Od kiedy zaczęłam mniej
więcej świadomie kształtować swoją biblioteczkę i opanowywać swój zapał
kupowania książek, męczy mnie sprawa wybierania wydań.
Na początku
jest tak, że kupujesz książki, które są tanie, modne albo akurat wpadną ci w
rękę. Po wyrzuceniu kolejnej partii takich kupionych bez sensu kryminałów czy
romansideł zaczynasz myśleć nad tym, na co wydajesz pieniądze. Na tym etapie
kupujesz właściwie tylko to, co już kiedyś czytałeś albo ma naprawdę świetne
recenzje. Kupowanie w ciemno nie wchodzi w grę, najlepiej żeby były to książki,
do których będziesz wracać całe życie i przekażesz je dzieciom. Tu następuje
kolejne rozczarowanie: ukochane Biesy nabyte w antykwariacie rozpadają
się po dwóch otwarciach, innego tomiku nie da się czytać, chyba że z lupą, a
połowę książek oprawiasz w papier do pakowania prezentów, bo nie możesz znieść
ich okładek. Oto nadszedł ten etap wtajemniczenia, w którym zaczynasz martwić
się o wydanie.
Mnie dopadło
to na drugim roku specjalności wydawniczej, kiedy wiem już mniej więcej, jak
dobrze wydana książka powinna wyglądać. Wiem jak ważne są marginesy,
interlinie, stopień i krój pisma, umiem poznać dobrą szarość i określić ilość
światła. Razem ze wzrostem wiedzy zwiększają się moje wymagania. Nie chcę już
kupować książek, które są klejone, cuchną PRL-em na kilometr, ledwo można
dopatrzeć się w nich marginesów, mają niewygodne formaty czy złą edycję.
Naoglądałam się ładnych i praktycznych projektów Tomaszewskiego i marzę, żeby
trafiać na takie książki w ,,prawdziwym", księgarnianym życiu. I tu zaczynają
się schody.
Dobrze
wydane książki istnieją. Tylko, jak za każdą dobrą rzeczą, trzeba się za nimi
nalatać. Za wzrostem twojej specjalizacji w danej dziedzinie zawsze następuje
wzrost twojego biegania za owym przedmiotem. Idąc w góry pierwszy raz zakładasz
zwykłe adidasy, koło dziesiątego kupujesz pierwsze lepsze buty z Decathlonu, po
kilku latach przeszukujesz miliony stron z opiniami, obmacujesz kilkadziesiąt
egzemplarzy i sprowadzasz jakieś cud-trepy z zagranicy. Tak samo jest z
książkami. W końcu przestają ci wystarczać Empik i Matras, a chciałbyś coś
dobrego, solidnie zrobionego i gustownego. Tak, to ten smutny czas ruszenia
czterech liter z domu (albo właśnie usadowienia przed laptopem) i długich,
mozolnych poszukiwań.
Wiekowo
dzielę polskie książki na cztery kategorie – najnowsze (te wydane już w XXI wieku, a najlepiej nie na jego samym początku), szalone lata 90' ( i początek
obecnego stulecia), przerażający PRL i dawne dzieje. Z dawnych dziejów mam
najmniej książek i są to już raczej zabytki niż coś do czytania. Raczej nie
opłaca się ich kolekcjonować, chyba że tak jak ja jesteś historycznym świrem i
świadomość posiadania czegoś starego wynagradza ci stratę pieniędzy i miejsca
na półce. Praktycznie jednak do niczego się nie nadają, zwłaszcza jeżeli
mieszka się a takich terenach jak ja i zdobywa głównie niemieckie dzieła
pisane frakturą.
Przerażający
PRL królował w moim domu rodzinnym. Książki drukowane tak, by z góry zniechęcić
lud pracujący do czytelnictwa. Klej robiony chyba na bazie śliny. Jednostajnie,
słabo zadrukowane okładki. Mi kojarzą się z dzieciństwem, ale muszę przyznać,
że poza ilustracją książkową, PRL nie oferował w tej dziedzinie nic dobrego.
Niestety, takie książki przeważają w antykwariatach i sprzedaży z drugiej ręki,
przez co królują też na mojej półce.
Szalone
lata 90' w dziedzinie książek jeszcze się właściwie nie skończyły. Zaliczam do
nich te wszystkie błyszczące, powalone grubymi warstwami lakieru okładki, te
stylizowane na ,,podpalone" kartki, te efekty typu ,,podstawowy kurs
Photoshopa". Na takie książki trafiam rzadko, bo rzadko czytam romansidła
z kiosku.
Na końcu
wreszcie porządne, staranne wydawnictwa współczesne. Książki z d2d, Karakteru,
Czarnego, nowsze z Wydawnictwa Literackiego. Część z nich to rzeczy ,,do
czytania", jakaś klasyka (polowałam ostatnio na Dostojewskiego z WL, ale
mnie rozczarował). Część jest totalnie niszowa, jakieś pozycje o typografii,
grafice, historii książki (czyli moje zawodowe zagadnienia) ale też z innych
dziedzin popularnonaukowych. W każdym razie nie są to książki, które kupuje się
do pociągu. Zwłaszcza że przy okazji można by naruszyć ich piękne okładki...
*
Edit po Targach Książki:
potwierdziły one właściwie moje przypuszczenia. Nie zobaczyłam zbyt wiele na
sali z literaturą popularną, ponieważ tłok był wręcz apokaliptyczny. Obmacałam
jednak moją wymarzoną serię dzieł Dostojewskiego z WL i przeżyłam wielkie
rozczarowanie. Mimo świetnych okładek, wszystkie tomy z serii miały za mały
wewnętrzny margines, przez co nie dało się ich wygodnie czytać w ręku. Do tego
,,Bracia Karamazow" byli w tłumaczeniu, którego nie znoszę, a dodawanie
ich z innej serii wydawało mi się złym pomysłem. Smutno wycofałam się do sali z
wydawnictwami uniwersyteckimi, gdzie chociaż mniej więcej dało się przejść,
oddychać, a jak miałeś dużo szczęścia, to nawet przystanąć przy jakiś
książkach. Przy stoiskach d2d i Karakteru z trudem powstrzymałam się przed
kupieniem a) książki, którą już mam, ale w domu rodzinnym, a chciałabym
częściej na nią patrzeć b) książki, która mnie nie interesuje, ale jest ładna
c) książki, która mnie interesuje i jest ładna, ale strasznie droga i nie wiem,
czy kiedyś mi się przyda. Ładne książki są naprawdę straszna pokusą, a coraz
więcej wydawnictw zaczyna sobie chyba zdawać sprawę z nowych trendów w
projektowaniu. Prawie że nie widać graficznych potworków (z typograficznymi
jest zawsze gorzej, ale też większość książek, które macałam, wydawała się być
przyzwoicie zrobiona). Nawet (a może zwłaszcza?) małe, niszowe wydawnictwa
zaczynają dbać o estetyczny poziom tego, co wydają. Pomijając książki
historyczne, które niestety wciąż są potworkami i przez to konsekwentnie ich
nie kupuję (chociaż przy tej gigantycznej Heraldyce... mocno się
zastanowiłam). Ostatecznie wróciłam z Targów ze strasznym bólem głowy, mapą
Gorców (tak, wydawnictwa mapowe też tam były!) i dziełami zebranymi Conrada z
serii Ossolineum. To moja pierwsza całkiem nowa BN–ka, więc jaram się nią
niesamowicie. Zwłaszcza, że dostać ładnego Conrada to sztuka. Macałam Jądro ciemności z WL, ale było tak napompowane, że aż biło po oczach. BN może nie jest idealne,
ale to porządne, stonowane książki i wiadomo, czego się po nich
spodziewać.
Spontaniczne
kupowanie książek stanowczo mi nie wychodzi. Mam jednak nadzieję, że moja
ostrożność zostanie kiedyś wynagrodzona i znajdę to jedyne, idealne wydanie
Dostojewskiego. Nie warto kupować książki, która nam się nie podoba albo jest
tak źle zrobiona, że jej czytanie będzie nas męczyć. Skoro chcemy jeść
wartościowe i starannie przyrządzone produkty czy kupować ubrania dobrej
jakości, to czemu mamy pozwalać sobie na złe książki?
Na zdjęciu mój nowiutki Conrad, jeszcze w folii, plus urocza torebka którą do niego dostałam. Zdjęcie niezbyt ładne, niestety, bo robione przy sztucznym świetle.
Też przechodziłam te etapy kupowania książek. Cieszą mnie pięknie wydane książki i czasem nawet jeśli mam dany tytuł, to i tak skuszę się na wydanie bibliofilskie.
OdpowiedzUsuńA ja teraz mam wielki sentyment do książek takich właśnie starych, które kupowała jeszcze moja babcia :) mają swój niepowtarzalny urok :)
OdpowiedzUsuńMega! Gdybym miała jakąś książkę po babci to też bym jej strzegła jak oka w głowie, cudna pamiątka.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńStrzegę :) za to mój mąż ma "Żywoty świętych" z 1936 roku :)
UsuńBardzo ciekawy post :-) Czytałam ogromnie zaintrygowana i zaciekawiony :-) Przyznam, że... kupuję książki za grosze w antykwariatach (dosłownie 50 groszy, 1 zł) i nie zwracam uwagi na wydania :-) Liczy się dla mnie przede wszystkim treść!
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam na targach książki, ale może się kiedyś wybiore.
OdpowiedzUsuńJa książek nie kupuję, bo i tak do nich nie wracam. Jedyne książki, które czytałam więcej niż jeden raz to "Harry Potter". Zdecydowanie bardziej wolę kupować płyty.
OdpowiedzUsuńU mnie wygląd książki to podstawa i jak już idę do biblioteki to przede wszystkim wybieram takie lektury, które da się czytać. Jak litery są za małe, czy marginesy praktycznie nie istnieją, to je odkładam, bo wiem że czytanie tego będzie męczarnią, a mój wzrok bedzie mnie nienawidził.
Ja zazwyczaj kupuję książki w księgarniach. :)
OdpowiedzUsuńNa pewno zostanę z Tobą dłużej i dołączam do obserwatorów. ♥ Pozdrawiam!
Zapraszam do siebie
http://recenzjella.blogspot.com
W pełni Cię rozumiem! Od paru lat mieszkam w Danii i dość długo bazowałam głównie na czytniku. W tym roku postanowiłam że już czas zacząć gromadzić książki fizyczne do domowej biblioteczki. Wiedziałam że mają to być książki które uwielbiam + nowe pozycje autorów których lubię + nowości które na jakieś 95% mi się spodobają. Podstawowym warunkiem było to że książka ma być wydana ładnie i dobrze, mam dość paskudnych polskich wydań które wołają o pomstę do nieba! Chwilami nie jest łatwo, w dalszym ciągu brakuje mi paru pozycji na półce głównie dlatego że nie podobają mi się dostępne wydania.
OdpowiedzUsuńbooklicity.blogspot.com
ja książki pożyczam. Nie kupuję, dostaję w prezencie, no dobra, kucharskie kupuję bo wiem,że skorzystam drugi raz ;) Mam tak wielką domową bibliotekę, że wrócę do kupowania jak będę mieć swoje mieszkanie i swoją własną bibliotekę, czyli osobny pokój dla książek ;;)
OdpowiedzUsuń