Robert

Kochasz swoje życie? Drżysz z radości, widząc różowe jak cukierek fale rzeki w których tonie zachodzące słońce? A może właśnie w tej chwili robisz coś zupełnie innego i ten mały cud w ogóle nie zatrzyma się w twojej źrenicy?
   Nie wiem. Nie mogę cię znać. Za to znam Anię i Panią.
Nie mam pojęcia (o ilu rzeczach teraz człowiek nic nie wie! np. jak się produkuje żelki ) co łączyło te dwie dziewczyny. Nawet z wyglądu całkiem siebie nie przypominały, stojąc ramię w ramię wyglądały wręcz karykaturalnie, prześmiewczo, jakby udowadniając, że los ma poczucie humoru. Ania była niską, pulchną dziewczynką z pierścionkami w kształcie kocich głów z trudem wciśniętymi na tłuściutkie palce. Krótkie włosy w kolorze brudnej wody okalały jej okrągłą twarz z mądrym, chociaż zgnębionym uśmiechem. Ubrana była w obcisłe dżinsy (chociaż to naprawdę niezauważalne przy grubych udach) i luźno spływającą koszulkę z obrazem średniowiecznej katedry. Malowała ją dla niej Pani, jako prezent na niedawno obchodzone 18-ste urodziny. Na szyi nosiła jeden łańcuszek z malutkim krzyżykiem, wyglądającym jak uzupełnienie obrazu z koszulki, i drugi z zawieszką w kształcie grubego kotka. Ania od jakiegoś miesiąca była szaleńczo zakochana w Pani, co w jakiś sposób tłumaczyło mi jej przywiązanie. Nie rozumiem za to, co pani widziała w tej nieśmiałej i pozbawionej głębszych zainteresowań dziewczynce. Chyba raczej nie grała z nią w LOL'a.
   Pani była piękna, tą obiektywną urodą która elektryzuje kobiety na równi z mężczyznami. Skończyła 19 lat, matury nie zdała, ale radziła sobie całkiem dobrze, pracując dorywczo. Podobno w dzieciństwie zawarła pakt z diabłem i stąd wzięło się jej przezwisko- oraz niezwykłe życiowe powodzenie. Jako dziecko była całkiem, całkiem inna, jej dawniejsi prześladowcy teraz wzdychają (oby tylko) do jej zdjęć. Była ruda i piegowata, ale oczy miała ciemnoniebieskie jak niebo po burzy. Te rude warkoczyki, za które kiedyś pociągano, zamieniła w luźne, trochę potargane fale. Lekka grzywka lokiem zakrywała jej jedno oko i część nakrapianego policzka. Kojarzyła się z jesięnią, kasztanami i słońcem. Wbrew nadziejom wszystkich okolicznych chłopaków była zajęta od połowy liceum, a jej wybranek okazał się nieszczególnie przystojnym metalem, którego nigdy nie widziano na siłowni. Za to robił świetne zdjęcia, zwłaszcza jej, a ona rysowała jego portretu w stu wariacjach. Czasami razem dawali koncerty w swoim małym, ładnie urządzonym mieszkanku: ona grała na pianinie a on pomagał jej na gitarze elektrycznej.  Ania siedziała wtedy na podłodze pod pianinem i wpatrywała się w każdy ruch jej rąk.
   Jedna miała wszelkie powody, by kochać życie, druga wszelkie by skończyć je młodo i tragicznie. Jednak jakoś nigdy nie mogłem odgadnąć, która to która.
Na pierwszą kandydaturę wysuwano zazwyczaj Anię. Co ona, nieszczęśliwie zakochana i wiecznie pozostając w cieniu miała zrobić ze swoim życiem? Nie była nikomu szczególnie potrzebna. Była skromna i spokojna, wręcz symbolicznie określało ją ulubione miejsce pod pianinem.
   Siedziałem kiedyś na jednym z tych koncertów. Byłem tam raczej stałym gościem, chociaż mało znacznym, niezbyt honorowanym. Rozkładałem się gdzieś w kącie i obserwowałem - ot, ulubione zajęcie mojego życia. Nie byłem jednym z  tych facetów, którzy wzdychali do Pani, zwłaszcza, że miałem już wtedy swoją, najpiękniejszą na świecie dziewczynę. Co innego Ania. Po prostu robiła z siebie idiotkę. Siedziała pod tym pianinem jak kamień – całkiem konkretny głaz -  i słuchała z otwartymi ustami, w ogóle nie słysząc muzyki ani nie widząc nikogo na świecie poza swoją Panią. Miała nadzieję, naiwne biedactwo, że dziewczyna jest zbyt zajęta grą żeby coś zauważyć, a reszta widowni chyba kontempluje muzykę z zamkniętymi oczami. Na kilometr czułem te fluidy, nawet gdybym przymknął oczy a okulary roztrzaskał. Chyba już całkiem straciła panowanie nad sobą, aż trochę wkurzyłem się na nią na tym koncercie. Jak już chce coś ukryć, to niech chociaż tego ukrywania nie partaczy!
   Świeczka na parapecie zamachała płomieniem jak ogonem, kiedy ruda skończyła grać i agresywnie oderwała palce od klawiszy. Gitarowe solo poderwało resztki jeszcze spokojnego powietrza. Potem muzycy również rozłożyli się na tapczanie i nastała błoga atmosfera intelektualno - artystycznej domówki na której każdy robi, co chce, i w czym czuje się dobrze. Siedzieliśmy tylko przy świecach, porozstawianych we wszystkich kątach pokoju, na parapetach i półkach. Ich chwiejne płomienie otaczały nas jak spojrzenia istot z innych wymiarów, jakby kpiące ślepia duchów które doskonale wiedzą, co zaraz sknocimy w życiu. Może też śmiały się z Ani? Te świeczki zachęcały do lżejszego podejścia do życia, rozluźnienia barier. Ani chybi, ślepia pierwotnych potworków, małe diabliki dające ułudę wolności i senność w tych ciemnościach... Nikt się nawet nie śmiał, ale nie była to powaga. Siedziałem w tym kącie kanapy, nie dotykając nikogo ale widząc wszystkich i rozważałem kolejny krok. Na mnie też działała ta atmosfera i nie chciałem przerypać jej samemu. Kilka grup wydawało się bardzo kuszących. Pani i jej chłopak (a nazywał się Kris) siedzieli już pod kanapą i ślinili się obficie (chociaż w tych świeczkowych ciemnościach nie wyglądało to wcale aż tak odpychająco). Mój kumpel Kura i jego dwóch towarzyszy prowadziło jakieś dziwne  rozmowy pełne wyraźnych akcentów i powoli wymawianych trudnych słów, względnie cytatów z Franklina i Biblii. Jedna para (przystojny gość i dziewczyna słodka jak lalka) zdawali się drzemać, wciśnięci między kanapę a kaloryfer. Towarzystwo z plastyka omawiało swoich najbardziej przerażających nauczycieli i sposoby rzeźbienia z gliny rzeczy zbyt nieprzyzwoitych, by umieścić je w tak niewinnym opowiadanku. Już zamierzałem ruszyć i pognębić snobów w dyskusji o roli przykładu Hioba we współczesnym świecie, kiedy moją uwagę przykuła znowu Ania. Wpatrywała się w Panią takim wzrokiem, jakby miała już w ręku nóż i twarz Aliny. Zaciskała pięści z kotkami w naiwnej złości i nadziei, że cokolwiek się zmieni i ogólnie wyglądała na człowieka na skraju wytrzymałości nerwowej. Aż zrobiło mi się jej szkoda. Do tego wypadałoby poinformować, że wiem o jej tajemnicy i prawdopodobnie reszta przyjaciół też nie jest ślepa (tylko ma ją głęboko w odbycie).
   - Hej, Anka, wiesz gdzie można się czegoś napić? - Zapytałem, jakbym był tu pierwszy raz i wcale nie miał udziału w zapasach alkoholu na to spotkanie. Spokojnie, ona nie ogarnie, że jestem tu stałym gościem, dla niej liczy się tu tylko jedna, rudowłosa istota. Posłusznie zaprowadziła mnie przez krótki korytarzyk do kuchni. Nie spojrzała nawet na mnie, kiedy starannie zamknąłem drzwi.
- Mają w lodówce jakiś alkohol - wytłumaczyła niechętnie - i tak ogólnie to dla wszystkich, ale następnym razem coś sam też przynieś.
- Nalać ci? Panie maja pierwszeństwo.
- Więc ty pij pierwszy. Ale poproszę drinka.
Nie zauważyłem, że dziewczyna mnie sprawdza i odruchowo sięgnąłem do szafki po dwie szklanki a potem wyciągnąłem z kąta colę i sok pomarańczowy. Sprawnie zlałem to wraz z wódką i podałem Ani, zanim skapnąłem, dlaczego ma taki dziwny wyraz twarzy.
- Kurde.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytała agresywnie - i kim ty w ogóle jesteś?
- Robert, do usług. Nie jestem nikim szczególnym, i, jak sama widzisz, mam bardzo słaby wzrok, ale wiele rzeczy widzę i zapamiętuję... Proszę, usiądź sobie.
- A jak nie? - zawołała buntowniczo - wcale nie muszę cię słuchać!
Tak, ale zdechłabyś z ciekawości gdybyś teraz wyszła. O naiwna dziewczyno. Oczywiście, że usiadła na krześle, a ja naprzeciw niej. Nie przepadałem za takim siedzeniem ,,twarzą w twarz" i nigdy bym tak nie usiadł z kumplem, ale na dziewczyny to działało. Do tego w ten sposób blokowałem jej wyjście.
- Napij się - powiedziałem - i powiedz, od jak dawna to trwa.
Było to trochę wredne, ponieważ przez zaproponowaną przeze mnie kolejność zdarzeń Ania totalnie się zakrztusiła.
- O czym mówisz, chory człowieku?
- O tym, od jak dawna kochasz się w Pani i dlaczego, do jasnej ciasnej, robisz z siebie taką idiotkę?
Pierwszy raz w życiu miałem zostać pobity przez kobietę, na szczęście stół okazał się za szeroki jak na jej możliwości i tylko oberwałem w nos. Niestety, idealnie w tym patologicznym i śmiesznym momencie do kuchni wdarł się mój kumpel Kura.
- Co wy sobie robicie? - zapytał, nie ogarniając trochę rzeczywistości, a już na pewno nie rozumiejąc, czemu ta gruba dziewczynka próbuje pozbawić mnie nosa.
- To on! - zawołała mała cholera - on mnie tu zaciągnął i gada jakieś zboczone rzeczy! Dobrze, że przyszedłeś, boję się! Nie znam tego człowieka!
Problem z Kurą jest taki, że zna mnie od piaskownicy albo i jeszcze dłużej, więc miał czas żeby prześwietlić mnie wręcz na wylot. Wie też o pewnych niechwalebnych zdarzeniach z moich młodych lat, zanim znalazłem sobie dziewczynę i się ustatkowałem.
- Robery, co ty kombinujesz?
Mała tymczasem zaczęła odwalać niezły cyrk z udawanym szlochem i przerażeniem na sam mój widok. Widocznie obawiała się , że te zabiegi też okażą się za mało znaczące, bo trzęsąc się bardzo naturalistyczne przylgnęła do Kury, żaląc się na mojej gwałcicielskie zapędy. Biedak, który przyszedł się tylko pożegnać, zachwiał się pod jej naporem i stracił hard ducha.
- Nie rozumiem co się tu dzieje, serio, ale chyba już wiem czemu najlepiej czuję się na cmentarzu i z dala od kobiet. Szalona dziewczyno, mój przyjaciel Robert nic ci nie zrobi, a jak zrobi, to ja mu coś zrobię i będziemy kwita. Dobrze?
- Ci wszyscy ludzie są źli - zaszlochała Ania - wszyscy mnie nienawidzą!
- Chociaż mogę cię zapewnić, że Bóg cię kocha.
Optymistycznie zaproponował Kura.
Prychnęła z pogardą i widząc, że scena odegrana należycie, zaczęła wycofywać się chyłkiem.  Kura odetchnął z ulgą.
- To ja już jadę. Mam masę roboty, a do tego jutro lekcje na 8... Robery, co byś zrobił z trzydziestoma nastolatkami w liceum? Obojętnie o czym chcę rozmawiać, ich interesuje tylko seks, i mają naprawdę milion powodów dlaczego już powinni zacząć go uprawiać. Do tego oskarżają mnie o brak doświadczenia, nieznajomość tematu i życiowy przegryw, bo przecież facet który ma powodzenie nie zostaje księdzem...
- Nie wyprowadzaj ich z błędu, będzie ubaw. A z tym seksem to w sumie nie jestem przekonany, wpadnij kiedyś na kawę to porównamy sobie argumentację.
Uściskałem go serdecznie, odprowadziłem do drzwi i wróciłem do pokoju. Ania gdzieś się rozmyła - nie chce pomocy to trudno. Miałem jednak przeczucia, że jeszcze ją dorwę gdzieś tej nocy. Już wie, że ja coś wiem, i w najgorszym wypadku rzuci się na mnie z nożem.
  O północy zadzwoniła moja narzeczona, zerwałem się więc raźno i wyszedłem na balkon, żeby nikt nie miał przyjemności podsłuchiwania, jak Robert się rozczula. W takim stanie mieli prawo widzieć mnie tylko moja Ewka i Kura, i absolutnie nikt więcej. Dobrze mi się rozmawiało, czerwone niebo nad głową, ciepły powiew lipcowego wiatru, zapach paskudnych pelargonii z balkonu sąsiada... Podglądałem nocne życie gościa z bloku naprzeciwko (oglądał porno, które też znałem, ale przestałem je znosić w gimnazjum) i prawiłem komplementy pięknej Ewie, lekko czerpiąc natchnienie z omawianego ostatnio Petrarki. Po krótkim opisię księżyca i skrytykowaniu wesela jej kuzynki, na którym właśnie przebywała,  gładko przeszliśmy na romantyczne gadki o kolejnym spotkaniu i niezmienne rozważania, jaką ilość dzieci będziemy w stanie ogarnąć i wyżywić z mojej pensji nauczycielskiej. Nie byłem w tej kwestii zbytnim realistą, wychodząc z założenia, że teraz sobie fajnie pomarzę, więc nawet jakby nie wyszło, wspaniałego czasu marzeń nikt mi nie odbierze.  Sami rozumiecie, że kiedy po ckliwym pożegnaniu spojrzałem wreszcie przytomnym wzrokiem na balkon i zobaczyłem Anie, przestraszyłem się setnie i prawie wyleciałem za barierkę.
- Widzisz - powiedziała naburmuszonym, płaczliwym głosem - ty też kogoś kochasz. A nie umiesz sobie wyobrazić mojej sytuacji.
- Wyobrazić to ja sobie dużo potrafię - powiedziałem, przeklinając w duchu, że nie zauważyłem jej wcześniej - uważam jednak,  że postępujesz jak idiotka.
- A ty taki mądry, hę? Byłeś kiedyś platonicznie zakochany?
- Cały czas jestem, kurde, chociaż nie wiem właściwie dlaczego, chyba przyjaźń z Kurą źle wpływa na moją demoralizację...
- Ale przecież masz narzeczoną! Sama słyszałam, jak z nią gadasz, no, Robercik, poetycki z ciebie gość.
- I co z tego, narzeczona jeszcze o niczym nie świadczy....
Najwyraźniej się nie rozumieliśmy.  Jaka ta młodzież teraz niemoralna. Tfu, co ja gadam, ona jest najwyżej rok młodsza ode mnie...
- No ogólnie czy byłeś kiedyś nieszczęśliwie zakochany? Bez żadnych szans na spełnienie swojej miłości? Wiesz w ogóle jaka to pieprzona, czarna rozpacz? - Machnęła agresywnie pulchną ręką. Wyglądała jak gniewliwy pucciato. - I to jeszcze miłość zakazana. Rodzina by mnie zabiła. Świat mnie nienawidzi. Nawet Bóg, o którym wspominał twój naiwny kumpel, też jest przeciwko mnie! I mam się zachowywać normalnie, tak? Ty chyba chory jesteś.
Złapałem się za głowę. Nie dosłownie, żeby nie wypaść efekciarsko, ale mentalnie. Teraz babsko zacznie mi się zwierzać i nie ogarnę się do północy. Dobrze, że nie jest ładna, nie będę się nią chociaż zbytnio emocjonował.
- Sorry, ale ja ci w tym nie pomogę. Nikt nie będzie żył za ciebie, wiesz? A zadręczasz się, bo nie potrafisz raz a dobrze podjąć decyzji!
- O czym mam niby decydować? - zapytała grobowo.
- No co robisz! Serio muszę ci wszystko tłumaczyć? Nie masz żadnej kumpeli do obgadania tego?
- No co ty, gardziły by mną. Zresztą, tylko Pani mnie lubi.
- Dobra, młoda, musisz zdecydować, co robisz dalej. Wszystkie twoje nieszczęścia wynikają z tego, że nie umiesz się określić, czy robisz wielki coming out  i oświadczasz  się Pani na oczach wszystkich  czy zamykasz ten rozdział życia i szukasz sobie normalnego chłopaka.
- To niemożliwe. Człowiek nie może tak po prostu zrezygnować z części swojej natury! To jest część mnie, wiesz? Taka już jestem i nic na to nie poradzę, tak mnie los pokarał. Nie ma mowy, żebym to zmieniła, nie mam takiej siły sprawczej...
Zamachałem gwałtownie rękami, bo właśnie trafił mnie szlag. Ania chyba się nawet przestraszyła.
- Gadasz straszliwe głupoty, dziewczyno. Po prostu idziesz na łatwiznę, wy wszystkie wolicie siedzieć i narzekać zamiast coś ze sobą zrobić! Oczywiście, że to jest możliwe, wszystko jest możliwe. Ze wszystkim można wygrać, ze sobą też, tylko nikt nie powiedział, że to będzie łatwe i tanie, więc wolicie z góry powiedzieć ,,niemożliwe". Głupie babsko - nie chciałem jej za wiele mówić, ale przed oczami stanęły mi wszystkie lata życia strawione na tworzenie z siebie lepszego człowieka, ba, wręcz na wykuwanie siebie z cholernie twardego granitu za pomocą wykałaczki... Oczywiście, że zrezygnowałem z części siebie. W ogóle nie przypominam już siebie sprzed pięciu, czterech lat - i co z tego? Nie żałuję tamtego człowieka, rozchwianego, słabego nastolatka, zdołowanego chłopca z długa grzywką i masą nałogów. Kura, wyciągając mnie o trzeciej nad ranem z rynsztoku mówił mi dokładnie to, co powtarzam teraz. Potrafił codziennie wysyłać mi motywujące smsy, które usuwałem, rzucając telefonem o ścianę. Jak dobrze, że stary Kurak miał tyle cierpliwości do mnie i rozwagi, chociaż był starszy zaledwie kilka lat.
   Ania siedziała w kącie i ryczała jak duszony kociak. Nie miałem pojęcia co zrobić - och, Kura, ty byś się przydał. Ty masz rękę do ludzi i poczucie misji. Jak ty to robisz?
- Słuchaj, jeżeli potrzebujesz pomocy to mogę ci wskazać dobry adres. Tylko zdecyduj, w którą stronę szukasz pomocy.
- Co to znaczy?
- Mogę dać ci adres mojej znajomej lesbijki która wytłumaczy ci jak podrywać dziewczyny albo możesz iść do Kury, przepraszam, do Jędrzeja, i zapytać jak pogodzić się ze sobą i żyć normalnie.
- Ale ja nie wiem.
- Właśnie widzę! Wiesz co... obym nie był złym prorokiem, ale myślę, że życie pomoże ci powziąć decyzję. A teraz idziemy, wszyscy już poszli spać.
Przepuściłem ją przodem i weszliśmy do środka. Świeczki już się wypaliły i cały pokój pełen był delikatnego dymu, zostawiłem więc otwarte drzwi od balkonu, żeby się nie podusić. W pokoju spało sporo osób i mi też zachciało się naraz nocować tu, zamiast tłuc się do domu autobusami nocnymi. Gospodarzom za nic to nie przeszkadzało, zwłaszcza że wywalczyli sobie najlepsze miejsce na tapczanie i spali jak dwa aniołki. Ania poszła do łazienki, a ja do kuchni, ponieważ mimo wszystko nie chciałem zmarnować całkiem dobrego drinka. No i w sumie jakaś przekąska też nie zaszkodzi... Hm, na stole leżało ,,Lubiewo", moja ostatnia lektura, i uśmiechało się całkiem sympatycznie (widocznie drink zrobiłem za mocny...) W każdym razie rzuciłem się do rozmemłanego i pełnego dziwnych kontekstów i znaczeń czytania. Właściwie mogłem w ogóle nie kłaść się spać, skoro książka sama wpadła mi w ręce, i to taka, której przeczytania wymagają moje studia...
   Kiedy Ania wpadła do kuchni prawie dostałem zawału połączonego z rakiem i spadnięciem z krzesła. Patrząc na jej twarz aż usłyszałem trzask łamanego serca. Chyba, że zobaczyła upiora. Efekt psuł trochę jej luźny, piżamowy wręcz strój (oczywiście w koty) ale nie miałem odwagi się zaśmiać. Udusiłaby mnie. Wyglądała na osobę, która może dzisiaj dokonać mordu, na kimkolwiek albo na sobie samej.
- Co się stało? - zadałem to okropne, nieadekwatne pytanie. Co gorsza, uzupełniłem - czyżbyś odkochała się w Pani widząc jak brzydko wygląda kiedy śpi?
- Wygląda jak anioł - westchnęła - zresztą, skąd ty byś mógł to wiedzieć...
- Wyobraź sobie, że znam ją dłużej niż ty, a nawet z tych lat, kiedy była jeszcze przezywana wiewiórką i chowała się na drzewach, żeby nie iść do szkoły. Pytam jeszcze raz, co się dzieje? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła upiora.
- Gorzej! - zawołała - daj się napić.
Podałem jej butelkę, słusznie rozumując, że nie ma co rozcieńczać ani troszczyć się o kieliszki. Wypiła duży łyk, zakrztusiła się, ale piła dalej. Dla towarzystwa (akurat!) wziąłem drugą butelkę i zrobiłem sobie kolejnego drinka, powiedzmy, że...eee.... (czytelnicy rozumieją chyba już, że do rynsztoku wepchnął mnie alkoholizm i wciąż nie zamierzał popuścić, tylko czekając, aż moja silna wolna choć trochę osłabnie).
- Pani - zaczęła Ania, waląc się na krześle - ma tego chłopaka, co nie? Ale jak rozmawiałyśmy, to nie traktowała tego tak... poważnie.  Ona.. tak mówiła o nim... że na chwile, że tak sobie... że fajny jest, ale miłość? Miłość?? To coś innego! I ja jej wierzyłam! - Zaczęła szlochać - i miałam nadzieję, że ona... poczuje coś... do mnie też... Skoro go tak nie za bardzo... Łudziłam się...że będę mogła być z nią szczęśliwa... A ona mnie tak podle... zdradziła...
- Nic nie rozumiem - wymamrotałem - mów jaśniej i bardziej obrazowo... Ona cię zdradziła?
- Tak - wyszlochała Anka - bo ona się tam pieprzy z tym gościem!
Opanowałem resztką sił szczeniacką chęć ,,leć popatrzeć!".
- Mówiłem - pokazałem na nią palcem, przy okazji ogarniając, że trzęsą mi się ręce - mówiłem, że tak będzie, że los zdecyduje za ciebie. Kiedy ty, tak, ty, nie możesz zdecydować, los decyduje, a to bezwzględny sukinsyn i to zawsze bardziej boli... Wiesz, dlaczego ja dałem sobie radę i wyszedłem z rynsztoku? Bo los sprawił, że zawsze był ze mną Kura, a potem poznałem moją Ewcię... I dzięki niej zmieniłem się całkowicie, ona mnie do tego zmusiła, uświadomiła mi błędy... Zmusiła mnie do czegoś, czego sam nie uznawałem, zmusiła mnie, bym podpisał się pod tym wszystkimi czterema kończynami. I właśnie teraz to samo robi ci.
Na szczęście przestała już ryczeć. Tylko czasami dostawała spazmów i kiwała się na krześle, zaciskając pięści.
- Ale co ja mam robić? Ja dalej nic nie wiem... Kocham ją, jak miałabym teraz pokochać kogoś innego? Los każe mi wrócić do tej przebrzydłej ,,normalności" ustanowionej przez nie wiadomo kogo? Ten los jest stronniczy i zawsze działa jak ty chcesz, tak?
- Jestem wybrańcem losu - uśmiechnąłem się - ale interpretacja zależy od ciebie. Los nie mówi wprost, nie daje łatwych odpowiedzi, nie wiem, nie zsyła karteczki ,,masz zrobić tak a tak". Daje tylko nagłe olśnienie...
    ...którego biedaczka właśnie doznała, bo przestała płakać i jakaś nowa myśl zabłysła w jej oczach.  Usiadła obok mnie na krześle i spojrzała mi w oczy.
- Czyli myślisz, że mogę się zmienić? Że mogę być normalna?
- Na pewno twierdzę, że wszystko można zmienić, normalność to kwestia umowna...
- A chciałbyś, żebym była normalna?
- A co mnie to... - mruknąłem, coraz bardziej nie ogarniając świata i do czego ta dziewczyna zmierza.
- W końcu jakoś zwróciłeś na mnie uwagę, postanowiłeś mi pomóc... To bardzo miłe z twojej strony, wręcz niesamowite! Wśród tylu osób postanowiłeś pomóc właśnie mi...
- Nikt inny nie robił z siebie takiej idiotki...
Ta mała diablica wyraźnie zaczynała się do mnie kleić. Co ona knuje?? Może sporo wypiłem, ale nie jestem idiotą i nie dam się obmacywać jakiejś obcej dziewczynie. A przynajmniej taka mam nadzieję, jeżeli ciało okaże chęć współpracy. Może jej się znudzi...
- Nie wiem do czego zmierzasz - mruknąłem - czyżby błyskawicznie przeszła ci nieudana miłość?
- Wiesz - powiedziała, uśmiechając się do mnie. Nie była ładnie, ale mimo wszystko uśmiechała się bardzo sympatycznie - po prostu nie mogłam wymyślić, jak zwrócić na siebie twoją uwagę... A wiem, że jesteś dobrym człowiekiem i pomożesz nawet komuś takiemu jak ja.
- No super - mruknąłem, obserwując jej zabiegi mające na celu usadowienie się na moich kolanach - czyli to był tylko blef?
- Tak, widzisz, jak potrafię znakomicie grać? Czy wybaczysz mi tą mała mistyfikację? Proszę, bardzo proszę!
Ja cię kręcę, oszalało babsko. Względnie jakieś demony przybrały postać dziewczyny żeby wodzić mnie na pokuszenie i wciągnąć w piekielne bramy... Chociaż nie, wtedy byłaby ładniejsza. Shiet. Ale w sumie jest ładna. No nie jakaś szkaradna, po prostu bardziej pulchna nastolatka. Jak się uśmiechnie, zwłaszcza tak fajnie uśmiechnie, to wygląda bardzo zacnie...
- Nie gniewaj się - szepcze mi do ucha - ja chcę być normalna. Tylko nie wiem do końca jak. Pokażesz mi, jak być normalną?
Tak, kurde, tylko więzy kulturowe każą mi być wiernym jednej dziewczynie... Ewcia by mnie chyba zabiła, a Kura pomógł ukryć ciało, w końcu zarządza cmentarzem... Dobra, koniec zabawy, ta wizja mnie przekonała. Podskoczyłem na krześle i odskoczyłem na bezpieczną odległość.
- Dziewczyno, nie wiem co knujesz, ale nie zamierzam brać udziału w tym cyrku! Zgiń, przepadnij siło nieczysta!
W sumie dobrze, że jeszcze nie dorwałem krzyża ze ściany, bo właśnie na tą scenę weszła Pani. Ma wyczucie, skubana. Do tego, jak zauważyłem naprawdę przypadkiem, mimo kilku godzin snu wciąż wyglądała genialnie. W porównaniu z nią Ania natychmiast straciła cały czar.
- Cio? - zapytała zaspana, obijając się od ściany. - czemu się kłócicie? Kochajmy się.
- Nie ma mowy - wolałem zaprotestować od razu.
- Oj tam, Robery, ty to zboczony jesteś. Demoralizujesz mi Anię.
Stopień naiwności tego dziewczęcia był tak wielki, że aż się wzruszyłem. I zacząłem coś podejrzewać.
- Ty walnięta dziewczyno - zwróciłem się do Ani - czy to twój podstęp? Co ty knujesz?
- Ja nic nie wiem! - zawołała i zaczęła ryczeć.
- Ej, Aniulka, przecież sama poprosiłaś, żebym przyszła za 10 minut...- Zdziwiła się Pani, pijąc mleko prosto z lodówki. - specjalnie wstałam, chociaż straasznie mi się nie chciało.
- Podstępna żmija - warknąłem na małolatę. Ale sobie uknuła. Poderwie mnie i co, wejdzie Pani, akurat w najlepszym momencie, tak? Chciała tylko mnie skompromitować i zemścić się za dawanie trudnych rad czy przy okazji wybłagać litość dla siebie? Podejrzewam, że to drugie, bo nie miała powodów żeby mnie nienawidzić...
Tymczasem Pani już klęczała przy niej i starała się czegoś dowiedzieć, skoro już wstała. Bezlitośnie zdradziłem jej moje podejrzenia.
- Czy to prawda? - zapytała Anie, zszokowana - chciałaś tylko zwrócić na siebie moją uwagę? Przecież jesteśmy przyjaciółkami, możemy pogadać w każdej chwili! Jesteś mi bardzo bliska, Aniu! Podziwiam cię za to, jaka jesteś ogarnięta, jak wszystko dobrze rozumiesz i znasz się na życiu... Imponujesz mi tym, bo ja jestem taka poplątana, wszystko psuję, a ty, taka ostoja normalności. Jesteś dla mnie niesamowita podporą!
No bo padnę ze śmiechu, serio...
- To wszystko nieprawda - szlochała Ania - ja nie jestem taka. Ja jestem złym człowiekiem i cały czas cię oszukiwałam. Ale ja chciałam... chciałam właśnie takiej chwili...żebyś mnie pożałowała a nie osądzała...
     Nie chciałem tego słuchać. Ja powiedziałem, co mogłam, to czy wyzna Pani miłość i co z tym zrobią to już nie moja sprawa. Tak, tutaj nie będzie jasnego zakończenia które powie wam, co powinniście zrobić ani nie pokażę wam dosadnie, że warto się zmieniać i na pewno się to uda. Może lepiej było pozostać totalnym, stalowym sobą, ze wszystkimi swoimi wadami.  Jak w końcu mogę o tym świadczyć ja, młody alkoholik na odwyku, w chwili obecnej pijany? Powiedziałem już wszystko i muszę zająć się sobą. Biorę kapelusz i wychodzę na ulicę. Świeże, poranne powietrze koi i pomaga wytrzeźwieć. Pójdę nad rzekę, popatrzę na wodę i doczekam bliskiego już świtu.



1 komentarz:

  1. Hehe, sami młodzi znawcy życia. :> Robercik trochę mi zalatywał logiką dziewczęcą, ale poza tym całe opowiadanie czytało się fajnie.

    OdpowiedzUsuń