niedziela, 1 stycznia 2017

Podsumowanie liczone w przeczytanych stronicach



Nie lubię podsumowań roku i chyba nigdy żadnego nie pisałam. Ledwo pamiętam, co jadłam wczoraj na obiad (hmm, czy ja go w ogóle jadłam??) a co dopiero wrócić myślami do odległego czasu, w którym jakiś obcy człowiek o moim imieniu i nazwisku rozpoczynał rok 2016. Właśnie dlatego nie wyszło spod mojej klawiatury jeszcze żadne podsumowanie - te jest nieprecedensowe i pierwsze. A to dzięki mojemu zeszłorocznemu postanowieniu, które udało mi się spełnić - dodawaniu wszystkich przeczytanych książek na mój profil na ,,Lubimy czytać".
   Patrzę na okładki i przypomina mi się wszystko. Książki są tak nierozerwalnie związane z moim życiem, że analiza tych sztywnych wpisów pozwala mi wreszcie ogarnąć, na co zmarnowałam ten kolejny rok. Nie podam wam linku do mojego konta, ponieważ porzucam na dobre ,,Lubimy czytać" i przechodzę w tryb analogowy i naukowy - ta strona jest nakierowana na czytanie dla rozrywki i wielu książek nie mogłam tam znaleźć, do tego wszystko, co czytam, może mi się potem przydać. Dlatego będę robić porządną bibliografię w porządnym notesiku z obrazkiem Kaplicy Zygmunta. Jakby ktoś nie był pewien, jakie miasto kocham.
   Co mówi o mnie moja biblioteczka:

Styczeń
Jeszcze miałam siłę i czas na czytanie, aż 6 pozycji! Zaczęłam od fascynacji Tybetem: ,,Zaginiony horyzont", piękna opowieść o zagubionym w górach buddyjskim klasztorze, i ,,Gwiazdy suchego stepu" czyli legenda z tego rejonu, dla dzieci, ładnie ilustrowana. Widać, że się trochę nudziłam, bo szukałam książek po wszystkich kątach domu i czytałam je bez ładu i składu, razem ,,Cesarza" (czytałam go chyba trzeci raz), Pratchetta czy ,,Śniadanie u Tiffany'ego" (które bardzo lubię i bardzo chciałam wykorzystać na maturze).

Luty
4 książki. Mniej więcej po studniówce zrozumiałam, że jednak muszę uczyć się do matury. Rozpisałam sobie plan nauki i na tym się skończyło. Czytałam ,,Heban" (nic z niego nie pamiętam, serio) Dżumę (jako lekturę, sama bym tego nawet kijem nie tknęła. To ważna i dobra książka, ale za straszna i zbyt ryje psychikę) i malutka książeczkę ,,Jazz baba Riba" - menelsko - poetyckie historyjki o młodzieży z lat 70', przeplatane świetnymi obrazkami. Smutne, dołujące i wciąż prawdziwe. Kupione za 1,50 w taniej książce.

Marzec
6 książek. Olimpiada pełną parą, aczkolwiek odnotowałam z niej tylko jedną pozycje, bo nie byłam pewna, czy książki naukowe się liczą. Do szkoły musiałam przeczytać ,,Trans-atlantyk" który osłodził mi nieco ciężką znajomość z olimpiada i Trzebińskim. Stary, dobry Trzebina, za książki które wtedy w mękach przeczytałam mogę teraz kupować sobie inne książki bez opamiętania i bez obaw, że zdechnę z głodu. Tak mi wtedy dopiekła ta olimpiada i jej trudne książki, że dla rozrywki i odprężenia intelektualnego po raz kolejny przeczytałam ,,Dziady". Mniej więcej od tego czytania zaczęła się moja dzika fascynacja Gustawem - Konradem. Już się cieszę na myśl, ile o ,,Dziadach" dowiem się z wykładów :3 W ramach odpoczynku, chyba na Wielkanoc przeczytałam dwie książki Pilipiuka i jedną Pratchetta. Lektury tego typu czytam błyskawicznie, dlatego jest ich tu tak dużo i gęsto.

Kwiecień
3 książki. Ojej, tu chyba miałam najgorszy etap olimpiady i matur. Na początku miesiąca przeczytałam po raz drugi ,,Imię róży" - chciałam się przekonać, jak będę do niego podchodzić po trzech latach w liceum (pierwszy raz przeczytałam tą książkę jeszcze w gimbazie i załapałam tylko wątek kryminalny). Dałam jej 9 gwiazdek na 10, a to o czymś świadczy. Wychwyciłam też wreszcie nawiązania do średniowiecznych tekstów i nie omijałam dysput o śmiechu i innego ,,filozoficznego gadania". Zresztą, o Umberto Eco będzie tu chyba osobny post. Pod koniec miesiąca przeczytałam ,,Lolitę", a czytałam ją w niezwykłych okolicznościach, bo na finale olimpiady. Gdzieś w tej panice uczenia się, imprezowania i łażenia nocą po ośrodku znalazłam czas na czytanie i dyskusje z kumplem, który okazał się wielkim fanem ,,Lolity" i deklamował mi jej pierwsze zdania. W moich wspomnieniach całe te wydarzenie ma mgłę pewnej niezwykłości (na wspomnienia dodaję takie jakby filtry jak inni na selfie, zależnie od atmosfery). Na dobitkę jeszcze jedne Pratchett.

Maj
3 książki. We własne urodziny przeczytałam po raz trzeci ,,Mistrza i Małgorzatę". Co z tego, ze omawiałam to w szkole, co z tego, że czytałam w gimnazjum, to książka do której mogę powracać wciąż i wciąż i nigdy mi się nie znudzi. Jest tak obszerna i intertekstualna, że za każdym razem czytam ją inaczej. Najpierw bez wiedzy, jako powieść przygodową, potem jako plątaninę wątków, znaczeń i przesłania z Moskwą w tle, a na końcu po prostu jako pięknie napisaną, niesamowicie estetyczną i brzmiąca książkę. Czasami czytałam pojedyncze zdania i po prostu zachwycałam się nimi jak obrazem. Potem nie wiedziałam, co właściwie zrobić ze swoim życiem. Skończyłam matury, byłam pewna dostania się na uniwersytet, szukałam pracy. Popadałam w marazm. To widać w książkach. Czytałam bez żadnego ładu, rzeczy, które już znałam, np. ,,Na polu chwały" Sienkiewicza. Tak tylko żeby się wzruszyć.

Czerwiec
5 książek. Ogarnęłam się. Zaczęłam podróże. Znalazłam pracę. Przeczytałam wreszcie ,,To nie jest zawód dla cyników" Kapuścińskiego, które dostałam na pożegnanie od polonistki. Rozrywkowo kolejnego Pratchetta i ,,Historię bez cenzury". Wzruszającą ,,Panienkę z okienka" którą zabrałam jako lekturę w drodze do pracy, a okazała się nad podziw dobra. Czytałam fragmentami też ,,Reflektorem w mrok" Boy'a, świetną książkę wyniesioną z Pałacu Staszica po olimpiadzie, moją najwspanialszą pamiątkę z tamtego okresu. Szkoda, że jest taka wielka i nie mogę się zmotywować, żeby wziąć ją do Krakowa. To kolejna książka, do której ciągle wracam.

Lipiec
4 książki. Ciąg dalszy podróży, lato w pełni, to i pozycje letnie i podróżnicze. Najpierw ,,Ziemia, planeta ludzi"  i ,,Nocny lot", które nieźle namieszały mi w głowie. ,,Ziemię..." grano potem w Krakowie, bodajże w Teatrze Starym, ale się nie załapałam. Świetne książki, jeżeli masz dużo czasu na rozmyślania, nie chcesz przeżywać wakacji bezrefleksyjnie i wierzysz w swoje zdrowie psychiczne. Potem ,,Gniew" który przeczytałam na polecenie kumpla (tego od ,,Lolity" i olimpiady), ponieważ opisuje jego miasto i jego szkołę. Kawał porządnego kryminału i opisywał rzeczywiście dobrze, bo niedługo potem odwiedziłam ów miasto i porównałam. A w antykwariacie na rynku kupiłam ,,Księgę ubogich" Kasprowicza i przeczytałam w pociągu powrotnym. Było chłodno, pociąg, regionalny gruchot trząsł się strasznie, przejeżdżaliśmy nad jeziorami a deszcz padał tak, że szyba zamieniła się w jedną powłokę pędzących kropel. A ja czytałam o spokoju chaty ze świerkowych płazów, deptaniu wciąż tej samej dróżki i pogodzeniu się z Bogiem. Cudowny tomik, mam go w Krakowie i czytam wciąż jako lekarstwo na miasto i uczelnię. Próbowałam też przeczytać ,,Ulicę marzycieli" ale okazała się pierwszą książką tak niestrawną, że porzuciłam ją w połowie.

Sierpień
2 książki. Tym razem to nie załamanie psychiczne, tylko rekolekcje. Na dwa tygodnie utknęłam w górach, mając ze sobą tylko Biblię i ,,Ortodoksję" Chestertona. Nie narzekam, bo sama skazałam się na ten literacki post i to był świetny wybór. Po powrocie zdałam sobie sprawę, że zaraz zaczynam naukę na najlepszym uniwersytecie w Polsce, a jestem tylko głupim dzieckiem z liceum w Bydgoszczy. W związku z tym zaczęłam czytać lektury, ale przeczytałam tylko ,,Pana Geldhaba" i naprawdę nie wiem dlaczego i po co. Pod koniec miesiąca, w rozpaczy przemierzając domową biblioteczkę natknęłam się na książkę, której tytuł fascynował mnie od dziecka: ,,Wahadło Foucaulta". Czując się dość inteligentna i douczona zaczęłam to czytać, ale już po pierwszej stronie włączyłam komputer i uzupełniam wiedzę w google. W ten sposób wpadłam w świat mistyczny, pełen zagadek z kabały i wciąż żywych ran wojennych. Po prostu nie ogarniam, co się tam działo, ale przez tą książkę nie mogłam spać po nocach i prześladowały mnie najróżniejsze widziadła. Potem dopisałam ją do listy ,,przeczytam po studiach i może zrozumiem". Co nie zmienia faktu, że ,,Wahadło..." jest cudowne i zachwycające, aczkolwiek polecam osobom o mocnych nerwach.

Wrzesień
3 książki. Zaczęłam ten miesiąc intelektualnym odpoczynkiem w górach, potem rzuciłam się na dość ciężkie pozycje. Najpierw ,,Duma i uprzedzenie" które udowodniło mi, że byłam całkiem niepotrzebnie uprzedzona do tej książki. Może nie zostanę psychofanem, ale dobrze się czytało, idealna lektura na nieśpieszne wakacje, kiedy masz jeszcze zrytą banie po poprzedniej książce. Potem złapał mnie istny szał na Dostojewskiego - znowu chciałam sobie udowodnić, czy jestem mądrzejsza niż w liceum i dam radę przeczytać to, co kiedyś mnie zagięło. I tym razem się udało, dawniej straszne ,,Biesy" okazały się genialną książką a ja nawet nie byłam wciąż głodna przy czytaniu, jak kiedyś (to głupie, ale irytujące). Gdybym wcześniej nie kochała Dostojewskiego, to bym teraz pokochała. Na fali tego uwielbienia przeczytałam jeszcze ,,Skrzywdzonych i poniżonych" po czym załamałam się, bo ,,Idiota" gdzieś zaginął, a miałam z tą powieścią rachunek do wyrównania.

Październik
4 książki. To bardzo wątpliwa liczba, ponieważ nie miałam pojęcia, które książki liczyć, a które nie. Niby powinnam wszystkie, ale czy te czytane na uczelnie się liczą, czy to nie tylko podbijanie sobie statystyk? W rezultacie raz je liczyłam, raz nie, zależnie od tego czy jakaś lektura mi się spodobała. Dlatego znalazła się tu tylko ,,Poetyka" Arystotelesa, a wraz z nią trzy książki, które kupiłam już w Krakowie. ,,Wyznania właściciela klubu Piękny Pies" - bardziej krakowsko się nie dało. To dość oniryczne i pełne brutalnej fantazji opowieści o słynnym klubie, mieszczącym się obecnie na Kazimierzu. Jeszcze tam nie byłam, ta książka mnie zniechęciła... Potem ,,Don Camillo i dzisiejsza młodzież" - na poprawę humoru i ,,Jastrzębie wzgórze" - ki czort, kupione za 2 złote, jakieś mistyczno - rodzinne historie z mafią w tle, no ja nie mogę. Widać, że szukałam tylko taniej (dosłownie) rozrywki i brałam to, co miało ładną okładkę.

Listopad
7 książek. I są to właściwie tylko lektury i tomiki poezji. Zapisałam się do ,,Dyskusyjnego Klubu Poezji" i na jego potrzeby przeczytałam trzy tomiki współczesnej poezji (ach cóż za groźne słowo!): ,,Nakarmić kamień" Bronki Nowickiej (laureat Nike) ,,Drobną zmianę" Świetlickiego i ,,Repetytorium" Taranka. Tak, mi te nazwiska też nic nie mówiły jeszcze dwa miesiące temu, tym bardziej cieszę się, że widzę progres. Poza tym ,,rozrywałam się" Krasickim i Potockim. Okazało się, że ,,Rękopis znaleziony w Saragossie" jest jednak świetny, chociaż stary. Obecnie planuje kupienie go sobie na własność, z wydawnictwa Vesper, bo mają bardzo ładną okładkę. To nowe wydanie WL jest jednak paskudne.

Grudzień
5 książek. Bo święta i wolne! To był ciężki miesiąc: w pociągu do domu przeczytałam ,,Dzielnice obiecaną" ale nie do końca, bo nie zgadzałam się z linią fabuły którą poprowadził autor. I ogólnie, tematyka post-apokaliptyczna przestała mi pasować. Za ciężkie to na moje słabe nerwy. Przed świętami wybrałam się na zakupy, oczywiście w celu zdobycia książek na prezenty dla rodziny, i przy okazji kupiłam sobie ,,Szkice Mickiewiczowskie" Marii Czapskiej. Tak mnie wciągnęły, że prawie bym nie poszła na spotkanie wigilijne mojego roku, a i tak wróciłam z niego prawie biegiem, żeby zdążyć dokończyć czytanie. Wiem, że to brzmi dziwnie, ja też nigdy nie lubiłam Mickiewicz, ale te ,,Szkice..." trochę otworzyły mi oczy. Zrozumiałam, jak bardzo szkolne widzenie przysłania mi cały obraz ,,wieszcza" - nie widzimy Mickiewicza, tylko jego dziwną karykaturę dostosowaną do systemu nauczenia. To nie jest tak, że ja go nie lubiłam, po prostu - nie znałam. Niedługo potem kupiłam sobie zbiór jego wierszy, w ślicznym, kieszonkowym formacie i przeczytałam prawie że jednym tchem. Te wszystkie ballady, ody i sonety, tak bardzo zaniedbane, bo przecież ,,czytałam w szkole". Czułam się, jakbym odkrywała najbardziej znane polskie wiersze po raz pierwszy. To niesamowite uczucie, czytać ,,Odę do młodości" u stóp Wawelu w mroźny poranek, z Wisłą za plecami. Jeden mały ty, a tuż obok geniusz poezji (w małym formacie), geniusz historii patrzący z narożnika surowego muru zamku i geniusz natury w nurcie gigantycznej rzeki. I jakieś zbłąkane gołębie, oczywiście. Teraz, w czasie świąt przeczytałam jeszcze kilka lekkich powieści które dostałam od rodziców.
* * *

Razem wychodzą 53 książki. Oczywiście kilku zapomniałam wpisać albo w ogóle zapomniałam, że je czytałam,  ale na pewno jest ich ponad 50. To dużo czy mało? Średnio jedna na tydzień. W czasie matur, olimpiady i początku studiów polonistycznych. Cały czas mam z tyłu głowy świadomość, że powinnam czytać więcej i bardziej ambitnie, ale z tego roku jestem zadowolona.





5 komentarzy:

  1. Do "Mistrza i Małgorzaty" i ja ciągle wracam :) Teraz planuję zabrać się za "Annę Kareninę" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja w tym roku mam przerost formy nad treścią i obłowiłam się (jak to kobieta) na wyprzedażach w tryliardy książek, a przeczytałam.. w sumie nie wiem ile.. wiem że żadnej z wymienionych przez Ciebie, widać mamy inne gusta ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. gratuluję, ja czytam dużo mniej - znacznie więcej niż "statystyczny Polak", ale nie mam jak konkurować z Twoimi wynikami ;) również uważam, że powinnam więcej czytać.
    chyba powinnam sięgnąć po "Szkice Mickiewiczowskie", zaciekawiłaś mnie :o
    pozdrawiam, najlepszego w 2017!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mistrza chyba z 5 racji czytałam, i chyba niebawem znów po niego sięgnę:)
    świetny książkowy wynik:)
    https://sweetcruel.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejciu, jak ja bym mocno chciała mieć tyle przeczytanych książek, naprawdę! :) Ja w niektórych miesiącach mam 0, bo po prostu nie wyrabiam się jeszcze z książkami, które miałabym czytać dla przyjemności poza takimi na zajęcia, które zajmują mi mnóstwo czasu. Naprawdę wielkie super :)

    OdpowiedzUsuń