wtorek, 12 września 2017

Dlaczego trudno się rozdwoić




Nie wiem, czy każdy. Nie przeprowadziłam stosownego wywiadu. Napisze więc tylko o sobie, ale z głębokim przekonaniem, że wielu ludzi z mojego kierunku, z bratnich kierunków, po prostu wielu mniej–więcej humanistycznie wykształconych młodych ludzi podpisałoby się pod tym tekstem. Może po prostu nigdy się nad tym nie zastanawiali.
  Ja musiałam się zastanowić, bo los wygnał mnie na konwent (tak, przy okazji jest to wytłumaczenie mojej straszliwej nieobecności na blogu – się podróżowało). Czym jest konwent – każdy wie, a raczej każdemu się wydaje, że wie. Coś w stylu festiwalu fantastyki, a nawet jeszcze szerzej – popkultury. Nie, nie spotkanie mangozjebów którzy muszą gdzieś kupić naturalnej wielkości poduszkę ze swoją ulubioną postacią z anime. Konwent konwentowi nie równy, ten na którym ja byłam – Twierdza w Giżycku – z racji nietypowej lokacji zgromadził raczej ludzi nie bojących się zimna, ogniska i spania pod namiotem. (Odbywa się w twierdzy Boyen – cud miód dla miłośników militariów!) A mnie, poza hipotermią, obdarzył jeszcze refleksją na temat trudnej roli studenta polonistyki w popkulturze.
   Z jednej strony tkwisz w kulturze wysokiej i z nią wiążesz swoją przyszłość. Przecież jesteś (ciemną) przyszłością narodu, ostatnim człowiekiem czytającym Pamiętniki Paska, przechowujesz pamięć o Żmichowskiej, Kochowskim, Trzebińskim i innych, zapewne wartościowych, ale jakimś dziwnym trafem całkiem zapomnianych ludziach. Ty jeden wiesz, co miał na myśli Mickiewicz pisząc o czterdzieści i cztery (a raczej wie to twój profesor, a ty małpujesz po nim) i potrafisz wymienić po kolei trzy główne mity Wielkiej Improwizacji. A nawet, ośmielę się stwierdzić z drżącą klawiaturą, po roku, dwóch (trzech, czterech, pięciu) czytania tego, co ci kazali, twój gust zaczyna się mimowolnie kształtować. Już wcale nie śmieszy cię zachwyt profesora nad Konradem Wallenrodem, bo czytając o biednym rycerzu po raz piąty odkrywasz, że to całkiem.. interesujące. I ładne. I w sumie chwyta za serce. E, może przeczytam to jeszcze raz w weekend... Kiedy zaczynasz płakać (ze wzruszenia, nie ze strachu!) nad swoimi lekturami to nieomylny znak, że wsiąkłeś. Jakaś część ciebie przestała być współczesnym człowiekiem, a zaczęła mówić językiem Pana Tadeusza i czuć sercem człowieka oświecenia. Już nie gniewasz się na niezrozumiały styl tylko łkasz nad pięknem 13-zgłoskowca. Zaczynasz rozumieć głupie dylematy nieskalanych dziewic w białych szatach, które nagle przestają wydawać się niepraktyczne i zbyt łatwe do pobrudzenia. Bardzo wyraźnie czujesz gwałtowne emocje, które dobrotliwy autor zakrył masa konwencjonalnych, nienaturalnych słów. Tak, w literaturze pięknej są emocje! Krasicki pisał emocjonalnie, Kochowski wzrusza, Trembecki opowiadał przerażające historie! Naszpikujesz sobie głowę wszelkimi mądrościami, rajcują cię wielkie idee romantyków i cięta satyra oświecenia, zachwycają toporne, gotyckie rzeźby i głębia dialogu mistrza Polikarpa ze śmiercią. Przyzwyczajasz swój gust do książek najwyższej klasy, najlepszego wiersza, genialnie dobranych słów. Po czym wracasz na wakacje i postanawiasz przeczytać coś ,,dla rozrywki".
   O laboga, niebo wali ci się na głowę. Jakim cudem mogłeś kiedyś lubić Wiedźmina? Przecież to ma tyle błędów. Przesłania poszczególnych opowiadań w sumie niewiele się różnią. A książki postawione jeszcze niżej? Przerażają cię pseudosłowiańskie romanse z topornymi scenami erotycznymi, fantastyka naukowa cienka jak barszcz i naukowa jak buraki, płascy bohaterowie, dialogi przypominające twoje pijackie bredzenie. Ale przecież miałeś odpocząć, a nie nadrabiać listę lektur (co w końcu i tak z rozpaczy robisz, bo uzależniłeś się od pochłaniania dwóch książek dziennie). A przede wszystkim – ty lubisz popkulturę! Interesujesz się tym! Owszem, masz straszne zaległości w ulubionych komiksach internetowych, Wiedźmina na pewno nie odpalisz, bo spiracony Ilustrator zajmuje ci za dużo miejsca a w kinie nie byłeś od roku (ale za to czytałeś recenzje wszystkich pojawiających się filmów, więc jesteś prawie na bieżąco). Co tu dużo mówić, ciężko jest. Połowa twojej osobowości tkwi w romantyzmie, a druga próbuje być porządnym człowiekiem XXI wieku i założyć wreszcie konto na Netflixie. Czy to w ogóle da sie połączyć?
   Na szczęście popkultura jest bardzo szerokim pojęciem. Po przejrzeniu całego Internetu dwa razy i przemaglowaniu kilku znajomych wiesz już, jakie były w tym roku najlepsze filmy i książki, a  czego pod żadnym pozorem nie ruszać. Może nawet ktoś ci pożyczy laptopa, bo tego Ilustratora to szkoda trochę usuwać. Możesz odświeżyć sobie klasykę fantasy – już z punktu widzenia człowieka ,,obytego" – i odkryć, jaki geniusz wcześniej umykał twojej nieostrożnej lekturze. Przeczytać ponownie Hobbita i zrozumieć, że to może być temat twojej pracy licencjackiej. Są autorzy, których doceniają nawet profesorowie – choćby Tolkien, Lem, Dukaj, Pratchett. A przecież wakacje to idealny czas aby zmierzyć się z trzema tomami Lodu Dukaja. Albo z całością twórczości Lema, chociaż do tego zadania potrzebujesz kogoś, kto będzie cię co pewien czas ściągał na ziemię.  
    Popkultura nie jest gorsza od tak zwanej kultury wysokiej. To bardzo ważne stwierdzenie, którego zawsze będę bronić. Jest po prostu całkiem inna i jeszcze nie zweryfikowana przez historię, więc o wiele trudniej trafić w niej na perełki, a bardzo łatwo ugrzęznąć w syfie źle używanych przymiotników.  Często jest czytana naprawdę tylko dla rozrywki, co generuje problemy – chciałoby sie pójść na spotkanie autorskie z ulubionym twórcą, ale przecież ja go czytam tylko dla beki. A co jeżeli traktuje swoją twórczość śmiertelnie poważnie, a ja mu wyskoczę ,,czytam pana żeby sie odmóżdżyć przed studiami"? Ludzie siedzący w popkulturze zazwyczaj siedzą tylko w niej i z przerażeniem patrzą na delikwenta, który ośmielił się lubić też coś innego. Dlatego trudno połączyć te dwie kultury. Trzeba wciąż tkwić w rozkroku i mieć nadzieję, że żaden z brzegów nie zacznie się nagle oddalać i nie będziesz musiał wybierać, na który wskoczyć, a któremu dać zniknąć.
*

Na szczęście są konwenty, czyli nic innego jak generator niesamowitych i inspirujących ludzi udowadniających ci, że można łączyć nawet najbardziej absurdalne rzeczy i dobrze się przy tym bawić. Wiem, że nie wszystko jest możliwe, ale mam nadzieję, że w moim polonistycznym życiu zawsze będzie miejsce na zdrowy łyk popkultury.  

Na zdjęciu kolekcja mojej mamy Światy równoległe. Od razu widać, kto mnie zaraził fantastyką...

8 komentarzy:

  1. Mnie akurat lektury wciągały praktycznie od zawsze, zatem i wzruszały. Nie rozumiałam więc narzekania na nie, czy na "dziwne" monologi postaci. Ale poza lekturami w czasach szkolnych (bo obecnie studiuję) niewiele czytałam, więc może zaczęłam sobie trochę wyrabiać taki gust, zdarzało mi się też np. podebrać starszemu bratu lekturę itp. A po przeczytaniu Pana Tadeusza to faktycznie rymy aż same się potem tworzą!
    Lubię więc poczytać coś z górnej półki, ale poza tym gustuję także w czymś bardziej pospolitym, zwłaszcza w kryminałach. I właściwie podoba mi się ta różnorodność, nie chciałabym zamykać się na żadną ze stron. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja należę raczej do umysłów ścisłych, więc niewiele mam do powiedzenia w tej kwestii. Ale przyjemnie się czytało, jakby nie było. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Umysł ścisły nie oznacza dożywotniego zakazu na literaturę piękną, tak samo jak umysł humanistyczny nie zabrania lubić matematyki :) To tylko kwestia chęci, nie pomniejszaj możliwości swojego umysłu bo się zdemotywuje biedak :)

      Usuń
  3. Trwanie pomiędzy jednym a drugim nie jest niczym złym :) Im więcej w człowieku jakichś sprzeczności, tym bardziej jest ciekawszy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś w tym jest. Odkąd sięgam po książki z trochę, nazwijmy to, wyższej półki, kiedy wracam do niegdyś ukochanych young adult, trudno mi się przestawić i widzę o wiele więcej wad :') Jednak nie zmienia to faktu, że lekkie książki przecież też bardzo lubię. Literatura to również rozrywka.
    Właściwie zauważyłam ostatnio w moim doborze lektur (dość chaotycznym, bo sięgam po wszystko, co mnie zaciekawi, czy to fantasy, czy to non-fiction, czy to dziewiętnastowieczna obyczajówka, czy to poezja; tyle rzeczy mnie interesuje, jest tyle wspaniałych książek do przeczytania!) pewną prawidłowość: przeplatam sobie książki poważniejsze książkami lżejszymi. Na przykład jakiś czas temu pochłonęłam radośnie ,,Szóstkę wron" i mimo jej wad, mimo naiwności, bawiłam się przednio. Potem były wiersze Emily Dickinson, których do niczego nie porównuję, bo dla mnie to jest absolutne arcydzieło, to poezja, która idealnie trafia w moją wrażliwość i kiedy ją czytam, to aż mam ciarki i serduszko mi szybciej bije, jest niesamowita. Potem jeszcze ,,Czterdzieści i cztery" Piskorskiego (które akurat, jak wiesz, było trochę rozczarowujące). Potem ,,Małe życie" i opowiadania Karen Blixen. I tak to idzie.
    Mimo że czytam odkąd nauczyłam się rozszyfrowywać literki a głęboką miłość do wszelkiego rodzaju opowieści żywię praktycznie od zawsze, to jest multum, multum rzeczy, których nie przeczytałam, a chcę. No bo przecież właściwie wszystko przede mną. I mimo że lista fantastycznych książek do przeczytania rośnie w zastraszającym tempie, że aż sama się w tym gubię, że mam duże czytelnicze zaległości, że tonę pod stertą nieprzeczytanych książek, kupionych (bo okazja była! Bo ta książka patrzyła na mnie tak, że musiałam ją kupić!) i z biblioteki, to jest to tak niesamowicie ekscytujące. To tak niesamowicie ekscytujące, że tyle fantastycznych czytelniczych przeżyć przede mną.
    Wiele klasyków uwielbiam, ,,dziwny" język mi nie przeszkadza i masz rację - w nich jest przecież tyle emocji! Potrafią wzruszać, potrafią bawić, potrafią wciągać. Chociażby znienawidzony przez tylu ,,Pan Tadeusz" - mnie urzekło piękne portretowanie przyrody i spora doza dystansu i ironii do własnych bohaterów, nawet leciutka satyra (?). W ogóle nigdy nie miałam szczególnego problemu z lekturami (nie licząc ,,W pustyni i w puszczy", ,,,,Szewczyka Dratewki", którego bezlitośnie ośmiałam, wykpiłam i oplułam w drugiej klasie podstawówki :')) jako takimi, przeciwnie, często w ten sposób trafiałam na świetne książki (,,Buszujący w zbożu", ,,Władca much", ,,Folwark zwierzęcy" ♥).
    ,, Popkultura nie jest gorsza od tak zwanej kultury wysokiej" - DOKŁADNIE! To przykre, że ludzie albo siedzą po uszy w kulturze popularnej i nie wyściubiają z niej nosa, dziwnie patrząc na tych, którzy sięgają też po coś innego, albo uważają, że tylko kultura wysoka coś znaczy i z politowaniem zerkają na miłośników fantastyki albo seriali.
    Ten komentarz jest bardzo chaotyczny pewnie :')
    Pozdrawiam ciepło!
    P.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja sobie wypraszam: "mangozjeb" to fan jak każdy inny, nie zależnie czy jest się fanem literatury polskiej, fanem amerykańskich filmów, czy japońskich komiksów. :) Nie mówcie błagam "mangozjeby", czy ja muszę mówić "książkozjeb" lub "filmozjeb"? :)
    Powiem Ci tak, to trochę kontrowersyjny tekst, bo wielu z nas czytających może się poczuć przy Tobie "zwyczajnym człowiekiem", natomiast rozumiem Twoje myślenie, miałam podobnie z muzyką i popkulturą, a raczej mylonym z nią, zainteresowaniem Japonią. Gdzie dla mnie najważniejsze są język, rozmowa z drugim człowiekiem z krańców świata, wymiana kulturowa i podróże, co raczej mija się z popkulturą, która obecnie kręci się wokół anime, mangi, seriali i cosplay(ów)... O muzyce nie wspomnę, bo zwyczajnie nie słucham radia i nie wiem co jest teraz "modne w słuchawkach" (wiem że lama w pokoju xD), ale popkultura...
    Nie rozumiem kształtowania się jej w odniesieniu do książek. To znaczy rozumiem. Fakt faktem odmóżdżające książki typu "Wiedźmin" do niej m.in. należą, ale że nie stał się nią właśnie np. "Pan Tadeusz"? Przecież każdy to czytał, a przynajmniej powinien lub wie o czym to było (ja, ty, tysiące przyszłych maturzystów, obecnych studentów, nasi rodzice, dziadkowie...). W związku z tym, że każdy to czytał, to powinno być to swego rodzaju "popkulturą polską", bo o to w tym chodzi, "kultura masowa" - masowo czytany powinien być "Pan Tadeusz" w szkołach, cała Polska powinna go znać. A jednak tak nie jest.
    Uważam, że zarówno kulturę masowa jak i elitarną, każdy powinien doświadczyć. Żeby wiedzieć co jest dla niego dobre, co lubi, czy być może nie zmieni frontu, a nuż opera będzie ciekawsza od koncertu popowego?
    Bardzo ciekawy tekst, mnie on zastanowił, ale podeszłam do tematu z trochę innej strony.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Akurat dla mnie ,,mangozjeb" to określenie pozytywne, tylko bardzo mocne :) Tutaj użyłam go po prostu jako stereotypu, bo fani mangi i anime są chyba najbardziej dręczeni przez niezrozumienie ogółu (widziałam na tegorocznym Coperniconie dziewczynę z pięknym napisem na koszulce ,,To nie są pier#*$one chińskie bajki").
    Myślę, że ,,Pan Tadeusz" nigdy nie będzie należał do popkultury, bo ona zmienia się zbyt szybko. Potrzebuje ciągle nowych rzeczy, a przynajmniej - współczesnych, pisanych w duchu popkultury. Więc nawet gdybym wszyscy go czytali i kochali (bo samo czytali nic nie da, zaraz potem jest ,,i zapomnieli") raczej nie pojawiłby się na konwentach (chociaż jest to ciekawa wizja, chciałabym zobaczyć te tłumy w cosplayach Zosi :D)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdecydowanie dobrze trafiłaś z tym postem. Myślę, że to stanie w rozkroku to w ogóle taka trochę metafora życia, w którym zawsze znajdą się dwie drogi, z których życie każe wybierać tylko jedną, a ty niekoniecznie masz ochotę się na to godzić. Ja za Panem Tadeuszem nie przepadam, przy takich ksiazkach nie płaczę, ale rozumiem piękno i zdecydowanie doceniam ludzi, którzy widzą w tych książkach więcej ode mnie.

    OdpowiedzUsuń