje bez zmian, zmienia się za to piosenka. Oo, to to ja lubię. Ta sama piosenka co z rana, którą mi przerwano. Najbardziej satanistyczne gówno jakie mam na komórce, chociaż na pulpicie mam dorównujące mu. Idealne na wejście do domu i pisanie artykułu, ta nuta po prostu daje mi moc, daje mi siłę żeby zmierzyć się z matką i politykami. Tych drani to bym najchętniej pozabijał, a potem napisał o tym cyniczny artykuł...Taa, to by był hit. Domofon rozwalony od jakiegoś miesiąca, dwóch. Naklejam na nim ostatnią już naklejkę. Ciekawe, co stara tam warzy, że aż na parterze czuć. Wciąż jej się wydaje, ze dobrze gotuje, he he, na szczęście czasami daje mi zamówić pizzę zamiast jeść te trucizny...Hm, drzwi są zamknięte, a gdzie mój klucz? Przeszukuje wszystkie kieszenie i nic, aż przypominam sobie moment, kiedy w parku wstałem gwałtownie, czyżby coś srebrnego błysnęło wtedy w krzakach? Pewnie wywaliłem własne klucze, kurwa, co za dzień! Pukam, najpierw cicho, ale równie dobrze mógłbym próbować zabić słonia wykałaczką. Walę mocniej, matka chyba śpi czy co, ale jak to, obiad na gazie? Czy ona już całkiem głowy nie ma? Wszystkim ja się muszę zajmować....Dzwonię dzwonkiem, chociaż wiem, że ona tego nienawidzi, ogólnie jest u nas zakaz dzwonienia. Zgodnie z moimi przewidywaniami, słychać ryk Antka. No, to ją na pewno zmotywuje to otwarcia mi... Zgadłem, ktoś przekręca klucz w zamku i stara ukazuje się w drzwiach, z papilotami na głowie, czyli była w łazience i dlatego nie słyszała, próbowała zrobić się choć trochę ładniejszą niż jest.
 - Co ty sobie wyobrażasz? - syczy, wściekła - obudziłeś Antka! O której godzinie sie wraca? Bo w szkole że nie byłeś to wiem! Co robiłeś? Czy ty jesteś normalny, ta szkoła to twoja jedyna nadzieja!
 - A odwal się - zachowuję lodowaty spokój - będę robić co mi się podoba. Zresztą, to nauczyciel mnie wyprosił, nie ja wyszedłem. Chcesz się kłócić na klatce??
Ale ona wpadła w jakiś dziwny trans, łał, jakby jej pierwszy raz w życiu było wszystko jedno ,,co sąsiedzi powiedzą".
- Masz się za jakiegoś geniusza! - krzyknęła na mnie - jaśnie pan nie musi chodzić do szkoły, a ja mam tu harować za trzech! Szkoła to twój psi obowiązek, jedyny jaki masz, i dopóki jesteś w tym domu, masz tam chodzić! Od dzisiaj codziennie kontaktuję się z twoim wychowawcą co do twoich postępów w nauce! I niech się dowiem, że odwaliłeś coś w szkole!
W tym momencie tak normalnie to bym odpuścił, ponieważ matka jak już zaczynała sie do czegoś brać to na poważnie. Co innego gdyby tylko gadała. Niestety, nie zajarzyłem tego w tej akurat strategicznej chwili, ponieważ wciąż byłem niemiłosiernie wkurzony, zagrałem więc starymi kartami...
- Wcale nie musze być w TYM domu - warczę na nią, nie podnosząc głosu, staram się nigdy nie podnosić głosu żeby nie okazywać słabości - i tak nic miłego mnie tutaj nie spotyka. W końcu mam jeszcze ojca.
- Świetnie! - matka stanowczo nad sobą nie panuje, a te papiloty wcale nie dodają jej powagi. mam ochotę się śmiać - świetnie! Zobaczymy, jak sobie świetnie poradzisz beze mnie! W końcu jesteś już dorosły!
Po czym zatrzaskuje mi drzwi przed nosem. Słyszę jak przekręca wszystkie zamki.
 Zastygam w bezruchu na dłuższa chwilę. Słyszę, jak w zawieszonych na szyi słuchawkach gra muzyka. Ała. Tego się nie spodziewałem.
    Teraz domyślam się, o co chodziło matce. Chciała mnie trochę przetrzymać na klatce, bo miała już szczerze dość mojego pyskowania i tego, ze wiecznie wyciągam argument ojca. Raczej nie chodziło jej o nic groźnego tylko małą lekcję pokory dla mnie. Niestety, w tamtej chwili totalnie jej nie miałem.
  Muzyka ciągle leci. Wzruszam ramionami i siląc się na obojętność zbiegam po schodach. Nie zapukam, nie, nie będzie miała tej satysfakcji, nie będę prosił o wybaczenie...Jak mnie nie chce to droga wolna, poradzę sobie. Niby to mało jest perspektyw?? Tylko ludzie leniwi i nieudacznicy nie radzą sobie z tym świecie, a ja przecież jestem zaradny jak cholera, he, ja miałbym zginąć...Przede wszystkim, myślę sobie, trzeba wrócić po klucze. Na pewno nie zgubiłem ich na amen. Wejdę do domu w nocy, wezmę kilka potrzebnych rzeczy, laptopa, forsę, i mogę rozpocząć życie bez zmory matki i szkoły. Tylko te klucze! Ostatni dzienny autobus postanawia mi zwiać, ale mam jeszcze szczęście i łapię drania po mistrzowskim sprincie. Czuje, że świat stoi przede mną otworem i to, że muszę skorzystać z autobusu wydaje mi się wręcz upokarzające. Potem jeszcze tramwaj... Jestem tak zapatrzony w swoje myśli, że nie widzę żadnych ludzi dookoła, nie widzę gdzie jadę. Ale oczywiście dojadę na miejsce, kim ja jestem niby, żeby jak głupia nastolatka zagapić się i dojechać w tajemniczą dzielnicę, gdzie pewnie spotkała by tajemniczego chłopaka który na mój gust chce ją zgwałcić, ale ona widzi w tym wyższy sens. No błagam, nie piszemy tu powieści dla nastolatek klasy d. To moje życie, jasne? I będę w nim postępował tak, jak chcę. Wysiadam koło swojej szkoły żeby pożegnalnie kopnąć ją w drzwi, nie licząc się z monitoringiem. Dalej idę piechotą i rozglądam się po ziemi i krzakach, naprawdę nie jestem pewien, gdzie te klucze zgubiłem. Wiesz , co zjesz, i tego możesz być pewnym, tyle w temacie. Robi się coraz ciemniej i zimniej, hmmm, gdzie moja bluza, miałem jakąś? Marznę strasznie w tej cienkiej koszuli, ale nie okazuję tego. Zaraz znajdę klucze i pojadę w jakąś długą trasę autobusową, żeby się ogrzać. Na razie na ziemi widać tylko krzywe płytki chodnika, zielska i co pewien czas buty. Uda mi się poznać po butach, z kim mam do czynienia? Trampki w wąsy - ja cię, hipsterka jakaś, kujonica pewnie, bo sznurowadła są śnieżnobiałe, taka pedantyczna, porządna dziewczynka. Czarne, eleganckie ale lekko brudne i do dżinsów, witamy pana biurowca. Glany i czerwone tramapeczki....Co? To znowu oni? Ta męcząca para z parku, hm, w sumie jestem już w parku tylko nie zauważyłem, wgapiając się w chodnik. Jak na złość, siedzą na tej ławce co ja poprzednio, no tak, jest ładna, ukryta w krzakach, idealna dla takiej pary. No rzygam tęczą normalnie. Dobrze, że wpadłem na nich kiedy tylko czytają coś na telefonie, chociaż odbiera mi to przyjemność kręcenia kompromitujących filmików. Wzruszam ramionami i na chama zaczynam rozglądać się w okolicach ławki. Ale mają wytrzeszcza, niee, musze spojrzeć.... Nie odbiorę sobie przyjemności oglądania ich min, kiedy jakiś obcy koleś pakuje im się bezczelnie w życie. Łapię kontakt wzrokowy i natychmiast tego żałuję. Tylko dziewczyna podniosła wzrok, ale już widzę po jej twarzy, ze chce mi coś powiedzieć. Spierdalaj czy będzie milsza?
- Pomóc ci? Szukasz czegoś, prawda?
Ma głos, który najchętniej określiłbym jako posągowy. Moja dusza błaga na kolanach, żeby usłyszeć jej śpiew, ale ją ogarniam. Po kiego grzyba mam się tłumaczyć obcej babie ze swojej sytuacji życiowej?
- Tak, szukam - odpowiadam przez zaciśnięte zęby - sensu życia szukam.
Zachowała się miło więc ma prawo do miłej odpowiedzi. Przynajmniej miłej jak na moje standardy. Pomijając głos, działa na mnie raczej zniechęcająco, ale zaznaczam, że wyjąłem słuchawki z uszu. Nie znoszę, kiedy ktoś gada do mnie ze słuchawkami, choćby jedną. Tak, akurat, wszystko słyszysz, i pewnie jeszcze zastanawiasz się nad moją wypowiedzią. Po prostu wiem, że taka osoba ma mnie totalnie w odwłoku. Ale nie za dużo tego dobrego, zakładam słuchawki i ponawiam poszukiwania. Nie ma, kurde, nigdzie go nie ma! Gdzie te cholerne klucze, jak mogłem je zgubić? Czuje się coraz gorzej. Moje psyche jest totalnie wymęczone po tym dniu, ha, żeby tylko dniu, po całym życiu.... Ci ludzie cały czas sie na mnie gapią, więc robię w tył zwrot i idę na przystanek. Nie dochodzę do niego. W połowie drogi wale się na jakąś ławkę i dochodzę do wniosku, że każdy kolejny krok to tylko niepotrzebna strata energii. Nie mam gdzie iść, a moje klucze diabeł ogonem nakrył czy inne cholerstwo. Krzaki zarosły. Ptaszki porwały. Cisną mi się na usta bardzo niecenzuralne słowa a zaraz potem przychodzi rozpacz. Czuję się na łasce losu, czuję, jak totalnie nic mi nie wyszło. Tylko muzyka może mnie uratować. Chcę się jakoś podbudować do działania, ruszyć z miejsca, ale wyłapuję wzrokiem smutną, depresyjną piosenkę i nagłym porywem włączam właśnie ją.
  Pięć minut później zwijam się w kulkę i zasypiam.
Śnię bardzo głupio. Schizowo. Siedzę w wielkim, metalowym kotle. Ze wszystkich stron otaczają mnie brudne i lepkie ściany, z trudem daję radę wyciągnąć ręce, ale nie jest jeszcze klaustrofobicznie. Wysoko, wiele metrów nad moją głową widzę lśniący sufit. Tak daleko! Próbuje zaprzeć się o ścianki nogami, ale kocioł jest tak wymierzony, bym żadnym sposobem nie mógł wspiąć się na górę. Robi mi się zimno. Ze strachu? Nie, to przez lodowata wodę, która wypływa nie wiem skąd i już sięga mi do kostek! Gryzę wargi z przerażenia i próbuję jeszcze raz rozpaczliwie wspiąć się na kocioł. Trafiam ręka na coś naprawdę obrzydliwego, jest czerwone i lepkie, czy to krew? Spadam, zanurzam się wraz z głową w lodowatej wodzie. Jest tak zimna, że aż mnie parzy. A może po prostu gorąca? Zamarzam. Tracę czucie w rękach, które pokrywają się białym nalotem. Zamarzam tu. Woda sięga mi już do pasa, skręcam się w tym zimnie, próbuję ruszać nogami, ale moje ruchy są tamowane przez opór cieczy. Trzęsę się cały. Z włosów spływają mi strumienie zimnej wody i zalewają oczy i uszy. Wtedy słyszę muzykę. Jest jak wybuch. Nagle atakuje mój mózg, pewnie przez ten kocioł, jak on rezonuje, muzyka jest zamknięta w kotle tak jak ja, ale to ona chce mnie zabić. Chcę zasłonić uszy rękoma, ale ręce już zamarzły. Są białe i sztywne. Nie mogę ruszyć prawą nogą, więc skacze na lewej, w kółko, byleby nie słyszeć tej muzyki, tego łomotu! Zaraz eksploduje mi mózg, tak to jest głośnie, nie do wytrzymania! Muzyka otacza mnie ze wszystkich stron. Z rozpaczy skaczę na ściankę kotła, ślizgam się na lodzie i upadam -chlup!
  Budzę się pod ławką na której spałem, w zimnej i brudnej kałuży. Leżę na swoich rękach, więc zdrętwiały mi strasznie - prawą nogę mam zaplątaną w oparcie ławki. Na uszach słuchawki, w których leci moja ulubiona piosenka. Panicznie przełączam na inną, uff, ta jest spokojniejsza chociaż też ma fajny rytm. Ej, trzy połączenia nieodebrane? Tea próbowała sie do mnie dodzwonić. Oddzwaniam, dźwigając się ciężko na ławkę. Musze udawać, że wszystko w porządku.
- No, hej. Co jest?
- Słuchaj, co z tobą, od godziny sie próbuję dodzwonić, znowu słuchasz muzyki na full? No wiesz co... Mam problem z angolem, wpaść do ciebie? Ty to jednak ogarniasz lepiej, no prooszę!
- Tea, teraz nie mogę, serio. - Jęczę - nie ma mnie w domu...nie, nie włóczę się, u kumpla jestem, tak, daleko. Na mieście. Nie, nie wrócę na noc do domu. Nie, nie szczękam zębami, wydaje ci się. No serio!
 - Brzmisz bardzo podejrzanie, ale okej, nara.
Chyba sie wkurzyła. Super. Wydawało mi się, że to przyjaźń. A ona musi się fochać o każdą głupotę. O, dosłała jeszcze sms'a.
  ,,Ty ciołku! Nie chodzi o angola, chodzi o ciebie, baranie! Wiem że coś jest nie tak i muszę z tobą pogadać, a jak nie to naślę na ciebie egzorcystę. Masz się zjawić o 21 najpóźniej, starych i tak nie ma."
O kurde. Tego przejawu przyjaźni nie przewidziałem. Ale podobno rzeczywiście, ludzie którzy się ,,przyjaźnią" mają w zwyczaju pomagać sobie w kłopotach. Kurde, kurde, nie dam się tak łatwo! Mi nikt nie musi pomagać, nie jestem jak te słabe, marne istoty skazane na łaskę innych ludzi. Poradzę sobie sam, całkiem sam, tak jak całe życie, jeszcze raz udowodnię, ze ,,pomoc" jest wymysłem słabych glisd.
- Tea.
-Nooo?
- Nic się nie stało, serio. Siedzę spokojnie u Marka i krytykuję jego grę na gitarze.
Doskonale wiem, że do marka ona akurat nie ma kontaktu, bo prawie w ogóle go nie zna. To tylko mój, prywatny kumpel.
- Ten Marek co na wszystkim gra? Fakt, opowiadałeś mi o nim. To czemu tak cicho w tle?
- Bo siedzę w łazience, Marek by miał ze mnie zaraz bekę, ze pewnie do dziewczyny dzwonię, no co ty.
- Faceci - prychnęła. - czyli nie masz szansy dojechać do mnie? Słuchaj, ty ostatnio naprawdę świrujesz. Ogólnie jesteś zamknięty w sobie, ale te ucieczki ze szkoły, włóczenie się, serio nie chcesz zdać matury? No kurde, jeżeli teraz przerypiesz sobie całe życie.., Wiesz jak to potem trudno naprostować? A wszystko by się mogło zmienić, gdybyś nie był takim dumnym głąbem i potrafił powiedzieć, jaki masz problem. Ja nikomu raczej nie potrafię pomóc, ale mam takich znajomych, cudowni ludzie, też mieli przerąbane w życiu i wyszli na prostą, i teraz dzielą się swoim doświadczeniem i pomagają innym, serio, są niesamowici. Gdybyś tylko dał sobie pomóc!
- Tea, staram się zrozumieć twoją troskę, ale mi jest naprawdę dobrze w obecnym stanie i wcale nie mam ochoty, żeby nawracała mnie jakaś oświecona para - tłumacze jej jak głupi - nie lubię szkoły i tyle, a matura to nie koniec świata, zresztą, mam rok więcej niż ty w szkole, mam jeszcze czas się przyłożyć. A teraz musze kończyć.
Oczywiście, nie uwierzyła mi do końca, ale na samą myśl że ktoś miałby mnie ,,nawracać" robi mi się gorąco mimo panującego zimna. Taa, zimno jest strasznie... Zwłaszcza, że moja i tak nie do końca biała koszula wylądowała w wodzie, więc nie jest już ani biała, ani ciepła. Ciekawe czy można umrzeć z wyziębienia? Czuję się jakbym nosił kawałek lodu. Eh, o estetyce to już w ogóle mogę zapomnieć...
 W mojej zmarzniętej głowie zaświtała ponownie myśl o kluczach. Czy ja już ich szukałem czy nie? Pewnie niedokładnie! Szczerze mówiąc przez ten sen nie pamiętałem już, na co mi te klucze były, ale wciąż wiedziałem, że muszę ich szukać. I były pod ławką w parku. Wracam do parku. Niestety, nie pamiętam którego, a jak na złość w okolicy są dwa, znajduję się dosłownie pośrodku drogi. Wybieram ten po prawej, ze stawem. Nie przemyślałem tylko, ze nad stawem będzie jeszcze zimniej, do tego zaczyna się robić ciemno. Ten park nie ma najlepszej renomy, ale co tam, podgłaśniam muzykę. Może idąc szybko trochę się ogrzeję? jestem zrezygnowany, ale jakaś siła pcha mnie do przodu. Instynkt? Wątpię. Widocznie każdy człowiek ma już wbudowane takie coś, żeby zawsze iść, nie przystawać, nie cofać się tylko żyć dalej, dążyć do czegoś mimo totalnej beznadziei... Przeszukuję alejkę po alejce, zmieniając tylko piosenki na telefonie. Nad stawem unosi sie mgła, kaczki pływają w niej jakby latały w powietrzu... jedna patrzy na mnie dziwnie inteligentnymi oczami i kwacze głośno. Wydaje mi się, ze słyszę w tym dźwieku moje imię. Co się stało? Mam zwidy czy co? Nie nie nie nie nie, jestem trzeźwo myślącym człowiekiem, nie wierzę w takie rzeczy... Mam tak rozstrojone nerwy, że prawie krzyczę, nadeptując na śpiącego w krzakach człowieka.
- Co tu robisz? - pyta, odwracając na mnie wielką, porośniętą włosem twarz. - zabłądziłeś czy jesteś tu nowy?
Czy pod dalszymi krzakami leży więcej takich ludzkich tłumoków? Dobrze widze? Tak, stos szmat z prawej strony również podnosi na mnie pusty wzrok. Mokre kudły spływają mu po twarzy. Cofam się, nadeptuję na krzak i przewracam się w jego kłujące, mokre ramiona. Wręcz zapadam się we wnętrze krzaku. Oszołomiony, lezę tak chwile po czym zrywam się i biegnę, nie, przewracam się, nie, jednak idę, no dobra, raczej popylam na czworaka, ale mam nadzieję, ze nikt nie widzi. Byleby dalej od tego przeklętego miejsca! Przez krzak jestem jeszcze bardziej mokry i brudny, wyglądam jak chodzące nieszczęście, gorzej niż ci ludzie w krzakach, nic dziwnego, że wzięli mnie za kogoś z nich... c o t u s i ę o d p i e r d a l a ? Nic już nie rozumiem. Brry, przez chwilę wziął nade mną górę instynkt ucieczki, jakie to podłe uczucie. Biorę głęboki oddech, poprawiam koszulę, ale brzydzę się otrzepać spodnie z błota, plam od trawy też nie zlikwiduję. wyjmuje gałązki i zeschnięte liście z włosów i brody. Ogarniam się na tyle, że przypominam sobie ławkę, i park, i klucze, i siedzącą tam parę. jest już prawie całkiem ciemno, zimno to nie powiem jak, na pewno już poszli i mogę spokojnie szukać dalej! Jest nadzieja, ha, mówiłem, że sobie poradze! raźnym krokiem idę przez ulicę w stronę drugiego parku. Sataram się zapomnieć o tym, co zobaczyłem w pierwszym, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż tułacze się wredna mysl. Kim byli ci ludzie? Co tam robili? jak nisko tzreba upaśc, żeby spać po zimnych krzakach w jakiejś kupie szmat? I wreszcie - jak powinienem do nich podchodzić? Nie wiem, czy czuję pogardę, czy litośc, czy cokolwiek innego. Na pewno troche obrzydzenia, ale z drugiej strony coś ściska mnie za serce, nie pozwala tak tego zostawić, coś nie pozwala mi na p o g a r d ę. Nie nie nie nie nie, walcze z myslami, otrząsam się z nich, tak przy okazji trzęsąc się z zimna. Mam wrażenie, że płytki chodnika są z czystego lodu, chyba trochę już za zimno na moje stare, dziurawe trampki. Ale nastaiwnie ogolnie pozytywne. Dochodze do wspomnianej ławeczki i zamieram trampkami na betonie. Niech to szlag!! Oni ciągle tam siedzą, no ile można, ja się pytam, domu nie macie czy co? Powaleni ludzie, uparli się, zeby utrudnić mi życie, noż kurde. Serio? Nie macie nic ciekawszego do roboty niż siedzieć na ławce w parku? Życząc im dostanie wilka chowam się w krzakach i rozważam. Iśc znowu na bezczela? Nie mam siły. Potrzebuję wsparcia psychicznego pod postacią dużej ilości agresywnej muzyki. Zakładam słuchawki i przełączam na odpowiedni album. Już po pierwszych dźwiękach czuję, ze życie mi sprzyja. Przez osłonę krzaków widze, ze chłopak rozmawia o czyms gwałtownie z dziewczyną po czym wstaje i idzie w przeciwnym kierunku co ja. jest! Najbardziej irytujący element sie wyeliminował! Z dziewczyną jakoś sobie poradze. Śmiało wychodzę z krzaków na ścieżke i po raz kolejny podchodzę do ławki. Nie łapiąc kontaktu wzrokowego zaczynam rozglądac sie po okolicznych krzakach. Muzyka huczy mi w uszach. jest git, już prawie nie czuję jak jest mi zimno. W rytm perkusji wbija mi się coś dziwnego. Hm, jeszcze te krzaki. A moze pod ławką? Tum tum. bardzo fajny rytm. zaraz będzie wejście klawiszy...
Łup!
Nie doczekałem wejścia klawiszy. tajemna siła bezpardonowo wyrwała mi słuchawki.
Zaległa taka cisza, że aż skręciło mnie w żołądku i usłyszałem - gdzieś wysoko na szarym niebie - cichy śpiew jakiegoś ptaka.
Było tak cicho jak w zimowy dzień, kiedy z nieba lecą tylko malutkie śnieżynki i wszystkie domy na wsi wyglądają jak wycięte z pocztówki.
Było, kurde, dołująco i przygniatająco cicho.
Złapała mnie lekka panika. Przez tą ciszę.
Telefon się zepsuł? Słuchawki? Były nowe!
Zgarniam rozbiegane myśli i ogarniam wzrokiem otoczenie.
No tak, tu są moje słuchawki. Ta dziewczyna. Ta dziewczyna zabrała mi słuchawki. Serio. No dobra, nie do końca zabrała, po prostu próbowała coś do mnie powiedzieć dłuższy czas aż straciła cierpliwośc i chamsko zdjęła mi słuchawki z głowy. Byłem w porządnym szoku.
Bu! jak mogła mi to zrobić?
Nie mazgaj się, no. Zrób porządek z babą. Co za chamstwo.
Patrzę na nią z góry.
- Nudzi ci się czy co? - znajduję w repertuarze odzywek taką, która nie jest chamska i nie jest z internetu (chyba). - To chyba jednak moje słuchawki.
- Czego aż tak bardzo słuchasz?
Zapytała, ale chyba retorycznie, bo natychmiast nałożyła moje słuchawki i skrzywiła się. Najpierw z pogardą, potem zmieła wyraz twarzy, jakby się czegos bała. Szybko wyjeła je z uszu i pierwszym odruchem chyba chciała po prostu dac nogę, ale coś ją powstrzymało.
- Słuchasz tego cały czas? - zapytała - a wiesz, jaką to robi papkę z mózgu?
taaaa, słyszałem to milion razy.
- Tak, oczywiście, wiem, jak mogę słuchać takiego satanistycznego gówna, na pewno sam piekę czarne koty i latam na miotle - warknąłem - słucham tego bo mi się podobam rozumiesz? Ta muzyka w żaden sposób na mnie nie działa, to tylko trochę matematycznie ułożonych dźwięków!
- Zabawne. Tak lubisz tą muzykę i tak nisko ją cenisz? To po co w ogóle tego słuchasz?
- Masz do mnie jakiś interes czy nie?- Tracę cierpliwość. naprawde nasłuchałem się już dość pedagogicznych tekstów o mojej muzyce - Czy zaczepiasz mnie tak sobie, z nudów? Znajdź se jakąś robotę to nie będziesz się nudziła na tej ławce.
- Mówi człowiek, który siedział tu od rana.
- Ty też.
- Ja miałam cel.
- Podrywanie tego geja?
- To mój przyjaciel, pomagam mu poradzić sobie z depresją.
Zapaliła mi się czerwona lampka, ale nie mogłem uciekać bez moich słuchawek.
- Super, dalej ratuj świat, ale ja się do świata nie liczę, jestem niereformowalny, zły, zepsuty do głębi i pójde do piekła. Nie trać czasu i oddaj mi tego słuchawki.
Odwróciła się i usiadła na ławce. Moja dusza ucieszyła się, że będzie mogła jeszcze posłuchać jej mega estetycznego Czasami nie rozumiem tej części mnie...
- Chcę cię tylko poznać. Powiedzmy, ze też mam w tym interes.
 - taa?- usiadłem koło niej - to o ile się założyłaś w mojej sprawie?
 - O honor, cicho.
Aha. Więc stałem sie przedmiotem zakładu jakiś osobników. Mogę się założyć, że bab, kolega - gej z depresją na stówę by na coś takiego nie wpadł.
 - Jak masz na imię?
 - Nie mam. Wszyscy mówią na mnie Chora, tak im zostało z dawniejszych czasów. A ty?
 - Ja jestem Mars, z czasów, kiedy jeszcze rajcował mnie Kosmos.
 - Każdy chłopak chciał być kiedys astronautą?
 - Nie, większość wolała by zostać milionerami, ale ja byłem realistą.
- Dlaczego nie spełniasz swoich marzeń?
- Bo nie mam jak?
- A fizyki się uczysz?
- Niczego się nie uczę. Jestem złym uczniem.
- Z lenistwa.
- Nie, przez wrodzony idiotyzm. Szkoła nie jest dla mnie.
- Widziałeś kiedyś idiotę? - wkurzyła się
- Tak, codziennie w lustrze. Codziennie widzę masę idiotów. Właściwie nie spotkałem jeszcze mądrego człowieka, zakładając, że ktoś z tej rasy w ogóle moze być inteligentny.
Odpowiadałem na jej pytania. Czy ktoś już udowodnił naukowo, ze ludzie z łatwością mówią swoje sekrety obcym osobom, podczas gdy przy przyjaciołach nie chcą im one przejśc przez gardło? Jestem klasycznym tego przykładem.
- Liczysz na to, że przekonasz mnie do pilnej nauki? O to się założyłas? Że zrobisz ze mnie starannego, dobrego ucznia z ambicjami i planami na zycie? To brzmi, jakby wynajęła cie moja matka.
 - Chcę żebyś spojrzał na siebie z dystansem i zdał sobie sprawę, dokąd dążysz.
- Ale ja to świetnie wiem! Patrzę na siebie z bardzo daleka i widzę takiego chudego kolesia z kudłami na twarzy, próbującego stylizowac się na porządnego człowieka przez codzinne prasowanie jedynej koszuli jaką posiadam, obecnie zniszczonej do cna. Codziennie obserwuje, jak ten żenujący typ stara się zacząć dzień jak normalny człowiek a potem puszczają mu nerwy i niszczy wszystko co napotka na swojej drodze. Widzę nietypowego, destrukcyjnego typa do którego społeczeństwo nie ma zamiaru się przyznać i po cichu marzy, by wreszcie ze sobą skończył i nie wymagał płacenia mu zasiłku. Ale do tej pory ten nieudacznik jakoś zachował swoją godnośc człowieka, wiesz? A wiesz w jaki sposób? On ma po prostu wolną wolę, może robić co chce ze sobą ze swoim życiem, nie jest przygniecionym nudną robotą błaznem. Nie jest jak wszyscy, nie należy do tej szarej masy i wiesz co? To jego chyba najfajniejsza cecha. On nigdy nie prosi o pomoc. Zapamiętaj to. Jeżeli chcesz mi pomóc - no super, bajeczka, ale ja pomocy nie chcę i nie potrzebuję, z a w s z e radziłem sobie sam i t a k z o s t a n i e.
   Zamilkła, patrząc na mnie uważnie, po czym wstała.
 - A więc to nie ma sensu - powiedziała - idę do domu, i tak muszę zająć się dzieckiem.
- Dasz mi spokój na zawsze?
- Aż do czasu, kiedy sam poprosisz o pomoc. Mój adres: Wyszyńskiego 66 mieszkanie 7.
- Czyli na zawsze.
- słuchawki odda ci Tea w szkole.
- Wiedziałem, że ja znasz! - zawołałem - groziła mi, że naśle mi jakiś świrów!
Dziewczyna poszła, wybijając ślady glanów w mokrej ziemi. Miała taki piękny głos. A ja rzuciłem sie na kolana, szukając klucza.
Było cicho. Bardzo cicho. Byłem gotów puścić sobie muzykę z komórki, ale ta, z wrodzoną złośliwością przedmiotów martwych, akurat się rozładowała.
Było cicho. W całkowitej ciszy siedziałem na ławce, trzesąc się i szczękając zębami z zimna. Po godzinie zdrętwiały mi wszystkie kończyny, więc przespacerowałem się niezdarnie. Nie wiem, o czym dokładnie myslałem, a był to istny potok myśli, sytuacji i sprzeczności. Jakby całe wielkie armie biły się w mojej głowie. Widziałem je. Małe, jednokolorowe ludziki z bronią w mocnych rączkach ganiały po moich włosach, twarzy i kolanach. Budowały zasadzki, wyrywały się z nich, ginęły bohatersko, zdradzały się nawzajem, atakowały i uciekały. Czarne przeciwko białym. Zimno. Bardzo zimno. Czarne były zadowolone. Tak jest najlepiej, mówiły, jest w porządku. Świat już taki jest, nic na to nie poradzisz. Ty sam już taki jesteś, przeznaczenie jednych jest żyć radośnie i optymistycznie, drudzy muszą całe zycie iść w kierunku wielkiej, czarnej dziury w której na koniec znikną. I to są właśnie osobowości wybitne. Geniusz zawsze wiąże się z autodestrukcją. Jestem inny i dlatego muszę zginąć, więc chociaż niech zrobię to z honorem, do końca pewny siebie. Jestem sobą, może złym, ale własnym, nikogo nie naśladuję i nie staram sie przypodobać. Oni by chcieli, żebym był słaby. Zebym musiał skamlec o pomoc jak ci wszyscy mali ludzie, te marne istoty niezdolne do samodzielnej egzystencji które każdego muszą się radzić,w każdej sprawie. A zupa pomidorowa czy rosół? Co jest teraz bardziej w modzie? Jaki powiniem być? Do jakiej pracy mam iść? Nie radzę sobie, niech ktoś mnie uratuje, ah ah ah. Nagle białe przeprowadzają atak z dobrze zamaskowanych pozycji w moich jasnych włosach. O człowieku, serio podoba ci się takie życie? Nie zaczyna ci się to nudzić? serio, zostałes stworzony tylko po to żeby słuchać muzyki w zamglonym aprku? Moze pora spróbować czegoś nowego, skoczyć na głęboką wodę, zacząć jeszcze raz? gdzie twoja chęć przygody, potrzeba zmian, gdzie twój szeroki i otwarty umysł? gdzieś go zgubiłem w wędrówce przez życie. jako dzieciak byłem inny. Miałem jakąś pasję, chęć do życia, z własnej woli - tak, pamiętam, a miałem wtedy 10 lat najwyżej - kupowałem stare podręczniki do fizyki i astronomi i uczyłem się z nich, uczyłem się ich na pamięć strona po stronie, chłonąłem wiedze jak gabka. Co się stało z tamtym człowiekiem? Dorósł, zgorzkniał, pozbył się marzeń i złudzeń i tak trwa do tej pory... bezczynnie. Jak długo to jeszcze wytrzymam? jestem czynnym człowiekiem, muszę działać. Zanim jeszcze do końca popadłem w marazm, zajmowałem sie polityka, stąd choćby te naklejki. teraz już mnie to nie kręci... A przecież było fajnie. Dlaczego przestałem pisać, przestałem przychodzić na spotkania? Byłem przecież liderem, byłem wysoko, miałem szansę zajśc daleko w partii...
 I co ja z tym zrobię? nawet gdybym chciał się zmienić, jakim cudem? Jest noc, a ja siedzę mokry w ciemnym parku, bez szansy na powrót do domu. Nie mogę zadzwonić do żadnego znajomego, nie znam adresu Tey, zresztą, ja nie mam już znajomych ani przyjaciół. Stoję w martwym punkcie i czuję, jak zamarzają mi ręce i noc. Czyżby był przymrozek? jesienią to całkiem prawdopodobne... Nie mam siły chodzić, tylko tracę ciepło, siadam i staram się zwinąć jak najciaśniej. Niestety, jestem na tyle mokry że ten manewr powoduje tylko, że lodowate spodnie przylegają mi do nóg. Jak materiał moze być tak zimny? Muszę zająć myśli czymś innym....
 Poddać się?
.
.
.
 Poprosić o pomoc?
.
.
.
To już chyba byłoby zachowanie w ramach ratowania życia.
Mam sine ręce. Nagle zdaje sobie sprawę, że właściwie to chcę żyć.
.
.
.
Myśli płyną coraz wolniej, nie mogę ich pozbierać. Armie rozbiegły się. Jestem tu całkiem sam, tylko księżyc patrzy na mnie z góry. Ile nocy spędziłem gapiąc się na jego jasną twarz i marząc, że kiedyś postawię na nim stopę?
.
.
.
Jestem w dziwnym stanie. rozpadam się na dziesięć tysięcy kawałków w całkowitej ciszy. Daję radę wstać i iść w kierunku mostu.
  Wybrałem ten most już dawno temu jako ten, który najbardziej lubię i z którego kiedyś chciałbym skoczyć. Po prostu nadawał się do samobójstwa. Był przecudnie mroczny i z daleka od ludzi mogących mnie uratować. Stary most kolejowy dawno zamkniętej linii. Dochodzę do niego na autopilocie nie myśląc nic, ale kiedy siadam na barierce i widzę pod nogami bezmiar czarnej jak smoła wody przypomina mi się mój sen i czuje uderzenie gorąca. czy tutaj będzie tak samo jak we śnie? To najczarniejsza woda jaką w życiu widziałem.
.
.
.
W expresowym tempie spadam z barierki na deski mostu i biegnę, biegnę jak najdalej. jest mi zimno. jest strasznie zimno. Dokoła mojej głowy unoszą się białe tumany pary. Przebiegam kilka przecznic, wkurzam stojącego w oknie psa i straszę dziewczyny wracające z imprezy. W mdłym świetle latarni wyglądam pewnie na groźnego świra. Dobiegam do Wyszyńskiego, ale dopiero numer pierwszy. Biegnę dalej. To dwupasmówka, dokoła osiedle bloków z wielkich płyt, coraz bardziej tracę orientację w terenie. Zdyszany do granic możliwości zatrzymuje się dopiero pod numerem 60. Dwa bloki dalej, w głębi osiedla widzę wymarzone 66. Podchodzę tam ze ściśniętym gardłem.
 Na pewno tego chcę?
Jest mi zimno. strasznie zimno. W rozpaczy jestem pewien, że nie przeżyje tej nocy.
 Domofon nie działa, więc po prostu wchodzę. To pierwsze piętro. Przed drzwiami czuję jak ściska mi się żołądek, po czym jednym ruchem odrzucam wszystkie uczucia i z uczuciem towarzyszącym skazanemu na szafot pukam do drzwi.
.
.
.
Otwiera mi dziewczyna z pięknym głosem, trzymając na rękach małe dziecko z bardzo ciemnymi oczami.
- Jakiej chcesz herbaty?
Podejrzewałem raczej, ze usłyszę kpiące : a jednak przyszedłeś albo coś w tym stylu. jej pytanie totalnie wybija mnie z równowagi, zwłaszcza ze trudno myśleć o rodzajach herbaty kiedy człowiekowi zęby szczękają jak fortepian w czasie gry.
 Tak po prostu wchodzę do jej mieszkania. To kawalerka, najmniejsza jaką widziałem, całkowicie zagracona, ale bardzo sympatyczna. Centrum życia jest kuchnia. Kiedy woda się gotuje, dziewczyna kładzie dziecko do łóżeczka w sąsiednim pokoju i wraca do mnie z czarnym, męskim polarem. Czuję się mega dziwnie, ale nie mam siły protestować. To mieszkanie, ta kuchnia oblana ciepły światłem jednej żarówki bez klosza, wreszcie wszystkie wcześniejsze przeżycia działają na mnie znieczulająco. Pierwszy raz od kilku lat piję gorąca herbatę i nie czuję się z tym ani odrobinę źle. Nie istnieję w tym bałaganie. Jestem tylko taka plamą nicości na wysokim krześle.
  Wsłuchuje się w wielobarwną ciszę wielkiego bloku.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz