sobota, 7 stycznia 2017

Słowa, za które można oberwać książką



To jest właśnie to, co bardzo mnie wkurza. Ogólnie jestem wrogiem funkcji fatycznej języka i wszystkiego, co się z nią wiąże. Tak ładnie zabrzmiało mi to zdanie, a teraz, jak mawiała moja polonistka, przekładam z polskiego na nasze - wkurza mnie gadanie o niczym. Straszliwie wkurza.
   Nawet już nie chodzi o pogodę (studenci jakoś o pogodzie nie rozmawiają, lecąc z tramwaju na uczelnię i z powrotem nie masz czasu na kontemplację świata). Jest cała masa tematów, które przyprawiają mnie o zgrzytanie zębów i powodują szybkie odejście z rozmawiającego towarzystwa. Znaczy, kiedyś jeszcze zostawałam i słuchałam, i potakiwałam, że dobrze, że super, ale teraz przestało mi zależeć na ludziach, przyjaźni i miłości otoczenia, więc po prostu wychodzę. (Swoją drogą, to cudowny przywilej móc w środku imprezy stwierdzić, że mi się nudzi i po prostu wyjść.) Więc co, poza pogodą, wywołuje moje ulotnienie się? (Taki poradnik, jak się mnie pozbyć.)
 1. Obgadywanie. Chociaż tu bywa różnie, tak jak wiele jest sposobów mówienie o bliźnich. Jeżeli mówią o kimś złośliwie (jest taki rodzaj bezdusznej, okrutnej złośliwości nastawionej na zniszczenie) zazwyczaj zostaję i bronię tą osobę. Chyba, że na to nie zasługuje. Istnieje też obgadywanie dobre, czyli analiza kogoś w małym gronie, nastawiona na poznanie jego charakteru, że tak powiem, antropologiczna.
2. Szkoła/uczelnia. Ja rozumiem, że czasami trzeba. Że plotki o profesorach takie fajne poleciały. Że kolos tak blisko i tak zęby szczerzy, zły kolos. Ale ile można o tym mówić? Dołuje mnie fakt, że ludzie nawet na studiach częściej mówią o sprawach technicznych nauki (zadania domowe, kolosy, projekty) a nie o treści nauki. Wielbię ludzi, którzy pół godziny przed ważnym kolosem potrafią z zachwytem mówić o poezji.
3. I najważniejsze - narzekanie historyczne. (Tak, to był tylko wstęp :D )
   Ogólnie są trzy koncepcje na rozwój świata:
- świat się psuje, czyli kiedyś był wiek złoty, potem srebrny a teraz to już chyba gówniany
- świat się rozwija, czyli dawniej był ciemnogród i zabobon, a teraz nadchodzi światła przyszłość
- świat stoi w miejscu, ludzie popełniają wciąż te same błędy, tylko używając coraz to innych technik
(- teoria wielkiego periodu, czyli czas kręci się wkoło tak jak ziemia wokół słońca i każdy człowiek, każde życie i każdy czyn będzie powtarzał się w nieskończoność. Nie wiem, czy ktoś w ogóle w to wierzy...)
Zazwyczaj jetem zwolennikiem trzeciej opcji, chociaż bardzo lubię historię i większość moich znajomych uważa, że powinnam cofnąć się co najmniej do XIX wieku (a najlepiej do młodopolskiego Krakowa). No właśnie, lubię historię. Czyli się jej uczę, nie tylko w szkole, ale też na własną rękę. Czyli w wielu przypadkach widzę, jakie głupoty gadają ludzie, zwłaszcza ci wierzący w pierwszą teorię. Wiele jest w tym głupot o książkach. Jedna bije wręcz rekordy popularności - ,, w tych czasach coraz mniej ludzie czyta książki!". I w tym momencie mnie, a pewnie też wielu z was szlag trafia.
   Ponieważ właśnie uczę się do kolosa z historii książki, codziennie mam przed oczami zdania typu: ,, coraz więcej ludzi z elit potrafiło czytać", ,,produkowano trzy razy więcej papieru", ,,liczba drukarni zwiększyła się ponad trzykrotnie", ,,otwarto pierwszą bibliotekę publiczną, dziesięć lat później było ich już 28", ,, wynalazek druku był niezbędny z powodu wciąż zwiększającego się popytu".  Każdy nowy wiek, każdy nowy rozdział książki to masa wręcz irytujących zdań o wzroście. Czytając mam wrażenie narastającego napięcia, jakby na końcu czasu miało być tyle książek, że to wszystko pierdyknie i miliony zdań posypią się na mnie.

Ale nie. Kiedyś czytało się więcej, a my to tylko w tych telefonach.

   Zawsze zastanawiałam się, kiedy miały być te cudowne czasy, kiedy ludzie dużo czytali. W końcu mój dziadek przeczytał w życiu jedną książkę (i to tylko dlatego że miało jakoby tytuł ,,Za chlewem" i spodziewał się jakiś sprośnych historyjek, a to niestety było ,,Za chlebem"). Mój pradziadek czytał, ale prababcia w ogóle. O dawniejszych przodkach nie wiemy nawet, czy chodzili do szkoły, a jeżeli tak, to przy ich wędrownym trybie życia musiało to być mocno utrudnione. Owszem, rodzice czytają sporo, ale czy więcej ode mnie i mojego rodzeństwa? Tak samo jak oni gromadzimy książki, ale mamy lepsze nośniki i niezgasłą jeszcze chęć odkrywania świata, więc obecnie czytamy chyba więcej. Skąd więc oni wzięli te mistyczne czasy czytelnictwa?
    Może wynika to z tego, że pochodzę z chłopów, dopiero moja babcia została nauczycielką i pchnęła rodzinę na nowe tory. Może moi irytujący rozmówcy mieli przodków bibliofilów, profesorów i arystokratów? Może od dziecka bawili się w otoczeniu potężnej, pełnej skórzanych woluminów biblioteki dziadka? Hmm, mając przed oczami tragiczny los polskiej inteligencji i polskich książek szczerze wątpię w takie historie. Prawdopodobnie takie czasy po prostu nigdy nie istniały. To tylko ludzie, którzy sami dużo czytali i przebywali w bibliofilskim towarzystwie nie mogą odnaleźć się w świecie komputerów. Może nie nauczyli się jeszcze dobrze surfować po internecie i nie trafili na masę blogów z recenzjami ani na Lubimy Czytać.
   Drugi częsty zarzut, który słyszę podczas rozmów o książkach to że obecnie czyta się może dużo, ale słabej literatury. To może kilka faktów historycznych: jedną z pierwszych rzeczy wydrukowanych w Polsce był ,,Almanach", czyli kalendarz z różnymi poradami itp. Zaraz po nim traktat moralizatorski o lichwie. Co oprócz tego? Piękne modlitewniki, tak jak przez całe średniowiecze, żeby bogaci mieli jak oglądać obrazki i z czym pozować do portretów. Książki typowo użytkowe - ,,Małe republiki" opisujące różne kraje Europy pod kątek przydatności w handlu. Żywoty świętych. Dzieła historyczne, również bogato ilustrowane, chociaż o treści mocno wątpliwej. Słowniki. Romanse i poezję o tym, że mnie dziewczyna kocha, dopóki mam pieniądze (lubię rokoko, ale nie łudzę się, że miało ono głębszy sens...) Myślę, że rynek książki nie różnił się zbytnio od obecnego, tak jak nie różnili się czytelnicy.  Są ludzie, którzy czytają głównie mądre i sławne rzeczy, są tacy których zadowala literatura brukowa i totalni analfabeci też wciąż mają się dobrze. Jesteśmy jednak w o tyle lepszej sytuacji, że wszyscy możemy nauczyć się czytać (nawet kobiety!), wszyscy możemy czytać za darmo w bibliotekach i wszyscy możemy kupić sobie książkę, nie wydając na to równowartości swojego domu.
   Więc jak znowu ktoś mi powie, że czytelnictwo upada, rzucę mu w twarz ,,Zarysem dziejów książki" Bieńkowskiej albo ,,Książką na przestrzeni dziejów" (bo cięższa), niech to przeczyta i zastanowi się trochę. A przy okazji zrobi dla mnie notatki.

Zdjęcia we wszystkich postach są moje, bo ogarnęłam wreszcie aparat i mogę was bezkarnie dręczyć widokami Krakowa. Tutaj lampa znajdująca się przy wejściu na Wawel. 
Przy pisaniu inspirowałam się:
,,Zarys historii książki" B. Bieńkowska
,,Książka na przestrzeni dziejów" B. Bieńkowska
,,Drugie zapiski na pudełku od zapałek" Umberto Eco
Notatki do kolosa z historii książki - Anonim 

11 komentarzy:

  1. A czy to nie jest tak, że narzeka się na spadek czytelnictwa, bo ma się w pamięci dobre wyniki badań tegoż sprzed kilkudziesięciu lat? W sensie: że pamięta się o tym, jak podskoczyło w czasach PRL-u (choćby ze względu na obniżenie się poziomu alfabetyzmu i szerszy dostęp do książek), w związku z czym później -- kiedy te badania są coraz mniej optymistyczne -- wieszczy się książkową apokalipsę? ;-) I nie chodzi o czasy bardzo dawne, ale te właśnie stosunkowo niedawne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na pewno, w końcu całą moją domową biblioteczkę stworzyli rodzice właśnie w czasach PRL-u i do tej pory wspominają, jak tanie były książki i że w tej materii mogę im tylko zazdrościć :D Ale odwoływanie się tylko do czasów PRL-u jest dość spłyconym patrzeniem na całą historię książki, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że był to czas sztuczny (przynajmniej ja go tak widzę, jako twór hamujący normalny rozwój społeczeństwa i produkujący różne anomalie. ) No i po prostu lubię patrzeć historycznie na jakieś zjawiska, wierząc, że tylko analizując je na przestrzeni tysiąca, a nie stu lat da się je dobrze zaobserwować. Zapewne błędnie założyłam, że inni ludzie też tak myślą :D

      Usuń
  2. Mnie to gadanie o spadku czytelnictwa jakoś nie rusza, ale to pewnie dlatego, że poza książkami potrzebnymi mi do pracy magisterskiej, obecnie faktycznie mało czytam - ale przepraszam czy takie książki też się nie liczą? ;> Poza tym ludzie teraz czytają wiele w internecie, a nie wszystko co tam jest, jest denne i płytkie.
    Wszystko zależy od poprzednich pokoleń - jeśli mama wpajała, że książki są super, to później sami po nie sięgamy i pewnie tę samą teorię przekażemy naszym dzieciom - także myślę, że możemy być spokojni,że książki z pewnością nie odejdą w zapomnienie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie książki się liczą :D Ja też teraz najwięcej czytam na potrzeby uczelni. I masz całkowitą rację - gdyby moi rodzice nie czytali, ja też nie czułabym pewnie aż takiego pociągu do książek. Możemy więc patrzeć optymistycznie w przyszłość, w końcu sami ją tworzymy :)

      Usuń
    2. No to właśnie poczułam, że mój bilans książkowy mocno podskoczył. :D
      O tak - tworzymy przyszłość, jak mądrze i dumnie to brzmi! ^^

      Usuń
  3. W mojej uczelni pogoda jest dość częstym tematem, bo żeby tam dojechać, trzeba trochę czasu, a pogoda potrafi podróż wydłużyć ;)
    Jeśli ktoś uważa, że ludzie nie czytają, to widać, że on sam chyba tego nie robi. Książki to magia, więc nikt jej nie zmiecie z powierzchni ziemi ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Punkt 1 i 3 pozwolę sobie w komentarzu pominąć, odnosząc się do drugiego.
    Ostatnio miałam zaliczenie z książki. Jako, że uważam, że najwięcej uczę się rozmawiając o treści zaczynam przy dwóch innych osobach komentować to, co przeczytałam. Chwilę później od laski, która narzekała że omg omg zaliczenie takie straszne dowiaduje się, że ej, ale co cie to, przecież to tylko na zaliczenie... zaliczysz, zapomnisz, ona o tym słuchać nie chce oO Myślałam, że coś mnie trafi: spędziła kupę czasu na "kuciu" i serio nie chce nic z tego wynieść...? Podzielić się swoim zdaniem, cokolwiek...? A że książka traktowała o manipulacji w mediach to było o czym rozmawiać.
    drewniany-most.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurcze, współczuję ci takiej koleżanki. Też najlepiej uczę się przez rozmowę i lubię komentować książki które się czytało w celach czysto ,,zaliczeniowych". Przecież one też mogą być interesująca, ba, nawet wierzę, że są ludzie, którzy przeczytali je z własnej woli!

      Usuń
  5. Ja bym jednak proponowała rzucić komuś w twarz bibliografią Estreichera. Dowolnym tomem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, każdy z jego tomów miałby zabójczą skuteczność, do tego przerażająca treść tej książki poradziła by ofiarę jeszcze przed siłą uderzenia :D Z drugiej strony, rzucanie Estreicherem tuż przed zaliczeniem z bibliografii nie wydaje mi się dobrym pomysłem, a nuż się zemści i nie zdam? :D

      Usuń
  6. funkcja fatyczna ♥ teraz chcę tak ładnie mówić!
    ja się kiedyś zastanawiałam na blogu, dlaczego ludzie czasem (zazwyczaj?) wolą gadać o niczym, na siłę, zamiast się zamknąć. xD na przykład przeprowadzają kwestionariusz osobowy nowej osobie w pracy - skąd jesteś, gdzie studiujesz. bezużyteczne informacje, które zaraz zostaną zapomniane, bo przecież odpowiedzi nie interesują pytającego. gadki o pogodzie. o pracy. o sprawdzianach. o ludziach. masakra. XD

    w odpowiedzi na Twój komentarz u mnie:
    można zostawiać napiwki kartą, przynajmniej na Malcie i we Francji. po wpisaniu pinu pokazuje się taka opcja - możesz ofiarować trochę kasy z konta na tipy. można też zrobić tak jak radzi Lizzy.
    a do odliczania 10% nie trzeba kalkulatora, wystarczy przesunąć przecinek. jeśli np. płacisz 34 zł, to 10% (jedna dziesiąta) tej kwoty to 3,40 zł ;)

    OdpowiedzUsuń