piątek, 1 grudnia 2017

Trudne przyjaźnie



W byciu blogerem (tak jakbym nim była, hehe) najbardziej inspirującą częścią rzeczywistości są chyba komentarze. Kiedy nie mam pomysłu na nowy wpis, a moja nieobecność na blogu robi się zatrważająco długa, zerkam w wypowiedzi czytelników i właśnie stamtąd próbuję wysnuć coś nowego. Zazwyczaj się sprawdza, chociaż czasami trudno wyczuć, gdzie była ta inspiracja, tak po drodze wszystko pozmieniam... Ten post odpowiada na pytanie wyrażane chyba najczęściej, chociaż nigdy nie zadane wprost. Jak to się dzieje, że można czytać klasykę? 
   Lektury szkolne. Wydawałoby się, że norma, ale jednak koszmar. Zniechęcenie, trudny styl, Sienkiewicz absolutnie nie do przełknięcia. Jakim cyborgiem trzeba być, żeby czytać Goethego. Z jakiej planety trzeba przylecieć, żeby zachwycać się Kochanowskim. Może tacy ludzie po prostu wynaleźli wehikuł czasu i tak naprawdę są z tych dawnych wieków, kiedy jeszcze mówiono takim językiem i czuło się w taki sposób? Mniej więcej takie rzeczy słyszałam przez całe gimnazjum i wciąż słyszę wśród znajomych. Na dwudziestu studentów na pewnej imprezie tylko dwie osoby czytały cokolwiek Sienkiewicza - ja i kolega, który też był na olimpiadzie polonistycznej (co najzabawniejsze, nie jest Polakiem). Często ludzie wstydzą się przede mną tego, że nie znają jakiejś lektury, że nie lubią czytać, nie rozumieją książek. Bo jednak wszystkich nas wychowano w przeświadczeniu, że mądry człowiek powinien umieć czytać Sienkiewicza, mieć bogaty księgozbiorów, okulary i dębowe biurko. A jeżeli jest mężczyzną, to brodę, wszak już w oświeceniu wiedziano, że wszelka mądrość mieści się w siwej brodzie. Tymczasem - jak już pisałam - wcale nie uważam czytania książek za rzecz niezbędną dla społeczeństwa. Niech się to społeczeństwo rządzi jak chce, niech robi to, co sprawia mu satysfakcję, niech czyta albo ogląda filmy - ale niech się tego nie wstydzi. Najgorszą chyba i najgłupszą rzeczą jest wstydzić się czegoś, ale i tak to robić, patrząc z zazdrością na ludzi wolnych od tego przyzwyczajenia i co pewien czas wzdychać, że oni są tacy cudowni, a ja to taki głupi. Niechęć do klasyki literatury jeszcze nikogo nie uczyniła gorszym człowiekiem, ale wstydząc się tego, zniża się do poziomu jakiegoś mentalnego chłopstwa, zaprzecza wartości własnych wyborów. No i po co?  
   Moje studia wymagają ode mnie czytania takich a nie innych rzeczy. Zapewne gdybym poszła na inny kierunek, 80% tych książek w życiu bym do ręki nie wzięła. Nie wszystkie mi się podobały, nie każdą zadana lekturę przeczytałam. Ale mam kilka takich trudnych spotkań, które zakończyły się wielką przyjaźnią. Więc kto nie lubi klasyki, niech jej nie czyta, a kto chciałby choć trochę się do niej przekonać, niech sobie rzuci okiem na te moje z nią romanse. 

1. Pamiętam, że od początku podeszłam do sprawy zbyt ambitnie. Nie miałam wtedy jeszcze zielonego pojęcia o epokach literackich, a z gatunków rozróżniałam tylko powieść i poezję. Za to byłam ciekawym świata gimnazjalistą, któremu się nudzi, a ma w domu trzy pokoje pełne książek. W takim stanie ducha weszłam w świat klasyki, nawet nie wiedząc, że to co czytam pochodzi w większości z drugiej połowy XIX-wieku i można by to jakoś zaklasyfikować. Właściwie liczyło się tylko to, by nie było zbyt śmiałych czy oburzających scen, w końcu byłam porządna pensjonarką. Pierwszym moim wielkim rozczarowaniem były Popioły Żeromskiego. Wierzyłam w niego - w końcu był patronem mojej szkoły, tak poważnie wyglądał na tym starym, brązowym portrecie - a tu ten bohater lata jak oszalały, leży na jakiś łączkach, siedzi w twierdzy, ni sensu to nie ma, ni ciągu przyczynowo-skutkowego. Czytając teraz opis tej powieści na Wikipedii zaczynam rozumieć, dlaczego wywołała wtedy moje oburzenie - skąd miała wiedzieć, że powieść może być panoramą społeczeństwa, a nie tylko losami jednego człowieka, że kompozycja może być ciekawsza niż wątek główny i kilka pobocznych. Zniechęcił mnie po prostu brak wiedzy i moje ograniczone doświadczenie czytelnicze. Na szczęście nie jesteśmy już dziećmi pozbawionymi dostępu do komputera. Możemy szukać informacji, przed przeczytaniem powieści badać jej historię, związki i inspiracje, atmosferę w której powstawała. Wiele w życiu przeczytaliśmy, mamy szersze horyzonty. Do Żeromskiego też się w końcu przekonałam, czytając Przedwiośnie. Za pierwszym razem zobaczyłam w tej książce głównie kilku zabawnych bohaterów i nieszczęśliwy wątek miłosny. Za drugim przeczytałam też części polityczne. Teraz będę sięgać po nią trzeci raz, więc mam szanse ogarnąć wreszcie całość. Za to Ludzie bezdomni mnie nie ujęli - zbyt potępiałam głównego bohatera za jego nielogiczne i głupie zachowanie. Niby ten sam autor, a jak różne postawy można mieć. 

2. Dostojewskiego poleciła mi mama. A w sprawach literatury nigdy się nie myliła, w końcu to dzięki niej zaczęłam czytać Jeżycjadę, więc na powieść rosyjska musi być wspaniała. Tu miałam już pewne wyobrażenie o czekających mnie trudnościach, więc najpierw przeczytałam wspomnienia o Dostojewskim autorstwa jego żony. Ten sposób okazał się wspaniały - bez tego wprowadzenia o tamtych czasach i stosunkach panujących w Rosji padłabym po pierwszych stronach powieści. Chociaż dalej nie rozumiem, jakim cudem oni raz trafiali do więzienia za długi, a zaraz potem nagle jechali sobie za granicę. Kiedy wzięłam się za samego Dostojewskiego, od razu odbiłam się od muru jego nietypowej narracji i jeszcze dziwniejszej budowy powieści. Otóż posługuje się on głównie dialogami. Długimi, rozbudowanymi, filozoficznymi wypowiedziami bohaterów. Przy prawie zerowej akcji i bardzo skromnym opisie emocji mówiących. Ale uparłam się, więc czytałam biegając tylko co chwila do kuchni, bo przez ten wysiłek umysłowy ciągle chciało mi się jeść. Szybko nauczyłam się połowę wypowiedzi pomijać, a czytać tylko to, co jest niezbędne do zrozumienia fabuły. W połączeniu z trudnym dla nastolatki językiem, powieść szybko zaczęła mi się rozsypywać i już po paru stronach tkwiłam w bałaganie, nie mając pojęcia kto jest kim i czemu ci piekielnicy mają tyle imion na łebka. Zresztą uważne czytanie jest podstawą też przy współczesnych powieściach. Dostojewski jest świetny, o czym przekonałam się czytając jego powieści po trzeci i czwarty raz. Uwielbiam jego język, kreacje bohaterów, podejście do świata. Ale odkryłam to dopiero kiedy przestałam omijać co drugie słowo i wszystkie co bardziej filozoficzne fragmenty. 

3. Trudny język, jak wszystko na świecie, jest trudny tylko na początku. W liceum tłumaczyliśmy ,,z polskiego na nasze". Teraz, tłumacząc z angielskiego, łaciny, staro-cerkiewno-słowiańskiego i staropolskiego zatęskniłam za tym ,,polskim". Sienkiewicza, czyli giganta strasznych konstrukcji językowych, zaczęłam czytać jeszcze w gimnazjum. W wydaniu bez przypisów, więc wszelkie zwroty staropolskie i łacinę musiałam tłumaczyć sobie sama, a raczej brać ,,na zdrowy rozum" bo jak na złość nie mieliśmy słownika. Po kilku rozdziałach ta jego pseudo-staropolszczyzna przestawała stawiać opór, zaczęłam rozumieć, czemu jeden jest najjaśniejszym panem, drugi waćpanem, a trzeci tylko ,,waścią" (a czwarty tylko biednym, pogardzanym Bohunem!) Stosunkowo najłatwiejsi są Krzyżacy, bo Sienkiewicz chyba nie miał pomysłu, jak po ludzku przetworzyć aż tak starą wersję języka. Zresztą, może jej w ogóle nie znał. W każdym razie w porównaniu z pierwowzorem, czyli Pamiętnikami Paska, język Sienkiewicza jest mega uproszczony. Problem z nim wcale nie polega na języku, wybitnie trudnej myśli filozoficznej czy innej przykrej przypadłości ,,klasyki". Po prostu nie każdy lubi czytać o chłopach bijących się szablami po głowach. Ja lubiłam, więc czytałam, i wcale nie czuje się przez to mądrzejszym człowiekiem. (W niektórych kręgach jestem nazywana po sienkiewiczowsku ,,waćpanną", ale nie jestem z tego dumna. Chociaż gdyby ktoś tak na mnie powiedział sześc lat temu, padłabym z radości.)

   Więc to tylko trochę chęci, trochę wiedzy i odrobina cierpliwości (np. wyłączenie Messengera na telefonie). Właściwie to samo, czego potrzeba do czytania współczesnych książek, oglądania obrazów, gotowania obiadu i ściągania filmu z internetu. Można ta klasykę lubić, można nie znosić, można kochać tylko Prusa albo gardzić pozytywistami. Tylko nie róbmy z zamiłowania do czytania starych książek jakiejś cechy wywyższającej danego osobnika. 

Na zdjęciu nowiutki zbiór wierszy Leśmiana, wydany przez Universitas, o którym zapewne będzie mowa w kolejnym poście :)

7 komentarzy:

  1. Gdyby w liceum ktoś powiedział mi że polubię klasyki to zaczęłabym się śmiać już wtedy i zapewne śmiałabym się aż do teraz ;) Tymczasem okazuje się że jak do wielu innych rzeczy tak i do klasyków - trzeba dorosnąć. Nie będę czarować, bo mam problem z polskimi klasykami i powiedzmy że nie ma takiego do którego pałam ogromną miłością ale akurat "Przedwiośnie" jest na czele rankingu. Nie było moją lekturą w szkole, przeczytałam ją za sprawą filmu który był dołączony do jednej z gazet - nie żałuję. Za to uwielbiam literaturę rosyjską, ma to coś co mnie przyciąga. No i literatura angielska/irlandzka - jedną z moich ukochanych książek jest "Portret Doriana Graya" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam klasykę, z przyjemnością wracam do wielu książek, jakże inaczej odbieram je teraz niż te trzydzieści czy nawet czterdzieści lat temu. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm.. to zależy co dla kogo jest klasykiem. Dla Ciebie może to być literatura polska (Żeromski lub Sienkiewicz), dla mnie są to dialogi Platona jak Państwo czy Uczta, Krishnamurti albo Descartes. Ale to wynika z tego, że moim "klasykiem" powinni być filozofowie i ich poglądy, bo są swego rodzaju podstawą, na której opiera się cała moja nauka. Z kolei ty masz inne autorytety. Osobiście zawsze unikałam "klasyków lekturowych szkoły średniej i gimnazjum" (mam na myśli wymienionych przez Ciebie pisarzy), bo wkurza mnie narzucanie przez szkołę literatury "klasycznej". Skoro mnie interesuje coś innego, dlaczego muszę się zamykać w formie i czytać to czego nie lubię i co niekoniecznie odnosi się do moich zainteresowań? Dlatego studia są najlepsza odpowiedzią, na to dlaczego warto wybrać taki kierunek, który się lubi, a nie który jest tylko korzystny "pieniężnie".
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, to zabrzmiało jakby Sienkiewicz był moim autorytetem :D (Owszem, był, ale jakieś 6 lat temu). Wymieniłam te powieści jako ,,klasyków" bo ich każdy przeciętny czytelnik kojarzy, a nie chcę, żeby mój blog był intelektualnym gadaniem sobie a muzom. Akurat Sienkiewicza uważam za słaby przykład klasyka, bo nie był nawet najlepszym pisarzem swojej epoki, a co dopiero w skali światowej. To pojęcie jest bardzo szerokie, ominęłam też np. poezję.
      Czytanie tylko tego, co odnosi się do twoich zainteresowań jest trochę ograniczające. Czasami warto spróbować czegoś innego (nawet jeżeli skończy się to gigantyczna niechęcią, jak choćby moja przygoda z literaturą amerykańską. Ale spróbowałam i mogę z czystym sumieniem mówić, że nie lubię literatury amerykańskiej.)

      Usuń
  4. Ja też jestem jednym z tych cyborgów czytających klasykę :') Nigdy nie opuszczałam lektur, ani nie posługiwałam się streszczeniami, bo wszystko mnie interesowało. Jasne, parę książek mi się nie podobało (już w drugiej klasie podstawówki bezlitośnie oplułam ,,Szewczyka Dratewkę"), wiele było rozczarowaniami i mimo że doceniałam ich literacką i historyczną wartość, to do mnie nie przemówiły, ale dzięki szkole przeczytałam ,,Zabić drozda", ,,Antygonę", ,,Folwark zwierzęcy", ,,Buszującego w zbożu". Zawsze byłam osobą głodną wiedzy i nowych czytelniczych doznań, więc korzystam ze wszystkich możliwości, jakich mogę. Mam szczęście, bo trafił mi się teraz świetny polonista, który kocha poezję (zwłaszcza Herberta) i w generalnie swój przedmiot - omawianie poezji i lektur to czysta intelektualna rozkosz. Dziś tak ,,świątecznie" czytaliśmy ,,Kolędę" Grochowiaka. Obłęd.
    Ja moją przygodę z klasykami zaczęłam w wieku dziesięciu lat. Teraz już wiem, że po niektóre książki sięgnęłam za wcześnie, zdecydowanie - na przykład ,,Duma i uprzedzenie" za pierwszym czytaniem trochę wymęczyłam, ale czytałam twardo, NO BO TO KLASYK (obecnie należy do moich ukochanych książek, mam za sobą pięciokrotną lekturę i za każdym razem odnajdywałam coś innego; uwielbiam ciętą ripostę, spojrzenie na społeczeństwo i cudowne portrety psychologiczne Austen, aaach ♥), ,,Wichrowe Wzgórza" (za drugą lekturą dopiero mnie zachwyciły, za pierwszym razem niewiele zrozumiałam), ,,Jane Eyre" (drugie podejście dopiero przede mną, chociaż kiedy pamiętam, że mi się podobało - ale miałam wówczas dziesięć lat, więc podejrzewam, że teraz zauroczy mnie znacznie bardziej, a na pewno więcej zrozumiem), no i wreszcie ,,Mistrz i Małgorzata" (pierwsze podejście, kiedy miałam dwanaście lat - męczarnia. Czytałam miesiąc temu, jako lekturę i jestem w zachwycie. Dopiero teraz wyłapałam te wszystkie konteksty, bogactwo nawiązań, aluzji, absurdu, fantastycznego stylu i humoru ♥). Miałam mało wiedzy i zrozumienia, ale dużo zapału i dobrych chęci :D
    Trudny język jest barierą tylko na początku, potem to już wszystko staje się prawie znajome :D
    Ostatnio miałam taki czas, że czytałam dość dużo klasyków i poezji w jednym czasie - na olimpiadę, do szkoły, dużo dla siebie. I to były tak niesamowite czytelnicze przeżycia w wielu wypadkach, niektóre utwory to prawdziwe majstersztyki, a styl był tak finezyjny, że kiedy później wróciłam do młodzieżówki, to... cóż. Był pewien przeskok :D Kiedyś połykałam Young Adult i teraz też sprawia mi to mnóstwo frajdy, to lekka, niewymagająca rozrywka, czysta przyjemność, ale... już nie będzie tak samo, nie, kiedy mam porównanie i więcej pretekstów do przewracania oczami :D
    Ach, zawsze tak drażnił mnie snobizm czytelniczy. Są dwa typy. Pierwszy: co czytam. Tylko klasyki, nie sięgam po książki dla plebsu. Literatura młodzieżowa, romans, science fiction, tfu! Jedyni liczący się autorzy to Platon i Baudelaire, całuj moje buty. Drugi: w ogóle czytam. Na zasadzie - ,,spotkałam dziewczynę, która nie czyta, omg, jak tak w ogóle można?".
    Czytanie nie czyni lepszym, na litość boską. Jest tyle innych form zdobywania wiedzy i czerpania przyjemności. Dokładnie - niech ludzie robią, co chcą. Niech tylko nie wstydzą się własnych wyborów zainteresowań i spędzania czasu, jeżeli ich dokonali i czują się z nimi dobrze.
    A'propos Jeżycjady - kiedy jakiś czas temu byłam w Poznaniu, wraz z koleżankami usiłowałyśmy dojść do dworca (,,chlebaka" jak to ujął miejscowy). Włączyłam Google Maps, które miało nas zaprowadzić do celu i kiedy w pewnym momencie spojrzałam na ekran, uświadomiłam sobie, że oto wkraczamy na ulicę Roosevelta. Aż mi serduszko zabiło szybciej :D
    Pozdrawiam ciepło!
    P.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja niektóre lektury bardzo dobrze wspominam i zastanawiałam się nawet, czy czegoś innego konkretnego autora sobie nie poczytać. "Chłopi" mnie zafascynowały i czytałam dwa razy, "Nana" chociaż tylko w lekturach rozszerzonych, zrobiła ze mną dokładnie to samo. Do tego wszystkiego "Ferdydurke", która chociaż strasznie zawiła, to jednak miała taki klimat, że wciągnęło mnie bez pamięci.
    Nie ma jednak co ukrywać, że większość lektur była czytana tylko na raz, a potem oby tylko jak najszybciej o tym zapomnieć. Po prostu - nie ten klimat.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lektury mają to do siebie, że o ile w czasach szkolnych jedzie się na streszczeniach, o tyle po latach do co niektórych wraca się z przyjemnością, gdy już przestają kojarzyć się z przymusem. A propos Dostojewskiego, "Zbrodnia i kara" była jedyną lekturą, jaką lubiłam w liceum i tak zastanawiam się, czy do niej nie wrócić.

    OdpowiedzUsuń