piątek, 7 kwietnia 2017

Kronika Krakowska


Jak pewnie zauważyliście, jako bloger jestem w opłakanym stanie. Spokojnie - jako student też. Prawdopodobnie jako człowiek również, ale w to nie wnikajmy. Myślę, że dawny pomysł by profesorowie trwali w celibacie bym całkiem dobry. Nic tak nie odrywa od porządnej nauki jak życie osobiste, a zwłaszcza wszelkie afekty. Spuśćmy jednak niechlujną zasłonę milczenia na moje afekty, a także na głupie rzeczy, które właśnie wyszukuję w Google i zajmijmy się Krakowem.  On mnie chociaż nigdy nie zawodzi - w takim mieście zawsze jest o czym pisać. Choćby o tym mokrym, napuszonym gołębiu który patrzył na mnie z parapetu na ulicy Floriańskiej i z który pogadałam chwilę. 
   Kronika Krakowska to cykl felietonów o moim kochanym mieście i wszystkim, co wiąże się z życiem w nim. Nie powstawała z myślą o blogu, raczej w celu ratowania swojego upadającego warsztatu pisarskiego, szkoda jednak nie upublicznić jej, zwłaszcza że jest ,,gotowcem" który wystarczy sprawdzić pod kątem literówek i można puszczać w świat. 
   Pierwszy fragment nie jest akurat o książkach, tylko o architekturze, jest jednak inspirowany książką Herberta ,,Barbarzyńca w ogrodzie" więc jakoś w koncepcję tego bloga się wpasowuje. 
* * *

  1. Kościół dominikanów
Kościół dominikanów jest w swoim wyglądzie zewnętrznym - bardzo turystyczny. Przeciętny mieszkaniec innej części Polski lub świata, przyjeżdżając do Krakowa ( i każdego innego miasta - prawa rządzące turystyką są wszędzie podobne) wynajmuje przewodnika lub kupuje jego wersję książkową i rusza w obchód. Zgodnie z turystyczną tradycją, powinien być to obchód jak najszybszy, wręcz bieg po mieście z krótkimi przystankami przy budowlach, które inni uznali za warte uwagi, zakończony oczywiście posiłkiem w przedrożonej restauracji. W tym sposobie podróżowania nie sposób przyjrzeć się żadnej zachwalanej budowli w całości, a zadzieranie głowy może skończyć się poznaniem krakowskiego bruku staranniej, niż ktokolwiek by chciał. Kościół dominikanów rozumie te problemy turystów i stara się, aby już jego portal dostarczył im odpowiednich wrażeń estetycznych, nie troszcząc się o resztę. Jest zresztą - uwalniając się już od tych turystycznych standardów - naprawdę przepiękny. Przywodzi na myśl wejście do jaskini oplecione bluszczem i roślinnością, jest strzelisty i ozdobny, ale bez zbędnego przepychu, wreszcie wytłumiony przez przygaszoną biel. 
   Miedzy portalem a resztą fasady panuje tak wielka niezgoda, że tą drugą część chyba słusznie można uważać za XIX-wieczną przebudowę. Ze względu na pożary i zburzenie murów miejskich był to tragiczny wiek dla krakowskiej architektury i w chwili obecnej ciężko poznać, co w tym kościele jest gotyckie a co współczesne. Za to przynależność dwóch kaplic, przytulających się do boków kościoła, nie przedstawia żadnych wątpliwości, są tak barokowe, jak tylko się da. Ponieważ obecnie kościół jest bazyliką, nawa główna wyrasta wysoko ponad boczne, które z kolei są rozlazłe i wydłużone jeszcze kaplicami. Jednym słowem, i linie wertykalne, i horyzontalne są tu wydłużone do granic możliwości, jakby bazylika na raz chciała wznieść się w przestworza i twardo stąpać po ziemi. W jakiś sposób przywodzi mi to na myśl stan psychiczny studentów edytorstwa. 
    W środku niepodzielnie panuje natura. Większość ścian jest jasna - na ich tle wyraźnie odcinają się i powiększają ławki i konfesjonały z ciemnego, wręcz czekoladowego drewna. Zręcznie powtarzają strzelisty motyw portyku, wnoszą się wieżyczkami, listkami, ślimaczkami i innymi, nieokreślonymi, choć wdzięcznymi naroślami. Na ścianach panują zielone plecionki, pączki, stylizowane kwiaty i kolory natury. Wchodząc do kościoła barokowego ma się wrażenie, jakby ktoś wlewał ci chochlą złoto do głowy. Świątynia gotycka zaprasza do wnętrza lasu, przemienionego i upiększonego wyobraźnią dawnych ludzi. Wszystkie budowle średniowieczne wyglądają jak żywcem wyjęte ze świata przyrody i z biegiem czasu wracające w nią spokojnym krokiem. 
   Kościół dominikanów uwielbiam, ponieważ jest w nim najmniej sztywniactwa, ,,katolomowy" i wszystkiego, co jest tak odmienne od wychowania, które przekazano mi w domu rodzinnym. Ludzie tłoczą się dosłownie wszędzie - z podwyższenia widać, że to właśnie wierni budują wystrój tego kościoła. Każdy może wziąć spod filaru składane krzesełko i usiąść tak, jak mu wygodnie. Można siedzieć też na schodkach niebotycznych konfesjonałów z ciemnego drewna ( te różowo - zielone gromadki dzieci ożywiają tą smutną budowlę jak kwiaty) albo na marmurowych stopniach prowadzących do kaplicy akademickiej. Poważne stalle nie goszczą już zakonników, tylko rodziny z dziećmi, nic sobie nie robiącymi z tego, że ksiądz stoi do nich tyłem, co dla mnie było nie do pomyślenia, kiedy pierwszy raz trafiłam tu na mszę. Może się to wydawać zbyt chaotyczne, płacze najmłodszych mogą utrudniać słuchanie, ale w tym kościele widać bliskość. Ołtarz i prowadzący mszę zakonnicy nie są oddzieleni od ludzi stopniami, odległością i najlepiej jeszcze płotkiem, jak w niektórych kościołach. Są pośrodku morza wiernych, w punkcie kulminacyjnym żywiołu, a stara metafora o pasterzach i owcach ożywa i nabiera rumieńców. Nic więc dziwnego, że na każdą mszę walą tam tłumy ludzi. Nie tyle turystów, co Krakowian, tych wszystkich którzy przed wejściem do kościoła oczekują na przyjaciół albo witają się z nimi; tych, którzy prowadza ze sobą dzieci; młodych ludzi i studentów takich jak ja, którzy z porannej mszy do domu trafią dopiero wieczorem. Wielu z nich zna i lubi zakonników, więc pomiędzy mszami wciąż ktoś wchodzi i wychodzi z klasztoru.        Wjazdu na ulicę Stolarską pilnują cztery słupy, wynurzające się i chowające według potrzeby. Dzieci tylko czekają na moment, w którym jakiś samochód będzie tamtędy przejeżdżał i niedzielę dopełni kolejna atrakcja - wznoszenie się na słupkach, hen w górę! Oczywiście najmniejsze dziecko, rezolutna dziewczynka opakowana w kurtkę jak kluska, stoi na słupku unoszącym się najwyżej. Kiedy dojeżdża na samą górę, czyli prawie na wysokość jej wzrostu, zeskakuje niefrasobliwie i pędzi za rodzicami i gromadą rodzeństwa. 

Ps. zdjęcie jest mylące. Nigdy nie uwieczniłam kościoła dominikanów, więc wrzuciłam zdjęcie czegokolwiek, co jest gotyckie.

4 komentarze:

  1. Jak tak czytałam, to czułam jakbym tam była. :D
    Powiem Ci, że też bym się zdziwiła, gdybym trafiła na mszę, gdzie ksiądz stoi do mnie tyłem. :D
    I wiesz, piękne jest to, że Kraków łączy ludzi młodych, którzy wydają się tacy nowocześni, z kościołem, o którym mówi się, iż zatrzymał się w czasie. Podoba mi się to, że Kraków udowadnia, iż ta nowoczesna młodzież wcale nie przekreśla tak stereotypowo kościoła i Boga. Wydaje mi się, że nigdzie indziej, w żadnym dużym polskim mieście nie można zaobserwować tak pozytywnego przenikania się tych światów w pełnej przyjaźni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękny opis, naprawdę działa na wyobraźnię. Aż sobie wygooglowałam ten kościół, bo naprawdę byłam ciekawa jak wygląda :D

    adgam.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurczę, cykl zapowiada się świetnie! Po pierwsze, Kraków. Kraków to Kraków, co by tu dużo mówić. Magiczne miasto. Po drugie, Twój styl.
    Więc zapowiada się świetnie, pierwszy fragment jest super. Już od pięknego opisu byłam kupiona, niesamowicie działa na wyobraźnię. Szalenie podoba mi się trafność porównania baroku i gotyku - przy tym pierwszym też mam wrażenie, jakby ktoś ,,lał mi chochlą złoto do głowy", to wszystko ocieka od tych rzeźb, kolorów, złota...to wszystko jest oczywiście przepiękne, ale gotyk jest bardziej stonowany, strzelisty, smukły, subtelny, jakby stworzony przez matkę naturę.
    Kurczę, fajnie brzmią te msze w kościele dominikanów, chętnie wzięłabym w czymś takim udział. Tym bardziej, że takie ,,sztywniactwo" trochę odrzuca mnie od kościoła, brakuje mi takiej bliskości, atmosfery, czasem wszystko wydaje mi się takie sztywne i sformalizowane... to też oczywiście kwestia trafienia, każda parafia jest inna. Pamiętam taką mszę, która bardzo zapadła mi w pamięć, w takim małym, góralskim kościółku, rano. Wyszłam tak pełna pozytywnej energii, że to naprawdę było przepiękne.
    Pozdrawiam ciepło!
    P.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię takie posty. A Twój opis sprawił, że czułam się, jakbym sama stała w tym kościele i rozglądała się po całej budowli.

    OdpowiedzUsuń