Mam nadzieję, że wybaczycie mi kolejny błahy temat. Na
swoje usprawiedliwienie dodam, że poprawiałam to zdanie trzy razy, zanim
wszystkie litery wskoczyły na właściwe miejsce. Nie chcę myśleć, co by się
stało gdybym spróbowała napisać coś na poważnie. Wakacje bardzo źle wpływają na
mój intelekt, który nie znając takiego słowa jak ,,odpoczynek" traktuje je
jako czas marazmu, końca i powolnego upadku.
Na szczęście są książki. Najlepszy
ratunek w każde wakacje, zwłaszcza te dawne, które były właściwie nudnym
odpoczynkiem od nudy szkoły. Brało się wtedy rower – jesteśmy w końcu na
wsi – i jechało ogołocić najbliższą bibliotekę z zapasu głupich książek dla
nastolatek. Nie żebym je lubiła, po prostu wakacje wymagały czegoś adekwatnego,
czegoś, co również kojarzyło się z nieproduktywnym leżeniem na plaży,
obrzydliwym obozowym romansem i przypalonymi dziewczynami w krótkich topach.
Zresztą, nie treść była ważna, a raczej sposób czytania. Specjalny, wakacyjny
sposób który najprościej mogę nazwać kompulsywnym pochłanianiem.
Na pochłanianie
potrzeba całego dnia. Czytasz nieprzerwanie, czasami tylko schodząc z łóżka po jakieś
proste produkty spożywcze. Przestajesz liczyć się dla otaczającego cię świata –
istnieje tylko świat książki. Dlatego najlepiej czytać tak serie, żeby się przypadkiem
za szybko nie skończyła. A niebezpieczeństwo było duże, zwłaszcza od kiedy
nabrałam odpowiedniego tempa. Bo to nie jest tak, że świat pochłania cię
najlepiej kiedy czytasz literka po literce, uważnie odtwarzając wszystkie sceny
w głowie. Pochłanianie przypomina trochę definicję ,,żłopania” u Pratchetta –
to tak jak picie, ale więcej się wylewa. Czytasz nieuważnie, cały czas tracąc
jakieś mniej znaczne słowa, linijki, akapity, rozdziały... Kiedy następuje opis
ogrodu, z góry wyobrażasz sobie jakąś trawiastą polanę i omijasz ten akapit, a
potem jesteś bardzo zdziwiony, kiedy bohater robi coś w altance, której w twoim
planie nie było. Zresztą heloł, to już jest bardziej twój bohater niż autora –
ma robić co ty chcesz, zginąć lub nie zginąć według twojej woli, najwyżej
ominie się ten akapit. Może właśnie z tego szalonego sposobu czytania wychodzi
chęć stworzenia czegoś własnego? Zawsze marzyłam, by ktoś o moim świecie czytał
tak jak ja w te długie, wakacyjne dni. A potem zasypiając kłócił się i tworzył –
to powinno pójść tak!
Nie wiedzieć
czemu, najlepiej nadają się do tego książki fantasy i historyczne. Aż się proszą
by porzucić bezpieczną przystań łóżka i jak na ilustracjach dla dzieci
pożeglować z kanapą marzeń przez nieznane oceany (nie wiem gdzie widziałam tą
ilustrację, ale była prawdziwa!) Oferują to, co zawsze chciałbyś robić, więc
zaczytujesz się i zapominasz, że nie robisz. Najlepsze jest zawsze połączenie –
ach te badziewne fantasy w świecie pseudośredniowiecza! Ile wakacyjnych dni
spędziłam walcząc w bitwach z elfami, wspinając się na wieże i obserwując
mojego mentora strzygącego włosy tępym nożem (mam absurdalną pamięć do takich
głupot). I jak tu potem być grzecznym dzieckiem i dobrym uczniem? To lepiej
dorwać kolejny tom serii i czytać... kolejny dzień, i kolejny, w końcu tydzień
ma wiele dni, a wakacje jeszcze więcej. Nie widzieć rosnącej góry śmieci, włosy
spiąć, bo jednak brudne są o wiele bardziej irytujące od czystych. Utknąć
gdzieś na zamku jak w swoim gnieździe i nie wyłazić, omijając coraz większe
akapity przygód, bo przecież to nie one są ważne.
Ten dość irytujący,
wakacyjny sposób czytania uruchamia mi się po części też na studiach, a
dokładniej tuż przed kolokwium z danej epoki, przed którym próbuję w kilka dni
nadrobić... no właściwie wszystkie lektury. Pochłaniam jedną za drugą i
trzeciego czy czwartego dnia łapię się na tym, że myślę jak człowiek
oświecenia, staje się deistą, szukam w szafie długiej sukni i mam ochotę zwymyślać
jakiegoś fircyka. Nagle język przestaje być jakimkolwiek problemem, pompatyczne
zwroty stają się przezroczyste a ja absolutnie nie rozumiem, jak mogła mi się
nie podobać Malwina, przecież to taki wzruszający romans!
Tyle że w roku
akademickim jest do czego wracać. Dumasz sobie wraz z Kordianem nad wartością
marnego życia kiedy jest się prowadzonym na rozstrzelanie a tu kumpel pisze z
ofertą nie do odrzucenia zawierającą alkohol i śpiewanie szantów. Więc wciągasz
te spodnie, które nie są dziurawe i idziesz, i już niedługo zamiast plutonu
egzekucyjnego widzisz szyld Starego Portu. W roku akademickim życie jest na
tyle interesujące, by stanowić poważną alternatywę dla świata książki. Wręcz
sugeruje, by stare gderanie ,,życie to nie książka” rozumieć w przewrotny
sposób: tak, moje życie jest ciekawsze. A bohaterowie stanowczo lepiej
wykreowani.
Jednak wakacje
nie dostarczają tylu wrażeń. Zwłaszcza wakacje w twojej wsi, która nagle
zrobiła się obca, z daleko od znajomych, którzy porozjeżdżali się do swoich
domów rodzinnych. Takie wakacje aż się proszą, by zapełnić je tęsknotą za
lataniem z mieczem po lasach. Książki tylko czekają, aż będziesz znudzony,
bezradny albo chory żeby całkowicie zawrócić ci w głowie. Masz grypę i od
tygodnia siedzisz na antybiotyku? Więc poczytaj o rycerzach, którzy ze strzała
w głowie biegają, czołgają się i wykonują masę symbolicznych gestów (pozdrawiam
Rolanda). Leżysz ,,złożona nagłą niemocą” i nie możesz wstać z łóżka bez bólu?
Poczytaj o wyczerpujących biegach przez las, jeździe konno i wędrówkach przez
nieznane kontynenty! Książki zawsze oferują to, czego akurat nie masz i
sprawiają, że tęsknisz za tym jeszcze bardziej. Co z tego, że za tydzień
wstaniesz zdrów i pojedziesz do lasu powalczyć na miecze z jałowcem. Teraz nie
możesz, więc zaczytaj się. Póki czytasz nie pamiętasz o bólu, więc lepiej żeby
to była długa seria. I tak w końcu się obudzisz – z dziwną świadomością, że nie
wiesz kim właściwie jesteś, a jeszcze większym problemem jest ustalenie z całą
stanowczością, że twój świat realny jest bardziej realny od tego z książki. I w
ten sposób z pochłaniania już tylko jeden krok do filozofii (która pochłonie
ciebie).
Jak byłam w wieku nastoletnim chowałam się w gąszcz kwiatów w ogrodzie podczas wakacji u babci lub siadałam na schodkach ganku i czytałam jedną książkę za drugą. Niezapomniany czas:)
OdpowiedzUsuńChciałabym mieć taki dzień (albo najlepiej tydzień) na totalne lenistwo i nic nie robienie, tylko czytanie ;) ah, marzenie ściętej głowy :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że to się da zorganizować :) W końcu ludzie organizują sobie np. tygodniowe wczasy w Egipcie. Tygodniowe wczasy na własnej kanapie na pewno też są do osiągnięcia!
UsuńJeśli mam wybrać najbardziej nielubiany gatunek książek to stawiam na fantasy i historyczne właśnie :( Najlepiej wchodzą mi kryminały/thrillery oraz młodzieżowe odmóżdżacze ;D
OdpowiedzUsuńJako osoba bojąca się nawet bajek nie umiem się wypowiedzieć na temat kryminałów, przykro mi :D
UsuńZawsze w wakacje chodziłam do biblioteki i wracałam z całą górą książek. Tym razem zrobiłam tak samo. Nie wiem tylko kiedy to przeczytam.
OdpowiedzUsuńCałkowicie to rozumiem. Człowiek po iluś tam koncertach i imprezach, już tak nie przeżywa danej rzeczy jak wcześniej. Jarre to w sumie trochę dinozaur, ale nie sprzed stu lat :D W sumie juz trochę ma lat. W internecie nawet określili jego koncert jako: "techno party dla plus 50", ale ja nie uważam, żeby tak było.
OdpowiedzUsuńJa jak byłam mała to latałam po polach i wspinałam się na drzewa. :) Rower to do tej pory lubię!
OdpowiedzUsuńJa też w wakacje zazwyczaj obawiam się, jak to teraz mój mózg zamiast się regenerować - by być później pełnym sił - raczej zwyczajnie ubożeje w różnego rodzaju informacje czy traci na umiejętnościach choćby tego składnego pisania. Jednak czytając książki już lepiej czuję się pod tym względem, bo zawsze w jakiś sposób zmuszają do myślenia. Chociaż to jeszcze może zależeć trochę od gatunku. W końcu tyle osób wydaje teraz książki, że ich poziom jest mega różny. Jeśli jednak chodzi o mój sposób czytania, to bardzo rzadko zdarza mi się omijać jakiekolwiek zdanie, choć sama średnio przepadam za przydługimi opisami. Po prostu boję się, że zwyczajnie przegapiłabym coś ważnego. A i rozumiem to, że jak człowiek naczyta się jakiegoś typu książek - np. tych z określonej epoki - to faktycznie może zacząć pojmować świat w taki specyficzny sposób czy nawet podobnie się wyrażać. Ale to fajne uczucie, że literatura pozwala nie tylko przenieść się w inną rzeczywistość podczas samego czytania, ale do pewnego stopnia również i później. ;)
OdpowiedzUsuńOmijanie zdań to zły nawyk wynikający właśnie chyba z tego, że uważam treść danej książki za zbyt mało ważną, by się na niej skupić. To bardzo przykre dla książki.
UsuńPodobnie się wyrażać - po ,,Panu Tadeuszu" trudno nie mówić wierszem :D
Ja zaczęłam książki pochłaniać dopiero na studiach, gdy musiałam jeździć pociągiem i coś w tym czasie robić. Oczywiście spanie też było fajne, jednak z czasem wypadałoby się przerzucić na coś bardziej ambitnego. I powiem Ci, że też mi te książki nieco prały mózg, jednak nie czytałam powieści historycznych - nie dziwiło mnie więc, że zamiast powozu konnego ulicą jedzie zielony smok, yyy tramwaj. Jednak zawsze mózgowi potrzeba było niedużej chwili, żeby przestawić się z trybu książki, na tryb życia. :P
OdpowiedzUsuń