czwartek, 2 lutego 2017

Wywoływanie duchów w Bibliotece Jagiellońskiej




Biblioteka Jagiellońska ma to do siebie, że byle komu swoich cennych zbiorów do łap nie daje.  Niedoczekanie - chciałoby się powiedzieć - żeby jakiś studenciak trzymał w swoim brudnym pokoju w akademiku dzieła pięć razy starsze od niego! Całkowicie się z nią zgadzam (jestem realistką jeżeli chodzi o utrzymywanie porządku w pokoju) więc kilka dni temu, po pożarciu porządnego studenckiego spaghetti* pomaszerowałam grzecznie do czytelni. (To takie miejsce, w którym na własnej skórze rozumiesz metaforę biblioteki jako świątyni wiedzy.) Wypożyczyłam książkę, która ma jakieś 113 lat i została wydana w Polsce, to znaczy w zaborze rosyjskim, a dokładniej we Lwowie. Pomijając ten niesamowity i działający na moją historyczną wyobraźnię aspekt, byłam chyba jedyną osobą w tej wielkiej czytelni która przeżywała szczere wzruszenie w czasie obcowania z naukową książką. Podejrzewam, że nad chemią nieorganiczną nawet ja bym nie roniła łez, ale to była biografia!
    Biografia to rodzaj książki, który zawsze napawał mnie pewną grozą. To czytanie o kimś, kto już nie żyje, a my chcemy go widzieć, jakby żył i siedział koło nas. Przywoływanie zmarłych nie kojarzy mi się dobrze, ale ciągle muszę (i chcę) to robić.
   Są biografie, które nie wzbudzają żadnych emocji. Przoduje w nich Wikipedia i lekcje języka polskiego w szkołach. Nie zajmuję się w ogóle tymi marnymi formami życia - zazwyczaj jedyna zawarta w nich przydatna informacja to data narodzin i śmierci. Albo wypis wszystkich pięciu imion Krasińskiego (Napoleon Stanisław Adam Feliks Zygmunt).
    Są biografie gwiazd muzyki, kina czy sportu. One zazwyczaj są dostosowane do czytelników. Sportowej zapewne nie byłabym w stanie w ogóle ruszyć. Z kinowej mało bym zrozumiała. Muzyczne, jak zdążyłam zauważyć, zajmują się głównie skandalami, niesamowitymi wyczynami na koncertach i ilością spożytych narkotyków (panie, całe tony,  ja bym wyciągnęła kopyta już na pierwszej stronie takiego ćpania.) W każdym razie tak wyglądają biografie muzyków, których lubię - ale coś mi podpowiada, że gwiazdy pop też święte nie są. 
    Jednak najbardziej kocham biografie znanych pisarzy i poetów. Ba, nierzadko bardziej uwielbiam czytać o ich losach niż ich własne utwory. Choćby biedny Przybyszewski - czytam obecnie jego Synagogę szatana. No tylnej części ciała nie urywa. Dzieci szatana też mam gdzieś na pulpicie, ale po pierwszej stronie odechciało mi się nie tylko czytać, ale i żyć.  Za to Przybyszewski oczami Boy'a - o, te rozdziały Reflektorem w mrok po prostu pochłaniałam. Są cudownie żywe, buńczuczne i krakowskie. Legenda Stacha przerosła go samego (ciekawe, że w Krakowie jak coś już się nazywa od Przybyszewskiego, to zawsze tak familijnie, Stach. To też dzieło Boy'a, który tak go utrwalił.) A na pewno entuzjazm Boy'a przerósł obiektywną wartość jego twórczości. (Jeżeli jest tu jakiś fan Przybyszewskiego to może mnie zjechać w komentarzu, ale dla mnie on po prostu nie jest geniuszem. Dobrym pisarzem, ale bez fajerwerków.)
   Już zaczynając przygodę z literaturą przede wszystkim lubiłam czytać to, co inni twierdza o danym tekście. Znamienne jest, że książka, która właściwie doprowadziła mnie na tą szaloną, krakowską polonistykę, to w dużej mierze właśnie opracowania utworów i biografy twórców. Kaskaderzy literatury - skromna pozycja o poetach wyklętych. Najpierw krótkie opisanie biografii i twórczości, potem kilka wierszy czy jedno opowiadanie. Czytałam to z wypiekami na twarzy. Pytanie tylko, czy to te wiersze tak strasznie mi się podobały, czy raczej magia słowa ,,wyklęci" i dobrze napisany wstęp? Wiersze tego typu:

,,Gdzie moich jąder krąży podwójna planeta
Tam wieszają człowieka za to że poeta
 Gdzie nasienie pośpiesznie porzucone gnije
Tam kobietę do spazmu pobudzają kijem"
                                                Wojaczek, Ballada bezbożna

...po prostu nie mogły mi się podobać, bo w tym wieku cenzurowałam sobie wszystkie ,,nieprzyzwoitości". Albo w ogóle nie rozumiałam o czym mowa. Ale we wstępie ktoś pięknie pisał, jakie to fascynujące, wyklęte i niebanalne. Uwierzyłam mu. A potem, już jako licealistka, straszyłam tym Wojaczkiem mojego równie cnotliwego kolegę.
   Niestety, jestem podatna na wpływy książkowego autorytetu. Boje się stanąć z wierszem twarzą w twarz (powinniście zobaczyć z jaką miną tykam poezję współczesną!) Zawsze najpierw czytam wstęp, a dopiero potem treść BN-ki. Chociaż na tych studiach to i tak za rzadko, wstępy z BN-ek to świętość i powinnam je z pamięci cytować. 
   Miało być o biografiach.
Ta, którą czytałam w Jagiellonce, opisywała młode lata Zygmunta Krasińskiego (dlaczego, mając do wyboru 4 inne, używał swojego ostatniego imienia?). Absolutnie się przy tej lekturze wzruszyłam, jak zresztą przy wszystkich biografiach wielkich romantyków ( i biografiach w ogóle). Szczerze przeżywałam jego pierwszą miłość do starszej od siebie, zamężnej pani, niepokój egzaminów, przerażający wybór między powinnością a wolą ojca, potem wyrzucenie z uniwersytetu i tułaczkę po Europie. Bo jak można tego nie przeżywać? 
   To był pogrzeb ważnego człowieka, patrioty i senatora. Prawie że cała Warszawa była na nim obecna. Władze uniwersytetu, przerażone spodziewaną demonstracją polskości, stanowczo kazały zjawić się studentom na wypadającym w czasie pogrzebu wykładom. Oczywiście oni jak jeden mąż zlekceważyli nakaz i poszli demonstrować swój patriotyzm. Na wykładzie z prawa pojawił się tylko jeden student - Zygmunt Krasiński. Mu ojciec kazał przysiąc, że będzie posłuszny władzy rektora. No to był. Niedługo potem koledzy napadli na niego. Broniąc się przed zarzutami, wyzwał jednego z dawnych przyjaciół na pojedynek - w tym momencie wpadł profesor. Krasiński został wyrzucony z uniwersytetu, a niedługo potem wyjechał też z Warszawy - i go, i jego ojca miano tam za zdrajców. 
   Siadając do książki ,,naukowej", która ma być tylko kolejną pozycją w bibliografii twojej pracy rocznej, nie spodziewasz się po niej uczuć. Ot, kolejny dokument do przejrzenia, wypisania cytatów  i oddania. Ułoży się z tego zgrabną teoryjkę, odda, zaliczy. Przecież robisz to dlatego, że ci każą. Wzruszać się będziesz potem, nad serialem albo kolejną powieścią o chorej dziewczynie. Co ciekawego można zobaczyć w starej rycinie, co wyczytać z biografii takiego sztandarowego, zasłużonego twórcy? Niestety, tak nie potrafię. Wkurzają mnie czasem te wzruszenia, bo są stronnicze, zdawałoby się, że zaciemniają obraz twórcy (z którego przecież muszę napisać tą pracę roczną). Ale dzięki nim jestem w stanie przeczytać prawie że wszystko. Biografia Krasickiego to wręcz jedna z przyjemniejszych pozycji, niewiele tam naukowej gadki czy innej nowomowy.  Za to jest to samo wzruszenie, z którą ja ją czytałam. Tak, ten obcy pan który pisał ją sto lat temu chyba też lubił Krasińskiego, z przyjemnością rozwodził się nad dzielnością jego rodziny, z trwogą opisywał niebezpieczne przygody - a wszystko tym uroczym, staromodnym stylem. Tak jak ja dostrzegł w geniuszu człowieka, a w człowieku geniusz. Bo to, co piszę teraz, nie jest manifestem ,,odbrązawiania" ani spychania z pomników. Mu się ten cokół należy jak psu kość! Chcę w nim widzieć geniusza, bystrego i przenikliwego, świetnego psychologa i znawcę ludzkiej duszy. Jednak wcale nie przeszkadza mi to we wzruszaniu się nad jego smutkiem, zwykłym, ludzkim zagubieniem czy błędami. Tylko ludzie którzy totalnie w siebie nie wierzą mają przyjemność w ,,uczłowieczaniu" i poniżaniu geniuszy (patrz: czwarty sezon Sherlocka. Jestem nim trochę podłamana). No kurcze, to się da przecież połączyć!
   A ze wszystkich poetów oświecenia najbardziej lubię Krasickiego, bo - jak na biskupa - jest wręcz nieprzyzwoicie przystojny. 

* Prawdziwe studenckie spaghetti jest wtedy, kiedy nawijając jedną nitkę makaronu na widelec nawijasz cały talerz i część włosów swojej współlokatorki, a i tak nie zauważysz żadnej różnicy w smaku.

Historię Krasińskiego powtarzam za:
J. Kallenbach, Zygmunt Krasiński. Życie i twórczość lat młodych (1812-1838), t.1, Lwów 1904.

13 komentarzy:

  1. piękna jest ta biblioteka ! :)

    Pozdrawiam i życzę miłego weekendu :)
    ANRU,

    OdpowiedzUsuń
  2. Sportowe biografie wcale nie są takie straszne jak się wydają ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. W bibliotece Jagiellońskiej byłam ostatnio w nieco... Osobliwych okolicznościach ;) Mając 16 lat wygrałam jakiś tam konkurs literacki, chodziło o opowiadanie science-fiction. Moja praca została opublikowana w zbiorze opowiadań. Wtedy, do tamtego wydarzenia nie przywiązywałam zbytniej uwagi (cieszyłam się jedynie z tego, że wygrałam dużo książek). Ale w przyszłości okazało się, że to wydarzenie może mi pomóc w "karierze". Niestety, podczas wielu przeprowadzek musiałam zgubić swój egzemplarz zbioru (no comments). No i zaczęło się szukanie po bibliotekach. Na szczęście, w dobie internetu, interesująca mnie pozycja wyłoniła się spośród zasobów Jagiellonki :D

    O biografiach może nie będę się wypowiadać, bo jakoś mnie ten gatunek nigdy nie pociągał, a w całym życiu przeczytałam dwie i to niezbyt górnolotne, mianowicie Nergala i Marlina Mansona :P Ale z tak ładnie opisałaś tą biografię Krasińskiego, że aż mam ochotę po nią sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo w BJ są podobno wszystkie książki (ma egzemplarz obowiązkowy). W praktyce ta, której najbardziej potrzebujesz jest akurat w oprawie albo zaginęła... Ja bym była z siebie szalenie dumna, że moje opowiadanie jest w BJ, moze ktoś użył go do badań naukowych? :D

      Usuń
    2. Jeśli faktycznie są tam wszystkie książki, no to szacunek :)
      Na badanie naukowe bym nie liczyła, chyba że (biorąc pod uwagę pokręconą tematykę sci-fi) o problemach psychicznych polskich nastolatków :D

      Usuń
  5. Biografie lubię, ale zdecydowanie te dotyczące kobiet. Mam potrzebę poszukiwania historii osobników rodzaju żeńskiego, którzy byli wybitni i nietuzinkowi. Teraz czytam o królowej Bonie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Biografii raczej nie czytuję, chociaż bardzo dobrze wspominam tę o Jane Austen, była super. I książka, i Austen :D A jedną z moich pierwszych pozycji z tego gatunku była biografia Astrid Lindgren dla dzieci, przeczytałam jakoś w wieku ośmiu lat może :') Lindgren była moją pierwszym literackim guru, do dziś ją uwielbiam.
    Ach, biblioteki. Magiczne miejsca. W ferie byłam dwukrotnie w bibliotece Uniwersytetu Gdańskiego i przeglądałam tam pozycje o mitologii celtyckiej (do opowiadania) i XIX wieku, ach. Wprawdzie na ten drugi temat było zaledwie parę pozycji, no i UG to nie UJ jednak, zdecydowanie, ale i tak było super. Jestem w wymierającym gatunku osób, ktore dla przyjemności idą na bibliotekę uniwersytecką i siedzą trzy godziny nad książkami, do tego z wypiekami podekscytowania na twarzy :D Ale serio, mitologia celtycka jest super, o rany.
    BJ musi być super :)
    W mojej szkolnej bibliotece znalazłam zebrane sztuki Moliera w wydaniu z 1912 roku, w zaborze austriackim, tłumaczenie Żeleńskiego i wypożyczyłam do domu. Obchodziłam się z książką wręcz z nabożną ostrożnością, chociaż nikt mi nie kazał, a bibliotekarze normalnie mi wypożyczyli, ale czułam się jakbym miała namiastkę historii w rękach. Ach, to było świetne. Jeszcze pisano ,,xiążę" i ,,Zamoyskiego" :')
    Coś jest z tym wstępem :D Uświadomiłam sobie, że takie zachwalanie, mówienie, jakie to przełomowe, wybitne i niesamowite, czasem wpływało na mój odbiór dzieła. Tak było z ,,Frankensteinem" ostatnio - uwierzyłam, że to jest takie wybitne, ale jakiś czas temu uczciwie podeszłam do sprawy. Nie podobało mi się jakoś szalenie. To znaczy, to arcydzieło, nie ma wątpliwości i nieodłączny element kultury oraz popkultury, piękne opisy szalenie przypadły mi do gustu, ale mnie nie porwało, zwyczajnie, a niektóre egzaltowane wywody to po prostu mnie bawiły . Kropka. I z całym zrozumieniem dla wartości tej pozycji, nawet wstęp nie zmieni tego, że zwyczajnie nie zaiskrzyło ;)
    Pozdrawiam ciepło!
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Frankensteina to polecam film ,,Gotyk" gdzie pięknie pokazana jest noc, w czasie której zrodził się pomysł tej powieści. Nie da się też ukryć, że Mary Shelley była głównie żoną poety, nie samodzielnym twórcą. No w tym filmie to wszystko pięknie widać.

      Usuń
    2. W ogóle historia powstania ,,Frankensteina" jest bardzo ciekawa, czytałam trochę o tym. I chyba, z tego, co wyniosłam z lektury o okolicznościach stworzenia tej powieści, nie wydaje się, żeby rola Shelley sprowadzała się do bycia żoną poety, sama była bardzo błyskotliwa, no i co tu kryć, bardzo dobrze pisała (zwłaszcza, że stworzyła ,,Frankensteina" jako nastolatka), chociaż mnie te romantyczne uniesienia i dłużyzny zwyczajnie bawią momentami :D A jej styl, przynajmniej w prozie, był znacznie lżejszy od tego Shelleya, chociaż z drugiej strony, spod pióra Percy'ego czytałam tylko jeden fragment, zresztą on akurat chyba specjalizował się w poezji. No ale cóż, ja tam się nie znam, piszę tylko z tego, co czytałam i co skromnie zaobserwowałam :)
      O ,,Gotyku" słyszałam, chętnie obejrzę, może moja wiedza się poszerzy :)

      Usuń
  7. Biografie mogą być na prawde interesujące. I ta świadomość, że to co czytasz działo się na prawde, że nie jest to kolejny wymysł jakiegoś pisarza. :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Opis spaghetti obalił cały poważny nastrój notki. xD
    Wiesz, ja tak sobie myślę, że to chyba dobrze, że ja nie wzruszam się nad książkami, które czytam do magisterki - bo wiesz, ronienie łez nad cenami transferowymi czy aferą podatkową w luksemburgu byłoby co najmniej niepokojące i chyba powinnam wówczas udać się do lekarza. :D

    OdpowiedzUsuń